Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 14 – Avilés, 35 km / łącznie 378,1 km

2022 – Jubileusz 75-lecia Powiatowego Zespołu Szkół nr 1 w Sieradzu wraz z poświęceniem nowego sztandaru i nadaniem szkole imienia Tadeusza Tańskiego
4 października 2022
Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 15 – San Juan de la Arena, 22 km / łącznie 400,6 km
9 października 2022
Udostępnij to:

DZIEŃ 14 (CZWARTEK), 5 SIERPNIA 2021 r.
Camping Deva Gijón – Avilés – 35,6 km; łącznie przeszedłem 378,1 km

 

***

Ta noc nie należała według mnie do najspokojniejszych, bo ponownie miałem problem z zaśnięciem i znowu strasznie się pociłem. Te sytuacje były dla mnie niestety wciąż bardzo wyczerpujące, gdyż w nocy często się przez to budziłem. Ucieszyłem się, jednak kiedy już nad ranem obudził mnie budzik i zobaczyłem, że na dworze nie pada deszcz, a pogoda na dzisiaj zapowiada się optymistycznie. Również o tej samej godzinie, co ja, wstali też Hiszpanie (tata&syn).

Dzisiejszy odcinek trasy zapowiadał się na dosyć długi, dlatego musiałem wcześniej wyjść ze schroniska, tym bardziej że będę przechodził przez duże miasto Gijón, położone nad Morzem Kantabryjskim, które rozciąga się na około 800 kilometrów od przylądka Ortegal – w Galicji, do Punta de Penmarch – we francuskiej Bretanii. To też oznaczało dla mnie, że zapewne będzie co podczas tej drogi fotografować, więc już zacierałem ręce (uśmiech). Schronisko w Avilés, do którego dzisiaj zmierzałem, miałem zarezerwowane również z pomocą Ani, więc o nocleg mogłem być spokojny.

Po wyjściu ze schroniska kilka minut po godzinie 6.00, na dworze było jeszcze dosyć szaro i chłodno, a na ulicy nie spotkałem żywej duszy. Wszyscy jeszcze spali. W powietrzu unosił się zapach świeżego i letniego powietrza, który zapewne był spowodowany wczorajszymi opadami deszczu. Słychać było też dużo ptaków, które swoim śpiewem zapowiadały nowy dzień.

Zawsze, kiedy wychodziłem na szlak, to najtrudniejsze było dla mnie pierwsze kilkadziesiąt metrów, dlatego, że nogi jeszcze nie były rozgrzane i bardziej mnie bolały. Dopiero po tych kilkudziesięciu metrach, gdy już człowiek wszedł w odpowiedni rytm, to dyskomfort i ból nierozgrzanych nóg powoli ustępował. Do centrum miasta Gijón miałem nieco ponad 7 km, więc trzymając aparat w dłoni i, jakby nie patrzeć, z uśmiechem na twarzy ruszyłem lekkim krokiem w jego kierunku (uśmiech). A tak oto na poniższych zdjęciach uwieczniłem ową przyjemną drogę do miasta Gijón.

 

I tak gdy pierwsze kilometry drogi może nie były jakieś wyjątkowe i szczególne pod względem widoków, to zbliżając się do centrum Gijón, wszystko zaczęło się zmieniać. Na niebie było na szczęście coraz mniej chmur, a promieni słońca zaczęło przybywać. Byłem podekscytowany, gdy zbliżyłem się do promenady miasta, to zobaczyłem jej ogromną plażę i graniczące z nią wysokie budynki. Moje tempo marszu znacznie zwolniło, widząc wszystko wokół, rozkoszowałem się widokami tego portowego i jakże pięknego miasta. Na zegarku było kilkanaście minut po godzinie 8.00, a miasto powoli budziło się do życia.

Z plecaka wyciągnąłem sobie swój przewodnik, w którym autorka Jolanta Grabowska-Markowska napisała tak:

Zwiedzanie pięknego Gijón, którego początek datuje się na V wiek, zaczynamy od nadbrzeża portowego ze starym miastem. Ta morska stolica Asturii w pełni rozwinęła się w wieku XX dzięki przemysłowi stoczniowemu i hutniczemu. To największy port tego regionu.

W mieście znajduje się wiele atrakcyjnych miejsc, takich jak: port do uprawiania sportów wodnych, plaża św. Wawrzyńca (Playa de San Lorenzo) oraz dawna dzielnica rybacka Cimadevilla z placem Jovellanos. Podziwiamy nowoczesny pomnik z butelek i wiele pomników Pelayo, którego wizerunek umieszczony jest nawet przy wlotach kanalizacyjnych.

W parku na cyplu kończącym stare miasto odpoczywamy mając przed sobą piękną panoramę Gijón. Następnie zwiedzamy stary kościół San Pedro z ołtarzami i kaplicami, których ściany zdobią dzieła o. Marka Rupnika SJ.

 

 

A oto hiszpańscy, bardzo sympatyczni pielgrzymi (tata&syn), którzy tak jak i ja zmierzają do Santiago de Compostela
Takich punktów, gdzie można zakupić zdrapkowe losy jest w całej Hiszpanii bardzo wiele

 

Moje tempo na tym odcinku drogi było dosyć powolne, gdzie w pewnym momencie wyprzedzili mnie Hiszpanie (tata&syn), ale po co się śpieszyć, skoro cała okolica robiła ogromne wrażenie. Od jakiegoś czasu zauważyłem, że w Hiszpanii bardzo dużą popularnością cieszą się gry w formie zdrapek. Często spotykałem na swojej drodze takie punkty, gdzie w centrach miasta albo na chodnikach, można było zakupić od sprzedawcy odpowiedni los. Dochodząc powoli na koniec promenady miasta, doszedłem do kościoła San Pedro (pw. św. Piotra), który był akurat otwarty. Postanowiłem, że w tym miejscu sobie troszkę odpocznę, obejrzę świątynię od środka i się pomodlę. W środku świątyni było już kilkanaście osób, które brały udział w nabożeństwie, dlatego poruszałem się bardzo dyskretnie, tak aby nie przeszkadzać wiernym trwającym w modlitwie.

Kościół San Pedro (pw. św. Piotra), zbudowany w latach 1945-1955 przez architektów Francisco i Federico Somolinos, zajmuje miejsce XV-wiecznej świątyni, która do końca XIX wieku funkcjonowała jako miejski kościół parafialny. Poniżej dodałem do obejrzenia kilka zdjęć z jego pięknego wnętrza.

 

Po odpoczynku ruszyłem znowu w drogę, która teraz prowadziła przez port, a następnie wędrując uliczkami miasta Gijón, powoli je opuszczałem. Do noclegu w Avilés pozostało jeszcze ponad 20 km, więc czekało mnie jeszcze sporo drogi, zanim dojdę do schroniska.

 

Powiem szczerze, że gdy opuszczałem miasto, byłem już nim zmęczony. I nie mam na myśli tych wszystkich widoków i miejsc, które napotkałem, ale chodzi o natłok ludzi, który bardzo mnie w pewnym momencie zaczął przytłaczać.

Po drodze mijałem też cukiernie, które swoimi apetycznymi wypiekami strasznie mnie kusiły. Oczywiście nie zamierzałem przejść obok nich obojętnie, bo nie byłbym sobą, gdybym niektórych słodkości nie skosztował. Wszystko było bardzo smaczne i pyszne, tak że mógłbym zjeść o wiele więcej, jednak musiałem się pilnować, żeby z tymi słodkościami zbytnio się nie rozpędzać, bo z przybraniem na wadze u mnie, to jest chwila (uśmiech).

Również duże wrażenie zrobiły na mnie lokalne sklepy mięsne, w których ogromne specjalnie dojrzewające szynki wisiały na sznurkach przy suficie. Widać ten region musi być znany z takich mięsnych specjałów, bo wybór wędlin dojrzewających był duży. Przed wyjściem z miasta zatrzymałem się jeszcze w pobliskim barze i zjadłem spóźnione śniadanie, na które wcześniej nie miałem czasu.

Ostatni etap był już dla mnie bardzo nużący i niezbyt interesujący pod względem walorów krajoznawczych. Niebawem asfaltowa droga zaczęła prowadzić wzdłuż dużego zakładu przemysłowego, gdzie znowu zaczęły się wyczerpujące wzniesienia. Z całą pewnością powietrze w tym regionie do najczystszych nie należy. Współczuję tylko ludziom, którzy muszą blisko tych zakładów przemysłowych mieszkać. Jakby tego było mało, to temperatura powietrza sięgała już blisko 30°C. Robiło się naprawdę bardzo gorąco i duszno przez co, musiałem co chwilę napełniać organizm wodą. Ten ostatni etap, pomimo że nie był szczególny, to jednak był też bardzo zróżnicowany, ponieważ raz trasa prowadziła wzdłuż drogi asfaltowej, następnie szedłem terenami leśnymi, gdzie na szczęście mogłem nieco skryć się przed gorącym słońcem. Nie zabrakło też spokojnych wiejskich terenów, gdzie ze względu na wysoką temperaturę, musiałem częściej zatrzymywać się na odpoczynek.

 

Do schroniska w Avilés dotarłem ostatnimi siłami po godzinie 15:00. Dobrze, że w środku były automaty z napojami, ponieważ pierwsze co zrobiłem, to zrzuciłem plecak i zakupiłem kilka puszek zimnych napoi, które szybko wypiłem. Tuż po mnie, co mnie bardzo ucieszyło, dotarli do schroniska również zmęczeni długą drogą hiszpańscy znajomi (tata&syn).

Był to kolejny, pod względem przebytych kilometrów, bardzo długi i męczący etap, szczególnie ten ostatni. Pomimo że dzisiejsze wzniesienia nie były tak bardzo uciążliwe, jak wczoraj, to jednak wysoka temperatura, która tego dnia panowała, sprawiała, że doszedłem do schroniska już bardzo wykończony. Pomimo że po drodze nie spotykałem praktycznie żadnych pielgrzymów, to w schronisku kilka osób już dotarło przede mną na nocleg. Dla mnie zawsze i to nie tylko teraz, ale i podczas całej drogi te ostatnie kilometry (szczególnie te ponad 30-kilometrowe odcinki) prowadzące do schronisk, bywały strasznie wyczerpujące, tak że nie miałem już siły na nic, nawet na robienie jakichkolwiek zdjęć.

Taka słoneczna i upalna pogoda była idealna do tego, żeby zrobić pranie i wszystko dokładnie jeszcze raz wysuszyć. Tak też przed pójściem pod prysznicem i odpoczynkiem, zrobiłem. W schronisku nie brakowało niczego. Była łazienka, kuchnia, a na dworze znajdowały się automaty do prania, gdzie za drobną opłatą można było sobie wszystko wyprać.

Kiedy tak leżałem na łóżku, to pomyślałem sobie, że pomimo iż ten dzisiejszy dzień był dosyć trudny i bardzo gorący, to w głębi serca cieszyłem się z tej słonecznej pogody. Pomyślałem wtedy, że gdyby pogoda z wczoraj, która była przecież bardzo deszczowa, przytrafiła mi się na dzisiejszym odcinku, to niewiele bym zobaczył. Mam na myśli przede wszystkim to dzisiejsze piękne portowe miasto Gijón. I podobnie by było, gdyby znowu, ta wczorajsza deszczowa pogoda przytrafiła mi się dzień wcześniej, kiedy wyruszałem ze schroniska w San Esteban de Leces do Villaviciosa, to również bym tych pięknych widoków nad oceanem nie ujrzał. A tak wczorajszy ulewny deszcz przytrafił mi się w dniu, kiedy cały etap nie był tak naprawdę jakoś szczególnie interesujący. Widać, że Opatrzność Boża, co mnie bardzo cieszy, nieustannie nade mną czuwa. Pan Jezus dobrze wie, że zależy mi na zdjęciach, dlatego jak widać, obdarowuje mnie bardzo dobrą pogodą, za co jestem Panu Jezusowi bardzo wdzięczny. I wiecie co, drodzy czytelnicy? Taka dobra pogoda będzie mi towarzyszyć wciąż w najważniejszych momentach mojej pielgrzymki do Santiago de Compostela, a następnie do Muxía. (uśmiech).

Jutrzejszy dzień zapowiadał się z jednej strony spokojnie, bo do przejścia miałem nieco ponad 20 km. Z drugiej strony ciekawie, bo będę przechodził przez miasto Salinas, które jest położone nad samym oceanem. Pojawił się jednak problem z noclegiem, którego nie udało mi się zarezerwować. Postanowiłem więc, że zejdę troszkę z oficjalnego szlaku (ok. 2 km) i udam się w ciemno do sąsiedniego schroniska, w San Juan de la Arena, które położone jest nad rzeką Nalón. Nic innego nie mogłem wymyśleć, dlatego żyłem nadzieją, że wszystko jutro jednak przebiegnie dobrze i że nie będę musiał martwić się o nocleg.

 

Łukasz Piotrowski

 

***

Kolejne dni pielgrzymowania szlakiem “Camino del Norte” do Santiago de Compostela + Muxía w Hiszpanii:

 

***

Ponadto zapraszam do przeczytania moich wspomnień z pielgrzymek:

Udostępnij to: