Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 36/37 – Powrót do domu

Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 35 – Muxía
8 stycznia 2023
Kaplica Miłosierdzia Bożego w kościele pw. Najświętszego Serca Jezusowego w Sieradzu
18 stycznia 2023
Udostępnij to:

DZIEŃ 36/37 (PIĄTEK I SOBOTA), 27/28 SIERPNIA 2021 r.
Powrót do domu

 

***

Ostatni dzień swojej pielgrzymki rozpocząłem wcześnie rano. Odczuwałem niewielkie zdenerwowanie tym dniem, tak że w nocy, jak to nie raz u mnie bywało, miałem problem z zaśnięciem. Może dlatego, że zbyt dużo myślałem już o powrocie?

Budzik obudził mnie o godz. 5:30, a godzinę później miał odjeżdżać już autokar do Santiago de Compostela. W schronisku było jeszcze kilka osób, dlatego wstałem, tak żeby nikogo nie zbudzić. Wczorajszego dnia już się dokładnie spakowałem i naszykowałem, tak żeby dzisiaj nad ranem za bardzo nie hałasować. Wziąłem jedynie przed wyjściem jeszcze ciepły prysznic i o godz. 6:00, w pełni naszykowany opuściłem schronisko. Do przystanku autobusowego miałem jedynie kilkadziesiąt metrów, więc nie musiałem daleko iść. Po kilku minutach spaceru doszedłem do przystanku, gdzie już czekało kilka osób. Przystanek w Muxía jest dobrze oznaczony, tak więc nikt nie powinien mieć problemu z jego odnalezieniem. Pozostało teraz jedynie poczekać te kilkanaście minut, aż nadjedzie autokar, który zabierze mnie w ok. 2-godzinną podróż do Santiago de Compostela.

Przystanek autobusowy w Muxía znajduje się w samym centrum miasteczka. To stąd odjeżdżają autokary m.in. do Santiago de Compostela albo na Finisterre.
Autokar nadjechał równo o 6:30, więc czas już ruszać w drogę! Oczywiście maseczki w komunikacji miejskiej były obowiązkowe.
Podróż na szczęście przebiegła bezproblemowo i po dwóch godzinach znalazłem się w dobrze znanym mi miejscu – Santiago de Compostela
A tak dworzec główny w Santiago de Compostela wygląda o wschodzie słońca

Moja podróż do Santiago de Compostela przebiegła tym razem bez przykrych niespodzianek i zgodnie z planem. Miałem jeszcze w pamięci moją podróż sprzed 9 laty, kiedy w drodze powrotnej z Finisterry do Santiago (nie wchodząc bardziej w szczegóły) strasznie zniosłem podróż autokarem. Wszystko było spowodowane bardzo krętymi drogami, kiedy mój żołądek wówczas tego nie wytrzymywał (uśmiech). Teraz jednak było dobrze i po godzinie 8:00 dotarłem do Santiago. Po opuszczeniu dworca udałem się, korzystając z Google Maps, co bardzo polecam wszystkim podróżnym, przed katedrę św. Jakuba, gdzie po raz ostatni będę mógł przebywać w miejscu, które było głównym celem mojej pielgrzymki. Z dworca do katedry jest nieco ponad 1 km drogi, więc całkiem blisko. Miałem też sporo czasu, żeby zakupić na sam koniec mojego pobytu w Hiszpanii nieco pamiątek. Wcześniej nic nie kupowałem ze względu na 3-dniową podróż, która mnie czekała, aby dojść jeszcze z Santiago de Compostela do Muxía. Już od wczesnych godzin porannych na dworze było bardzo gorąco, a coraz więcej ludzi gromadziło się na słynnym placu Obradoiro.

Przed katedrą św. Jakuba spędziłem może kilkanaście minut, po czym udałem się na zakupy. Sklepików z pamiątkami jest mnóstwo, aż może od tej ilości zaboleć głowa, dlatego na pewno każdy znajdzie coś dla siebie i swoich najbliższych. Ja nigdy nie przepadałem za takimi zakupami, bo często po prostu nie wiem co mam kupić. Starałem się skoncentrować tylko na dzieciach, żeby im przywieźć upominek z podróży. Dla mnie najpiękniejszą pamiątką, którą przywiozę do domu, będą wspomnienia i zdjęcia, które na przestrzeni tych wszystkich dni zrobiłem.

Ostatnie spojrzenia na słynną na całym świecie katedrę św. Jakuba w Santiago de Compostela
To święte miejsce w okresie letnim, a szczególnie wakacyjnym jest zawsze wypełnione pielgrzymami i turystami
Niewielkie zakupy zrobione, więc można powoli zmierzać na lotnisko
A to m.in. szczególny prezent dla mojej ukochanej córeczki Klary. Kolczyki w kształcie muszelki jakubowej.

Robienie tych „niewielkich zakupów” było dla mnie bardzo wyczerpujące, a wręcz męczące. Trudno było się zdecydować na coś odpowiedniego, wybór był przeogromny. Nie mogłem też przesadzać z zakupami i ich gabarytami, bo z tymi wszystkimi dodatkowymi bagażami mógłbym po prostu nie wejść na pokład samolotu. Nie nadawałem niczego do głównego luku bagażowego, ale wszystko miałem przy sobie, więc pojawiły się też obawy, czy z tego powodu nie będzie na lotnisku jakichś problemów. Na szczęście wszystko przebiegło bezproblemowo!

Kiedy po kilku godzinach udało mi się w końcu zrobić zakupy, zdecydowałem się, że pomimo jeszcze sporego zapasu czasu, który miałem dla siebie, udam się już na lotnisko. Nie wiem, dlaczego, ale ten cały natłok ludzi i upalny poranek połączony z zakupami, bardzo mnie wymęczył. Chciałem najlepiej gdzieś się położyć i już o niczym nie myśleć, dlatego stwierdziłem, że czas pożegnać się ze św. Jakubem i udać się już na pobliskie lotnisko (największe w Galicji), znajdujące się ok. 14 km od miasta.

W pobliżu mojego schroniska „Seminario Menor”, w którym się zatrzymałem, będąc w Santiago de Compostela, znajdował się przystanek autobusowy, z którego odjeżdżał bezpośredni autobus na lotnisko. Początkowo miałem troszkę problemów, żeby go zlokalizować, ale po kilkunastu minutach błądzenia, w końcu się udało.

W oczekiwaniu na autobus, który nadjechał po kilku minutach. Selfiaczek co jakiś czas był obowiązkowy (uśmiech).
A to już w drodze na lotnisko. Podróż trwała zaledwie kilkadziesiąt minut, a autobus zatrzymał się przy samym terminalu.

Port Lotniczy na obrzeżach Santiago de Compostela nie jest szczególnie dużym lotniskiem, dlatego nie miałem problemów ze znalezieniem odpowiedniej bramki, z której udam się do Madrytu. Na lotnisku byłem przed godz. 15:00, a samolot w dalszą podróż miał odlot o godz. 22:00. Podróż z Santiago de Compostela do stolicy Hiszpanii nie będzie trwała długo, bo zaledwie godzinę. Teraz kiedy znalazłem się na lotnisku, mogłem położyć się w kącie lotniska na swoim śpiworze i nieco w ciszy odpocząć.

Gdy sobie leżałem, moje myśli wędrowały do domu rodzinnego, do którego z ogromną radością teraz wracam. Tak zaplanowałem swoją podróż, żeby w domu być w sobotę, a to dlatego, że wtedy będę mógł pojechać jeszcze do swoich kochanych dzieci i je mocno przytulić do serca. Bardzo za nimi przez te wszystkie dni stęskniłem i chciałem już jak najszybciej przy nich być.

W oczekiwaniu przez kilka godzin na samolot, moje myśli wracały jeszcze do całej pielgrzymki, która właśnie dobiegła końca. Pamiętam, jak to wszystko się zaczęło, a było to w Lourdes w 2020 roku, kiedy zdecydowałem się, że w 2021 roku udam się po raz drugi do Santiago de Compostela. Jednak tym razem pragnąłem wyruszyć szlakiem o wiele trudniejszym, który zawsze chciałem przejść. Mowa o del Norte. Później planowanie całej podróży przy panującej pandemii koronawirusa, okazało się niełatwe. Na szczęście wszystko udało się zaplanować i z bożą pomocą zrealizować podróż do grobu św. Jakuba.

Dobrze pamiętam, jak żegnałem się z rodzicami, a później z tatą jechałem na lotnisko im. Fryderyka Chopina w Warszawie w dniu 22 lipca br. Nie wiedziałem, co mnie będzie tam na miejscu w Bilbao czekało. Nie wiedziałem też, jaka zastanie mnie pogoda i czy przez większość drogi nie będzie też padał deszcz. Wiedziałem, że trasa, którą wybrałem, będzie prowadziła mnie nie tylko nad samym Oceanem Atlantyckim, ale szlak będzie wiódł także przez bardzo górzyste tereny. Pamiętam, jak wcześniej śledziłem na Facebooku relację innych pielgrzymów, którzy wybrali się w czerwcu na Szlak Północny (del Norte) i z jaką deszczową pogodą musieli się mierzyć. Tak jak pisałem na początku swoich wspomnień, również i ja początkowo planowałem wyruszyć do Hiszpanii w czerwcu tuż po Bożym Ciele, jednak przez pandemię musiałem zmienić plany i przełożyć wszystko na koniec lipca. Patrząc na te wszystkie dni, przez które przemierzałem Hiszpanię, to pogodę doświadczyłem idealną, za co mogę tylko pokornie pokłonić się dobremu Bogu i jemu podziękować.

Pamięcią sięgam do pierwszych dni na hiszpańskiej ziemi, kiedy opuszczałem piękne Bilbao, z którego rozpoczynałem swoją podróż do grobu św. Jakuba, gdzie po kilkunastu kilometrach doszedłem do malowniczego miasta Portugalete. Przeprawa na drugi brzeg przy idealnej pogodzie przez ten okazały most zrobiła na mnie ogromne i niezapomniane wrażenie. Kończąc powoli pierwszy dzień, najpierw doszedłem do miejscowości Pobeña, gdzie tak naprawdę z bliska ujrzałem ocean i piękną, piaszczystą plażę. Wtedy to pierwszy raz szedłem sobie wzdłuż plaży, mocząc nogi w ciepłych wodach oceanu. Zwieńczeniem pierwszego dnia była wręcz rodzinna kolacja w jedynym ze schronisk w miejscowości Ontón. To był tylko pierwszy dzień, który wspominam, a kolejne dni były również niesamowite i pełne pięknych widoków i wrażeń. Niestety już podczas czwartego dnia mojej wędrówki pojawiły się problemy ze statywem, kiedy odkręciła mi się specjalna śrubka z mocującą podkładką, co w praktyce uniemożliwiało mi robienie sobie zdjęć. Dzięki Bogu jakoś udało mi się to wszystko opanować, tak że statyw służył i służy mi nadal do dzisiaj.

Były też takie dni, jak np. 13. dzień pielgrzymki, kiedy w strugach deszczu opuszczałem schronisko w Villaviciosa. Nie zapomnę tych morderczych wręcz wspinaczek górskich, gdzie przy chłodzie i ulewnym deszczu trzeba było pokonywać góry. Ten dzień z całą pewnością był dla mnie dniem najgorszym i najtrudniejszym podczas całej pielgrzymki (uśmiech). Dzisiaj, kiedy o tym wspominam, pojawia się na mojej twarzy uśmiech, ale wtedy uwierzcie, nie było mi do śmiechu.

Jak już pisałem przez większość dni, pogoda bardzo mi sprzyjała, przez co mogłem podziwiać piękne nadmorskie miasta, jak chociażby Castro Urdiales, Laredo, Santander, Gijón, wioskę Andrín, Luarca, Ribadeo i wiele innych mniejszych miejscowości czy wsi. Nie zapomnę wieczoru, który spędziłem przy okazałych i słynnych pomnikach przedstawiających dwóch pielgrzymów na Monte de Gozo, gdzie przy pięknym zachodzie słońca pierwszy raz moim oczom ukazała się katedra św. Jakuba. Kolejne słoneczne dni, to pobyt już w Santiago de Compostela, gdzie szczególnie wieczorami przy bezchmurnym niebie, ta podświetlona i odrestaurowana katedra św. Jakuba ukazywała swoje architektoniczne piękno.

Zachowuję w sercu wszystkie (choć było ich niestety niewiele podczas całej pielgrzymki) Eucharystie, podczas których moje serce stawało się domem dla Boga. To jest piękne uczucie, kiedy człowiek może uczestniczyć we Mszy św. i z Jezusem w sercu dalej kroczyć przez ziemskie życie.

Ostatni etap wędrówki to już Muxía i niezapomniany, czarujący wręcz zachód słońca nad Oceanem Atlantyckim przy sanktuarium Matki Bożej. Ten zachód słońca był taki piękny jak przed 9 laty, kiedy zwieńczeniem po 30 dniach drogi francuskiej (Camino Francés) była Finisterra. W linku możecie obejrzeć te wykonane przeze mnie zdjęcia.

W pamięci zachowuję wszystkich dobrych i szlachetnych ludzi, których spotykałem przez te wszystkie dni na szlaku. Nie sposób nie wspomnieć, chociażby malarki Judyty z Węgier, wolontariuszki Asi Czerwińskiej z Laredo, albo Mateusza i Joli, których poznałem i z którymi bardzo miło spędziłem wieczór w Santiago de Compostela. Niezapomnianym spotkaniem było dla mnie z całą pewnością spotkanie na Monte de Gozo z kolegą z Sieradza, Andrzejem Krawczykiem. Było naprawdę wiele osób, które spotykałem po drodze, ale niekiedy nie zawsze zapamiętywałem ich imiona. Były to osoby, które z całą pewnością swoją postawą i entuzjazmem dodawały mi sił, w tej samotnej drodze do umiłowanego ucznia Chrystusa.

Kiedy tak sobie teraz leżę na lotniskowej posadce z głową opartą o plecak, to moje myśli wędrują do Ani, która przez prawie wszystkie dni służyła mi pomocą przy rezerwacjach noclegów w schroniskach. Droga Aniu, co ja bym bez Ciebie i Twojego męża zrobił? (uśmiech). Dziękuję z całego serca! I jeżeli kiedyś będzie mi dane być na Camino, a wierzę, że tak będzie, to wiem, że mogę ponownie na Was liczyć. A kto wie, może kiedyś Bóg pozwoli, że wybiorę się najdłuższym hiszpańskim szlakiem „Via de la Plata”, gdzie na szlak wychodzi się z południa Hiszpanii z Sevilli, a więc tam, gdzie mieszkasz i wtedy będę mógł Was odwiedzić. Tak właśnie Bóg stawia na naszej drodze dobrych aniołów, w postaci drugiego człowieka, którzy stają się opiekunami i niosą swoją bezinteresowną pomoc na różnych etapach naszego życia.

Na lotnisku czas tych kilku godzin w oczekiwaniu na samolot minął stosunkowo szybko. Te wszystkie piękne wspomnienia sprawiły, że nie wiadomo kiedy trzeba było już wstać i udać się na odprawę oraz kontrolę paszportową.

Po odprawie z niecierpliwością czekam już na samolot. Nie mówię żegnaj Santiago de Compostela, a jeszcze do zobaczenia!
W drodze do Madrytu… Samolot hiszpańskich lini lotniczych Iberia o numerze lotu: 577 wystartował 27 sierpnia 2021 r. tuż przed godz. 22:00 z Santiago de Compostela (uśmiech).

Lot do stolicy Hiszpanii trwał nieco ponad godzinę. W Madrycie wylądowałem tuż po godz. 23:00, a kolejny samolot już bezpośrednio do Warszawy na lotnisko w Modlinie miałem zarezerwowany o godz. 6:20. Dobrze, że zostało mi nieco zapasu czasowego, bo lotnisko w Madrycie już nie było takie małe, jak w Santiago de Compostela. Żeby odnaleźć swój rejs, musiałem niestety zmienić terminal, a to wiązało się, jak się okazało, z wyjściem na zewnątrz lotniska i udaniem się darmowym autobusem na kolejny terminal. Trzeba było wszystko dobrze sprawdzić na monitorach, które wyświetlały komunikaty, gdzie należy się udać. Jak czegoś nie wiedziałem, to starałem się „po swojemu” jakoś dopytać, żeby czasami nie pobłądzić i nie znaleźć się w np. w programie „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie” (uśmiech). Drugi terminal znajdował się kilka kilometrów dalej, ale na szczęście wszystko przebiegło bezproblemowo i po niedługim czasie jazdy autobusem znalazłem się w miejscu, gdzie za kilka krótkich godzin udam się w nieco ponad 3-godzinną podróż do Warszawy.

Tym razem również obyło się bez żadnych problemów i punktualnie 28 sierpnia 2021 r. o godz. 6:20 samolot z moją skromną osobą wystartował z Madrytu do Warszawy. Byłem już zmęczony całą podróżą powrotną i jedynie w trakcie lotu zrobiłem tylko kilka pamiątkowych zdjęć, następnie aparat odłożyłem na pewien czas na bok i nieco się przespałem.

 

Kiedy samolot zbliżał się powoli do lądowania, byłem szczęśliwy, że za parę chwil wyląduję w mojej Ojczyźnie i że za kilka godzin będę już w domu na Pradze. Na lotnisku czekał na mnie już tata, który po mnie przyjechał. W domu natomiast mama obiecała przygotować na mój powrót moje ulubione danie; pierogi z kapustą i grzybami (uśmiech). To była dla mnie ogromna radość! Tak też się stało. Ucieszyłem się, kiedy mogłem wysiąść już z samolotu i udać się do czekającego taty. W pamięci mam dzień, w którym to odwoził mnie na lotnisko i kiedy się żegnaliśmy, a już widzimy się ponownie. Te wszystkie dni bardzo szybko mi minęły.

Tatuś ze swoim synkiem (uśmiech) tuż po wylądowaniu na lotnisku Warszawa-Modlin tuż przed godz. 10:00. Ps. Na tatę zawszę mogę oczywiście liczyć i zawsze jak czegoś potrzebuję, to mi służy pomocą.
A to już w domu u rodziców, gdzie po powrocie mamusia przygotowała dla swojego Łukaszka (uśmiech), tak jak ma to w zwyczaju robić, kiedy wracam z pielgrzymek; pyszne pierogi i mój ulubiony jabłecznik z pianką. Mniam mniam…

I tak oto w ten smaczny i słodki sposób dobiegają ku końcowi moje wspomnienia z pielgrzymki do grobu św. Jakuba – szlakiem północnym „Del Norte”. Moja przygoda rozpoczęła się w dniu 23 lipca, a dobiegła końca po szczęśliwych 37 dniach w dniu 28 sierpnia 2021 r. Przemierzyłem pieszo 806 km. Tyle liczyła może niełatwa, ale za to piękna droga z Bilbao do Santiago de Compostela, a następnie do Muxii.

Do domu przyjechaliśmy po godz. 12:00 i już nieco na spokojnie mogłem więcej opowiedzieć rodzicom o swojej pielgrzymce. Bardzo cieszyłem się, że jestem już z nimi i w swoim domu. Ten sobotni dzień oczywiście jeszcze dla mnie się nie kończył, bo o godz. 15:30 udałem się wytęskniony do moich aniołków: Klarusi i Kacperka, a wieczorem przed godz. 21:00 pojechałem do Konopnicy na apel jasnogórski. Chciałem tego dnia być też z sieradzkimi pielgrzymami, którzy w przedostatnim dniu swojej pielgrzymki mieli nocleg w Konopnicy i zbierali się na uroczystym Apelu Maryjnym. To był też dla mnie piękny moment, gdzie mogłem za wszystko jeszcze raz podziękować, klęcząc przed Najświętszym Sakramentem miłosiernemu Bogu. Chcę dalej kroczyć z Nim przez życie i poznawać Boży świat, chociaż jestem świadom swoich słabości i niestety bolesnych upadków. Jednak wiem, że kiedy pozwalamy zamieszkać w sercu Panu Jezusowi, to wszystko dookoła nas może być inne, piękniejsze i radośniejsze. Musimy jednak pozwolić się jemu prowadzić i bezgranicznie ufać. Nawet, a może szczególnie wtedy, kiedy nasz krzyż bywa czasami ciężki.

Drugie moje Camino przeszło właśnie do historii. Pozostały wspomnienia, zdjęcia i filmy, do których będę jeszcze z całą pewnością nie raz wracał. To, co piękne, niech trwa. Bardzo bym pragnął jeszcze kiedyś w niedalekiej przyszłości ponownie wyruszyć na kolejne, trzecie Camino. Tym bardziej że nabrałem nowego doświadczenia i pewności siebie. Wiem, że nawet nie znając języka, można spełniać swoje marzenia, podróżując samemu. Po tej pielgrzymce stałem się takim przykładem (uśmiech). Wiem, że na tej drodze, którą obrałem, nie jestem sam, że kroczy ze mną sam Pan Jezus. Tak mój Jezu! Towarzyszysz mi przez wszystkie dni, abym nie chlubił się nikim innym, jak tylko Tobą. Stawiaj na mojej drodze świętych Kościoła, którzy są dla mnie istnymi i namacalnymi drogowskazami w drodze do Ciebie i nieba.

 

Łukasz Piotrowski, pielgrzym

 

 

 

***

Kolejne dni pielgrzymowania szlakiem “Camino del Norte” do Santiago de Compostela + Muxía w Hiszpanii:

 

***

Ponadto zapraszam do przeczytania moich wspomnień z pielgrzymek:

Udostępnij to: