Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 8 – San Vicente de la Barquera, 33 km / łącznie 203,6 km

2022 – 412. Piesza Pielgrzymka Sieradzka na Jasną Górę. Zapisy! (2022-08-08)
9 sierpnia 2022
Znani sieradzanie / Mąkowski Ignacy Dominik (1874-1939)
15 sierpnia 2022
Udostępnij to:

DZIEŃ 8 (PIĄTEK), 30 lipca 2021 r.
Queveda – San Vicente de la Barquera – 33,2 km; łącznie przeszedłem 203,6 km

 

***

Czas zacząć kolejny dzień mojej przygody w drodze do grobu św. Jakuba. Dzień rozpocząłem dosyć wcześnie, bo przed godziną 6.00. Był dla mnie martwiący fakt, że zauważyłem, iż ostatnio w nocy bardzo się pociłem. Nie wiem, czym to było spowodowane – możliwe, że przemęczeniem organizmu. Bywało tak, że w nocy musiałem się przebierać, bo koszulka, w której spałem, była cała mokra. Również moje włosy oraz poduszka, na której spałem, była przepocona tak, że musiałem kłaść na niej swój ręcznik. Taka niepokojąca sytuacja powtarzała się praktycznie każdego dnia, co było dla mnie dużym dyskomfortem w podróży.

Moim dzisiejszym celem była malownicza miejscowość San Vicente de la Barquera – dawna ostoja rybacka, oferująca jeden z najbardziej upajających widoków na wybrzeżu Kantabrii – z plażami i starymi zabudowaniami na majestatycznym tle pokrytych śniegiem gór Picos de Europa. Niestety, gdy dochodziłem na nocleg do wspomnianej miejscowości, było bardzo mgliście, pochmurno z przelotnymi opadami deszczu, dlatego też ja niestety tego całego piękna, o którym wspomniałem, nie ujrzałem. Na szczęście taka deszczowa pogoda nadeszła dopiero na sam koniec dnia.

Pierwszą większą miejscowością napotkaną po wyjściu ze schroniska była oddalona o zaledwie 3 km średniowieczna miejscowość Santillana del Mar. W przewodniku wyczytałem, że najważniejszym i najlepiej zachowanym zabytkiem w tym mieście jest romański kościół (kolegiata) z XII wieku. Niestety, żeby zobaczyć ten kościół, musiałbym troszkę zejść z wytyczonej trasy, a ze względu na zmieniającą się pogodę, co będzie można zobaczyć na zdjęciach, zdecydowałem, że nie będę się zatrzymywał. Pogoda na dziś nie zapowiadała się optymistycznie, dlatego starałem się zbytnio nie zwalniać i nie koncentrować się na robieniu zdjęć, tylko szybszym krokiem zmierzać na kolejny nocleg. Tym bardziej że tego dnia miałem do przejścia nieco ponad 30 km.

Pobudka, czas wstawać. Ta noc nie była dla mnie do końca przespana.
Naszykowany i w jakimś stopniu zregenerowany więc ruszamy dalej!
O poranku pogoda była jeszcze dobra, ale już widać w oddali zachmurzone niebo
Na pastwiskach widać wypasające się bydło. Teren był bardzo zróżnicowany, nie brakowało wzniesień i górek, które należało pokonywać.
Na tle hiszpańskiego domu. Pogoda była coraz bardziej zmienna, jednak jeszcze co jakiś czas zza chmur wychodziło słońce.
Miejscowość Santillana del Mar, w której znajduje się m.in. pochodzący z XII w. zabytkowy kościół. Jednak zdecydowałem się, że nie będę zbaczał z drogi tylko spoglądając na zachmurzone niebo, które zwiastowało nadejście deszczu, szedłem dalej.
Przy drodze w Santillana del Mar znajduje się również znana w okolicy kuchnia klasztorna sióstr Klarysek. W przewodniku można wyczytać: „Nazywają siebie „kuchennymi rzemieślnikami” i twierdzą, że do przygotowania wysokiej jakości dania potrzebne są dwa podstawowe składniki: użycie dobrych surowców i miłość kucharza”. Niestety nie było mi dane skosztować tych dań (uśmiech).
Pomimo, że niebo było już zachmurzone i lada moment mógł zacząć padać deszcz, to na dworze było ciepło. W oddali miasto Santillana del Mar, które przyszedł czas pożegnać i ruszyć przed siebie.
Kolejny etap drogi prowadził przez hiszpańskie większe bądź mniejsze wsie
W oddali widać kolejne wzniesienia, które będzie trzeba pokonać. W pewnym momencie drogi zaczęła padać delikatna mżawka, ale była na szczęście niewielka, tak że nawet nie zakładałem kurtki.
Czas zjeść w przydrożnym barze lekkie śniadanie i orzeźwić się zimną colą (uśmiech). W hiszpańskich barach, co zauważyłem, jest tak, że do zimnej coli, która jest podawana z lodówki zostaje podana jeszcze szklanka z kostkami lodu.
W oddali widać miejscowości, przez które przechodziłem
Teren zaczął się zmieniać, a niebo o dziwo przejaśniać. Ta hiszpańska i jakże zmienna pogoda nie przestawała mnie wciąż zaskakiwać. Widzicie co jest w oddali? Tak tak, to ocean (uśmiech).
Spójrzcie jaka okazała juka rośnie w przydomowym ogródku. Szkoda, że w Polsce takie niestety nie rosną.
Wcześniej było pod górkę, to teraz będzie z górki. Idziemy cały czas tą widoczną na zdjęciu drogą. Jeśli się przyjrzymy, na zdjęciu widzimy kilka krówek. Jednej nawet zrobiłem zdjęcie portretowe.
Oto i ona przeżuwając trawę pięknie zapozowała do zdjęcia (uśmiech)
Kolejni napotkani spacerowicze, których mijałem na swojej drodze. Tereny jak widać bardzo sprzyjają takim pieszym wędrówkom.
Kolejna hiszpańska posesji uchwycona w kadrze mojego aparatuTreść kolumny
Co jakiś czas na swojej drodze można było spotkać takie oto kraniki z pitną, zimną wodą. Prawie zawsze, gdy je mijałem, brałem kilka łyków.
Przydrożne drzewa często dawały ulgę podczas upałów. Tego dnia upału akurat na szczęście nie było

 

 

Kolejnym niewielkim miasteczkiem, do którego zmierzałem, była jakże urocza i malownicza wioska rybacka Comillas. Gdy się do niej zbliżałem, już z daleka było widać ocean i plażę. Jednak tym razem droga, którą szedłem, nie prowadziła brzegiem oceanu, a uliczkami starego miasta, które były wypełnione mieszkańcami i turystami. Niestety w tym miejscu nie mogłem sobie pozwolić na dłuższy odpoczynek, bo do celu pozostał jeszcze spory odcinek drogi do przejścia. Miałem w nogach nieco ponad 20 km i zacząłem już odczuwać zmęczenie. Idąc uliczkami tego starego miasteczka, zobaczyłem, że w samym jego centrum znajduje się okazała XVIII wieczna świątynia, która jak się okazało była na szczęście otwarta. Postanowiłem, że w tym miejscu chwilkę odpocznę i zajrzę do środka. Jednak zanim wejdziemy do środka tego jakże pięknego kościoła, to pokażę najpierw krótką fotorelację z wejścia do tego malowniczego rybackiego miasteczka, które nosi nazwę Comillas.

 

 

Po wyjściu z miasteczka kolejne kilometry przebiegały dosyć monotonnie. Nie działo się już nic wyjątkowego, poza tym, że wciąż pojawiały się wzniesienia i nastąpiła zmiana pogody. Im bliżej było do miasta San Vicente de la Barquera, w którym miałem nocleg, tym większe odczuwałem zmęczenie. W nogach miałem już 30 km i nie myślałem o niczym innym, jak tylko dojść do schroniska i paść na łóżko. W pewnym momencie wędrówki bardzo się ochłodziło, zrobiło się wietrznie i zaczął z przerwami padać deszcz. To był tak naprawdę pierwszy raz podczas tych ośmiu dni, kiedy dochodząc do miejscowości, było deszczowo, zimno, a najgorsze to, że nic nie zapowiadało, żeby pogoda miała się zmienić. Troszkę było mi smutno, bo z tego, co widziałem na zdjęciach, to miejscowość ta jest naprawdę bardzo urokliwa, co możecie zobaczyć na jednej z pocztówek, którą dodałem dla ukazania piękna tej miejscowości.

 

Oto i San Vicente de la Barquera. Należało tylko przejść przez charakterystyczny most Maza z 28 przęsłami, który został zbudowany na rozkaz Królów Katolickich w XVI wieku.
A tak to malownicze miasto wygląda przy bezchmurnym niebie. Piękne, nieprawdaż?
Na szczycie skalistego cypla znajduje się widoczny z lewej strony kościół Santa María de los Ángeles, którego budowa trwała od XIII do XIV w. Z prawej strony moje kochane schronisko (uśmiech).
8. dzień wędrówki z Queveda do San Vicente de la Barquera. Dystans: 33,2 km, czas: 8h 57m.
A oto jego recepcja. Schronisko było bardzo przytulne, czyste i przestronne, a obsługa bardzo życzliwa i pomocna. Polecam!
Dla spragnionych, do których ja się zaliczałem, była przygotowana woda z kawałkami pomarańczy, jak również można było się poczęstować chrupiącymi i smacznymi ciasteczkami.
Przed recepcją należało zostawić obuwie, tak żeby czasami nie „zagazować” innych pielgrzymów (uśmiech)
Kolega pielgrzym, którego już na poprzednich noclegach miałem okazję spotykać

W Internecie o tej dawnej ostoi rybackiej można przeczytać m.in.: „W 1987 r. stara część San Vicente de la Barquera została wpisana na listę dóbr kultury, a to za sprawą interesującej kolekcji zabytków, do których należą zbudowany między XIII a XVI wiekiem kościół Santa María de los Ángeles, zamek i pozostałości murów obronnych. Kolejnym znakiem szczególnym miejscowości są mosty, na przykład most Maza z 28 przęsłami, który został zbudowany na rozkaz Królów Katolickich w XVI wieku, i XVIII-wieczny Parral. Zwiedzić można tu też wspaniałe plaże takie jak Fuentes, Primera de San Vicente, El Rosal, El Tostadero, Merón i Gerra oraz piękną zatokę pełną kolorowych łodzi. Morski charakter San Vicente de la Barquera wyraźnie widoczny jest w tutejszej kuchni, na którą składają się doskonałe ryby i owoce morza, a jej szczególnym wyrazem jest danie sorropotún znane także jako marmita barquereña, czyli potrawka na bazie bonito i ziemniaków”.

Kiedy odpocząłem i zregenerowałem siły, udałem się najpierw na kolację, a następnie na krótki spacer. Na szczęście przestał padać deszcz, więc mogłem zobaczyć co nieco miasta. W pobliżu schroniska, tak jak pisałem wcześniej, znajdował się zabytkowy kościół Santa María de los Ángeles, który jak podaje przewodnik: „stanowi jeden z najważniejszych przykładów architektury gotyckiej w regionie. Ma trzy przestronne nawy, zabytkowe grobowce i bogato zdobiony, barokowy ołtarz”. Tak też się złożyło, że był otwarty. Jednak, co może wydawać się dla nas – Polaków dziwne, to żeby wejść do środka, należało uiścić niewielką opłatę. Tak już jest niestety w Hiszpanii w sporej ilości kościołów szczególnie tych zabytkowych i okazałych, żeby zwiedzić dany kościół, należy zakupić bilet upoważniający do wejścia. Zdjęcia z jego bogatego wnętrza, jak i spaceru po mieście pokażę już w poniższej fotorelacji.

 

 

Po zakończonym krótkim spacerze wróciłem do schroniska i już więcej tego dnia nigdzie się nie ruszałem. Położyłem się na łóżku, wziąłem przewodnik do ręki i zacząłem przygotowywać się do kolejnego dnia. Tego dnia przekroczyłem barierę 200 km, które przeszedłem, dlatego cieszyłem się, że moja wyprawa do grobu św. Jakuba przebiega dotychczas raczej bezproblemowo. Radość moja była tym większa, że pogoda, poza niektórymi krótkimi etapami wędrówki, również bardzo mi sprzyjała i za to dziękowałem Panu Bogu.

Kolejny 9. dzień mojej pielgrzymki miał być jednym z krótszych pod względem przebytych kilometrów do przejścia. Niestety, jak wyczytałem z przewodnika, należało się przygotować na leśny i górzysty teren, co wiązało się oczywiście z kolejnymi wspinaczkami. Jakby tego było mało z prognozy pogody, którą sprawdziłem na następny dzień, wynikało, że niestety będzie padać deszcz. Jednym słowem zapowiadało się ciekawie (uśmiech).

 

Łukasz Piotrowski

 

 

***

Kolejne dni pielgrzymowania szlakiem “Camino del Norte” do Santiago de Compostela + Muxía w Hiszpanii:

 

***

Ponadto zapraszam do przeczytania moich wspomnień z pielgrzymek:

Udostępnij to: