Pielgrzymka do Lourdes dobiegła już do końca. Z samego rana, tuż po spakowaniu, mogłem udać się w drogę powrotną do domu. I znowu, tak jak jadąc do hotelu pierwszego dnia, tak i teraz miałem to szczęście, że nie musiałem martwić się o transport na lotnisko. Grupa pielgrzymów z Polski, którą wcześniej poznałem i która mnie zabrała z lotniska do hotelu, również teraz wracała tym samym samolotem do Polski, co ja. Widać, że Opatrzność Boża chyba czuwa jeszcze nade mną (uśmiech). Wszystkie swoje wcześniejsze zamierzenia, z którymi przyjechałem do Lourdes, praktycznie zrealizowałem, więc wracałem do domu jak najbardziej spełniony. Jednak podczas całego pobytu najbardziej brakowało mi obecności ludzi, którzy stanowią największą grupę osób przybywających do Lourdes. Mam na myśli ludzi chorych, samotnych, niepełnosprawnych. Brak ten spowodowany był panującą pandemią koronawirusa, gdzie ludzie starsi w sposób szczególny są narażeni na zarażenie wirusem. Teraz, żeby móc przebywać na terenie sanktuarium, należało obowiązkowo założyć na twarz maseczkę ochronną. Było to trochę męczące i uciążliwe, ale cóż… takie były wymogi, do których trzeba było się dostosować. Przychodzą mi od razu wspomnienia z 2017 roku, kiedy podczas swojego drugiego przyjazdu do Lourdes mogłem widzieć tak wielu chorych, którzy z pomocą wolontariuszy tutaj przybywali. To był niezwykły, pełen wzruszeń dla mnie widok. Tym razem podczas całego pobytu niestety było inaczej…