Hokejowe wspomnienia

Ita Turowicz / Śladem cudzego wspomnienia
3 października 2018
Miasto Sieradz / 2012 – Odsłonięcie pomnika poświęconego „Pamięci Zesłańców Sybiru”
5 października 2018
Udostępnij to:

Sieradz, 1 lutego 2017

Poniższy artykuł dedykuję wszystkim zmarłym sieradzkim hokeistom, a szczególnie naszemu przyjacielowi śp. Tadeuszowi Tomaszewskiemu zmarłemu 28 stycznia 2016 roku. Tadziu, dziękujemy ci za wszystko, co dla nas zrobiłeś. Do zobaczenia kiedyś w niebie!

***

Na stawie przy ul. Grodzkiej, nazywanym przez mieszkańców Pragi „smródką”, uczyliśmy się jeździć na łyżwach, a potem – gry w hokeja. Był to wyjątkowo radosny okres. W oddali widać się zabytkowy klasztor Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK; fot. 15 stycznia 2006

Kto nie ma wspomnień, do których chętnie i często wraca? Czy to wspomnienia z dzieciństwa czy z młodości są dla nas na tyle ważne, że pragniemy się nimi dzielić. Wspomnienia powinny być piękne, radosne, powinny wywoływać raczej uśmiech, niż smutek i łzy. Niestety, życie pisze różne scenariusze, na które nie mamy wpływu. Mamy więc i takie wspomnienia, których nie chcemy przywoływać, bo są bardzo bolesne; trzeba nieraz wielu lat, żeby do nich sięgnąć.

Czytając różne książki lub artykuły, natrafiamy na bardzo ważne dla ludzi wspomnienia. Dla mnie taka właśnie jest książka Ity Turowicz I wszystko w sny odchodzi… Jest to szczególna pozycja na mojej półce, nadzwyczaj ją cenię i często do niej wracam. Autorka przywołuje swoje dzieciństwo i młodość. Uczy szacunku i miłości do rodziców, rodzeństwa, ukazuje też swój patriotyzm do rodzinnego miasta, Sieradza, i do ojczyzny.

Dzisiaj pragnę powrócić do swoich wspomnień z okresu, kiedy zaczynaliśmy przygodę z łyżwami i hokejem. To dla mnie bardzo radosny okres, który zaczął się, kiedy jeszcze byłem dzieckiem. Jak wiemy z historii naszego miasta, również u nas była drużyna hokejowa, i to już w latach 40. XX wieku. Jeżeli chcecie dowiedzieć się o sieradzkim hokeju, to zapraszam tutaj.

Z łyżwami jesteśmy wraz z bratem i kolegami z Pragi związani od dziecka, bo pierwsze kroki na lodzie stawialiśmy w latach 90. XX wieku. Trochę czasu minęło, a mamy wrażenie, jakby to było wczoraj. Większość wolnego czasu spędzaliśmy na dworze, bo wtedy nie było Internetu, portali społecznościowych, telefonów komórkowych, dlatego my, młodzi gniewni mieszkańcy Pragi bardzo dobrze wykorzystaliśmy ten czas.

Swego czasu w Sieradzu głównym lodowiskiem było to znajdujące się na przystani, cieszyło się ogromnym zainteresowaniem dzieci, młodzieży i ludzi w starszym wieku. Pewnie dlatego że był to jedyny zagospodarowany staw w Sieradzu, można tam było pojeździć na łyżwach, a nawet je wypożyczyć. O stawie na Pradze wiedzieli natomiast tylko starsi, no i my, pragowicze. O stawie przy przystani bardzo ciepło i z uśmiechem wypowiada się Karol Nawrocki. W pamięci ma piękny, dookoła oświetlony kolorowymi lampionami staw i zabawy z rówieśnikami, w których uczestniczył razem z tatą, Bronisławem. Pan Karol właśnie na tym stawie rozpoczął swoją przygodę z łyżwami i hokejem, było to na początku lat 60. XX wieku. Pamięta jak z rówieśnikami: Zygmuntem Rybackim, Tadeuszem Ledwickim, Sławkiem Cajdlerem, Andrzejem Adrjanem, Sylwestrem Pabińczykiem, Antkiem Leśniowskim, Januszem Brzęczkiem zawsze w niedzielę spotykali się o 12. na stawie i grali w hokeja do późna. Jeżeli ktoś zgłodniał albo chciało mu się pić, to mógł skorzystać z restauracji przy stawie. Na tym dobrze oświetlonym lodowisku zabawy trwały nawet do północy, pewnie dlatego dla wielu sieradzan to miejsce jest historyczne i wiążą się z nim niezwykle piękne wspomnienia z dzieciństwa.

Przebrany za króla Bronisław Nawrocki, jako szlachcic jego syn Karol – brali udział w zabawie „Od dzidziusia do dziadziusia”. Bronisław Nawrocki był również wodzirejem, zachęcał wszystkich do zabawy, arch. Karola Nawrockiego

Przebrany Karol Nawrocki wraz z dziewczynką, w oddali nieistniejące już domki letniskowe. W jednym z takich domków znajdowała się wypożyczalnia łyżew, arch. Karola Nawrockiego

Kiedy byłem mały, to z bratem Dominikiem i rodzicami także chodziliśmy na przystań i uczyliśmy się jeździć na łyżwach, choć ta nauka nie należała do najłatwiejszych. Niestety, zalegający na tafli stawu śnieg utrudniał normalną naukę, dlatego rzadko się tam wybieraliśmy i pozostawaliśmy wierni naszemu lodowisku na Pradze.

Początki nauki zawsze bywają trudne, wiemy to wszyscy, dlatego trzeba było wiele determinacji, a nieraz i wiele cierpień, bo upadki bywały bolesne. Najważniejsze, że się z bratem nie poddawaliśmy i nie zniechęciliśmy. Niestety, że nie mam z tego okresu zdjęć.

Najwięcej czasu zimą spędzaliśmy na stawie przy ul. Grodzkiej i z tym nieistniejącym już stawem mam najpiękniejsze wspomnienia. Dzisiaj w tym miejscu stoi zbiornik retencyjny, zresztą całe otoczenie się zmieniło, co można zobaczyć na innych fotografiach zamieszczonych na Sieradz-Praga.pl. Z powstaniem tego zbiornika zamknął się niejako pewien rozdział. Uważam, że warto pisać i mówić, żeby zachować to miejsce i nas, wó1)czas młodych, od zapomnienia.

Zawsze przed wejściem na lód sprawdzaliśmy jego grubość. Od lewej: ja, Dawid i mój brat Dominik, fot. Mateusz Kuta 23 grudnia 2006

Kiedy przychodziła zima i temperatura spadała poniżej -10 stopni – a wtedy były takie zimy, że mróz utrzymywał się przez wiele tygodni – szliśmy z bratem i kolegami Mateuszem i Dawidem nad staw, który znajdował się kilka kroków od naszych domów. Pierwsze co robiliśmy, to sprawdzaliśmy, czy grubość lodu jest odpowiednia, dbaliśmy o bezpieczeństwo, o to, żeby lód się pod naszym ciężarem nie zarwał. Zawsze mieliśmy siekierę, którą wyrąbywaliśmy przerębel i w ten sposób sprawdzaliśmy grubość lodu. Wiedzieliśmy, że przy brzegu jest zawsze cieńszy, a im bliżej środka stawu – tym grubszy. Taki rytuał odprawialiśmy tylko za pierwszym razem. Jeśli się okazało, że wszystko jest dobrze, to więcej nie sprawdzaliśmy.

Innym znakiem dla nas, że lód jest odpowiednio gruby, był widok Karola Nawrockiego, który zawsze jako pierwszy wchodził z łyżwami na zamarznięty staw. Jego jazda była charakterystyczna, bo wykonywał wiele figur i obrotów. Przechodząc wałem po Grodzkiej, można było z daleka rozpoznać, że to właśnie pan Karol jeździ. Sam Karol Nawrocki, a także jego przyjaciel, Tadeusz Tomaszewski są dla nas bardzo ważni, bo to właśnie im zawdzięczamy naukę gry w hokeja jak i motywację do uprawiania tego niełatwego sportu.

Później, kiedy byliśmy starsi, Tadeusz Tomaszewski chciał, żebyśmy zwracali się do niego po imieniu i od tamtej pory zwracałem się do niego „Tadziu”; i tutaj będę mówił o nim tą bliską mi formą. Niestety, 28 stycznia 2016 roku z ogromnym niedowierzaniem i smutkiem przyjęliśmy informację o śmierci naszego przyjaciela Tadzia, któremu tak wiele zawdzięczamy. Dlatego ten artykuł szczególnie tobie, Tadziu, dedykuję.

Dziękujemy wam, drodzy przyjaciele, że zaszczepiliście w nas tę piękną dyscyplinę sportu, że byliście dla nas jak ojcowie; od lewej: Dominik Piotrowski, Karol Nawrocki, Tadeusz Tomaszewski i ja

Tadziu Tomaszewski i Karol Nawrocki

Pan Karol zawsze nas uczył prawidłowej gry w hokeja i operowania kijem tak, żebyśmy my kij prowadzili, a nie odwrotnie; po prawej Karol Nawrocki, po lewej ja; fot. 23 grudnia 2007

Będąc dzieciakami, nie mieliśmy oczywiście profesjonalnego sprzętu, nawet prawdziwych kijów. Bywało i tak, że jeździliśmy na łyżwach figurowych, i na dodatek skórzanych. Naszymi kijami były często grube gałęzie, które znajdowaliśmy w lesie, a bramki ustawialiśmy z butów. To nam nie przeszkadzało, bo najważniejszy dla nas był zapał do nauki i przyjemność z fajnie spędzonego czasu. Oczywiście na stawie nie byliśmy sami, bo starsi również się spotykali na lodowisku, tylko że oni prezentowali już wyższy poziom gry. Wiadomo, że starszyzna miała na stawie pierwszeństwo, a my mogliśmy się co najwyżej przyglądać.

Jeżeli chciało się mieć odpowiednie lodowisko na stawie, tak żeby można było jeździć na łyżwach, to trzeba było o wiele wcześniej wszystko przygotować. Pamiętam jak chcieliśmy pojeździć, a nie chciało nam się odśnieżać. Tadzio natychmiast przywoływał nas do porządku. Mówił, że jak chcemy sobie pojeździć, to musimy najpierw odśnieżyć i pokazywał nam łopaty do odśnieżania. Początkowo kręciliśmy nosem, że jest taki szorstki i niemiły, ale nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby się w domu poskarżyć. Ze spuszczonymi głowami braliśmy się za łopaty i do odśnieżania. Dzisiaj wiem, że to była dobra lekcja szacunku dla własnej i cudzej pracy. Za tę lekcję też ci dziękuję, Tadziu.

Z czasem zaczęliśmy wymieniać sprzęt. Łyżwy skórzane zamieniliśmy na typowe do hokeja, kupiliśmy specjalne kije i zaczęliśmy powoli poznawać, czym jest prawdziwa gra. Mieliśmy też specjalne ochraniacze, szczególnie na nogi. Nie raz w trakcie gry oberwało się takim zabłąkanym krążkiem – ból straszny! Kiedy zaczęliśmy grać w hokeja ze starszymi, to przekonaliśmy się, że bywa to sport brutalny i wcale nie łatwy, ale nie poddawaliśmy się i z każdym meczem podnosiliśmy swoje umiejętności. Oczywiście nie można porównywać gry na stawie, gdzie nawet nie ma odpowiednich band, do gry na sztucznym lodowisku. To zupełnie inny poziom gry, a wtedy nawet nie mieliśmy o nim pojęcia.

Nawet przez odśnieżanie lodowiska mogliśmy wiele się nauczyć. Odśnieżaliśmy na zmianę, a kto się zmęczył, przekazywał kolejnej osobie łopatę; od lewej: Mateusz Kuta i Dominik Piotrowski

Odśnieżający Tadeusz Tomaszewski

Żeby lodowisko nadawało się do gry, trzeba było włożyć w jego przygotowanie sporo pracy. Nie mieliśmy przecież żadnej maszyny, która by za nas to zrobiła; wszystko robiliśmy ręcznie. Zawsze mieliśmy wsparcie u pana Karola i u Tadzia, wszystko robiliśmy razem. Pan Karol i Tadziu widzieli nasze zaangażowanie i cieszyli się, że rośnie młode pokolenie hokeistów, szczególnie tych z Pragi. Po każdym skończonym meczu lodowisko także musieliśmy odśnieżyć, bo gdybyśmy tego nie zrobili, to przy dodatniej temperaturze lód by był chropowaty i następnego dnia nie dałoby się jeździć. Szczególnie dobrze można zobaczyć na drugiej fotografii, jak odśnieżone lodowisko na naszym stawie wyglądało. Lód pęka i pojawiają się szczeliny, bardzo niebezpieczne dla jeżdżących, bo nietrudno zahaczyć się i przewrócić. Tych przewrotek, często bolesnych, było całkiem sporo i nieraz polała się krew. Kiedy lodowisko było popękane, przychodziliśmy pod wieczór z wiaderkami i pustymi butelkami, robiliśmy przerębel i napełnialiśmy je wodą, która miała wyjątkowo intensywny zapach –już pisałem, że ten staw nazywany był „smródką” – i zalewaliśmy popękane szczeliny. Była też taka sytuacja, że lód był w takim okropnym stanie, że jazda była niemożliwa. Przyjechali wtedy strażacy z Ochotniczej Straży Pożarnej i zalali całe popękane lodowisko wodą pobraną ze stawu. Po takim zalaniu jeździło się jak po masełku.

Tadziu zalewa popękane szczeliny wodą, a Dominik oczyszcza szczotką lód ze śniegu. Takie czynności robiliśmy tylko wtedy, kiedy już się nie dało jeździć

Nasze mecze hokejowe rozgrywaliśmy przede wszystkim w weekendy, ale na lodowisku praktycznie spotykaliśmy się każdego dnia, tylko że popołudniami, bo jak skończyły się ferie zimowe, to trzeba było chodzić do szkoły. Niestety, popołudniami szybko robiło się ciemno, dlatego trudno się jeździło na łyżwach, a jeśli odbity krążek wpadł w trzcinę, to niemożliwe było znalezienie go. Praktycznie oznaczało koniec gry tego dnia. Zawsze z nami był Karol Nawrocki, dla którego hokej był całym życiem, miał blisko, bo mieszkał przy samym stawie. Wielokrotnie pytaliśmy go, czy żona nie ma nic przeciwko temu, że tak codziennie wychodzi z domu. Zawsze odpowiadał, że mówi żonie, że idzie dołożyć do pieca, a ukradkiem brał łyżwy i przychodził do nas. Oczywiście żona pana Karola wiedziała, gdzie jej mąż jest, ale była dla niego wyrozumiała.

Karol Nawrocki robił wszystko, żeby zachęcić najmłodsze pokolenie do nauki jazdy na łyżwach, a następnie do gry w hokeja. Bardzo często pan Karol pożyczał łyżwy i kije. My oczywiście mieliśmy już odpowiedni sprzęt, a jeżeli czegoś brakowało, to zaopatrywaliśmy się u Tadzia, który miał profesjonalny sprzęt przywożony z Gdyni, a dla nas zawsze znajdował promocyjną cenę. Chciałbym w tym miejscu jeszcze wspomnieć o bramkach, które latem 2004 roku zrobił własnoręcznie Karol Nawrocki. Bardzo dziękujemy za nie panie Karolu, bo już nie musieliśmy ustawiać naszych butów.

Jaki mieliśmy sprzęt? Zwykłe spodnie, bluza, czapka i rękawiczki. Tylko nasze kije i łyżwy były na troszkę wyższym poziomie. Zabawa była przednia! fot. 25 grudnia 2006

Na nasz staw przychodziło wiele osób, żeby pograć z nami. Dla nas, hokeistów, największym zmartwieniem był jednak brak oświetlenia. Najbliższe latarnie były na wale, a oświetlały, co jest oczywiste, drogę. Pamiętam jak na początku 2006 roku Jan Kreczkowski, który przychodził pojeździć na łyżwach i znał wszystkich starszych hokeistów, zaoferował swoją pomoc w oświetleniu lodowiska. Powiedział, że postara się pomóc uzyskać dodatkowe oświetlenie. Bardzo się wtedy ucieszyliśmy. Wyobraźcie sobie, że już za kilka dni zamontowano na stojących latarniach dwie dodatkowe lampy. Bardzo dziękujemy za okazanie nam, hokeistom, bezinteresownej pomocy.

Dodatkowe lampy, zamontowane staraniem Jana Kreczkowskiego, bardzo ułatwiły grę – mogliśmy grać o wiele dłużej

Z czasem na zaczęło przychodzić coraz więcej osób. To właśnie tam, przy ul. Grodzkiej, poznaliśmy się z Konradem Jakubowskim, Bartkiem i Cyprianem Stasiakami – grali i tworzyli sieradzką drużynę hokejową. Kiedy zaczynaliśmy mecz, to należało stworzyć dwie drużyny, co nie było proste. Często wybieraliśmy między „młodymi”, a „straszymi” zawodnikami. Oczywiście na początku było trudno rywalizować ze starszymi i bardziej doświadczonymi graczami, ale z czasem nasz poziom gry nie ustępował starszym. Pan Karol wraz ze swoim przyjacielem Tadziem zawsze mówili o hokeistach z Wróblewa, którzy bardzo dobrze grali i z którymi chcieliby kiedyś u nas na stawie zagrać. Pamiętam, że któregoś dnia takie spotkanie było umówione i mecz hokejowy pomiędzy Sieradzem a Wróblewem odbył się na naszym stawie. Był to bardzo emocjonujący mecz. Pan Karol z Tadziem cały czas motywowali nas i zagrzewali do jeszcze lepszej walki, co zaowocowało naszym jednobramkowym zwycięstwem! Zapanowała wtedy w naszej drużynie euforia i duma, że nie zawiedliśmy pana Karola i Tadzia. Z chłopakami z Wróblewa spotykaliśmy się w późniejszych latach bardzo często, a czasem tworzyliśmy nawet wspólną drużynę hokejową.

Sieradzki zapalony hokeista Konrad Jakubowski wraz ze swoim synem. Nasza znajomość rozpoczęła się właśnie na słynnym stawie przy Grodzkiej; fot. 26 grudnia 2007

Nasza drużyna po meczu; na górze od lewej: Bogdan Stasiak, Marian Mikołajczyk, Karol Nawrocki, Dominik Piotrowski, Bartek Stasiak wraz ze swoimi dziećmi, ja i Mateusz Kuta; fot. 25 grudnia 2007

Pamiątkowe zdjęcie ze starszyzną, od lewej: Antek Leśniowski, ja, Karol Nawrocki, Henryk Frątczak, Mateusz Kuta i Tadziu Tomaszewski; fot. 26 grudnia 2007

Tak właśnie zapamiętałem nasze lodowisko na stawie przy Grodzkiej. Były to na prawdę radosne chwile. Cieszę się, że zachowały się zdjęcia i filmiki, którymi będę mógł się podzielić. Nasza przygoda z hokejem nie zakończyła się w 2007 roku. W kolejnym roku, ku naszej uciesze, miało zostać otworzone sztuczne lodowisko w Sieradzu. Bardzo na nie czekaliśmy. Zapanowała radość, że będzie hokej na wyższym poziomie. Starsi hokeiści opowiadali, że jazda na lodzie, gdzie są bandy, jest zupełnie inna, o wiele szybsza. Dlatego kolejna część wspomnień zostanie poświęcona właśnie temu sztucznemu lodowisku. (Cdn.)

Łukasz Piotrowski

 

***

Zobacz także:

Udostępnij to: