Ita Turowicz / Listy do Autorki / Irena Witkowska z d. Teodorczyk cz.2

Ita Turowicz / Listy do Autorki / Ewa Stanisławiak z d. Janiak
19 sierpnia 2018
Ita Turowicz / Listy do Autorki / Cezary Zbrojewski
19 sierpnia 2018
Udostępnij to:

 Listy do Ity Turowicz,
autorki książki „I wszystko w sny odchodzi…

Irena Witkowska (Goga)
córka znanego sieradzkiego dentysty,
pana Józefa Teodorczyka z Krakowskiego Przedmieścia,
(część 2)

Łódź, listopad 2010

Droga Pani Ito!
Ostatnio dużo i często myślałam o Pani książce i o naszym Sieradzu. Moja siostra wspominała mi, że ktoś zarzucił Pani zbyt wiele wątków kościelnych, czy też zbytni klerykalizm. Nie mogę się z taką opinią zgodzić. Takie osądy mogą wyrażać osoby bardzo młode, które zgodnie z obecną modą chciałyby wykreślić religię i Kościół z naszego życia. Każdy, kto ma pojęcie o czasach naszej młodości, wie, jaką rolę odegrał Kościół w naszym życiu. Zawsze w Boże Ciało opowiadam moim dzieciom, że na zakończenie procesji, już w farze, organista pan Kazimierz Krajewski grał cały nasz Hymn Narodowy i że zawsze wzruszała mnie ostatnia zwrotka, bo tylko wtedy była śpiewana.

Nie dalej jak w sobotę rozmawiałam z moim bratem Jackiem o książce, o Janku. On również bardzo ciepło wspominał lekcje niemieckiego u siostry Hekker, a klasztor nazwał centrum intelektualnym ówczesnego Sieradza. Opinię o klerykalizmie po prostu obśmiał, choć sam nie jest zbyt religijny.

Uważam całkiem serio, że ks. infułat Apolinary Leśniewski odgrywał taką rolę w życiu Sieradza jak Prymas Tysiąclecia w życiu Polski. Dziś z przerażeniem obserwuję ataki na Kościół i sądzę, że jesteśmy narodem o bardzo krótkiej pamięci. Być może dobrobyt nas tak demoralizuje. Sądzę, że gdybym ja dzieliła się wspomnieniami, mogłoby w nich wystąpić jeszcze więcej ciepłych myśli związanych z Kościołem.

Na tle kościółka św. Ducha: Irena Witkowska z koleżanką Hanią Szóstak, z lewej bratowa, Basia Teodorczyk

Dla mnie ważną postacią był na przykład ks. Henryk Wieczorek. Postać bardzo barwna. (Zob. https://www.sieradz-praga.pl/index.php?page=wspomnienia-ireny-witkowskiej ). Niemałą rolę w kształtowaniu mojej osobowości odegrała s. Agnieszka Szewczyk. Z rozrzewnieniem myślę o dniu Pierwszej Komunii, a wspominając wspólne śniadanie w Domu Katolickim, które było dla mnie absolutną niespodzianką, marzę, by mógł to kiedyś przeżyć mój wnuk.
Jak pamiętam, corocznie zwiastunem nadchodzących świąt Bożego Narodzenia była wizyta siostry urszulanki z opłatkiem, a potem pana Krajewskiego. A same święta to nasza sieradzka szopka. Jak ona działała na wyobraźnię…

Gdy ostatnio byłam w Sieradzu, czekał na mnie nowy numer kwartalnika „Na Sieradzkich Szlakach”. Gdy czytałam artykuł A. Ruszkowskiego, znów moje myśli zaczęły krążyć wokół Pani książki. Przyznam się, że bardzo spodobało mi się stwierdzenie p. prof. Balbusa, że ta książka czyta nas. Myślę, że stała mi się ona tak bliska, ponieważ pięknym językiem namalowała Pani Sieradz, który tkwi gdzieś głęboko w człowieku, i czasami trudno zwerbalizować te drobiazgi, do których tęsknimy, i czego nikt, kto nie mieszkał w Sieradzu, nie zrozumie. Nie wiem, czy się nie powtarzam, ale wiersze Jurka i listy Janka to prawdziwe perełki. Bardzo mnie wzruszał sposób myślenia i język, którym się posługiwał. I ta wielka bratersko-siostrzana miłość. Dziękuję, że zdecydowała się Pani pokazać światu tę Waszą bliskość. Ostatnio pożyczyłam książkę polonistce, z którą pracowałam, czekam na jej wrażenia.

Grudzień 2010
Rozmawiałam z Ulą – koleżanką, której pożyczyłam książkę. Jest zachwycona lekturą. Powiedziała mi, że kiedy czytała początek i odbywała wędrówkę ze stacji do Rynku, miała skojarzenia ze „Stambułem” tureckiego noblisty Orhana Pamuka.

Podczas gdy my, sieradzanie, w naszej wyobraźni odtwarzaliśmy znane nam obrazy, w niej budziły się wspomnienia odpowiedników w Łodzi. Z wielkim zainteresowaniem czytała o niezwykłych ludziach. Stwierdziła, że teraz zaczyna rozumieć moją dumę z Sieradza, skoro tylu wspaniałych ludzi można było w nim spotkać. Podziwia wielką dozę ciepła.

Dla niej szczególnym fragmentem (tak jak dla mnie) jest część poświęcona Pani Braciom. Podziwia go jako polonistka (szkoda, że nie mam możliwości nagrywania rozmów telefonicznych, bo bardzo ładnie i trafnie mówiła o całej książce), ale również jako siostra, która w tragicznych okolicznościach kilka lat temu straciła brata.

Tytułem usprawiedliwienia i po przemyśleniach nocnych pragnę podkreślić, że moja opinia „tego nikt, kto nie mieszkał w Sieradzu, nie zrozumie” – dotyczy zwłaszcza fragmentów, które błądziły we wspomnieniach, wydawały się bardzo trudne do przekazania i rodziły obawy, że niezrozumienie narazi nas na śmieszność, tymczasem Pani potrafiła to przekazać i potwierdzić wagę tych wspomnień. Kiedy pisałam, że nie ma już tamtego Sieradza, miałam na myśli atmosferę Rynku, mieszkańców, którzy odeszli, o których ktoś postronny mógłby powiedzieć „ludzie”, a dla nas to wciąż „bardzo ważni ludzie”.


Irena Teodorczykowa z d. Kierocińska

Moja mama często wspominała, jak przed wojną chodziła na łyżwy na Wartę. Na przystani był pan, które pomagał zamocować sprzęt, przykręcał blaszki, w razie potrzeby ostrzył łyżwy. W kawiarence była herbata i pyszne ciastka. Nic tylko ślizgać się, kręcić piruety, robić przeplotki. Słuchałam tych opowieści z lekką dozą niedowierzania, ponieważ według opowiadań Mamy, działo się to każdej przedwojennej zimy. A przed moimi oczami powstawał obraz Warty na wysokości dzisiejszej Przystani i natychmiast rodziły się wątpliwości, czy te wszystkie dawne zimy mogły być na tyle srogie, by Warta zdołała zamarznąć. Dopiero gdy oglądałam stare pocztówki, a na jednej z nich uwiecznioną przedwojenną przystań, zrozumiałam, że lodowisko było w pobliżu pierwszego mostu, gdzie płytka woda z pewnością zamarzała. Wanda Sobierajska potwierdziła prawdziwość opowieści mojej mamy, ponieważ jej mama prowadziła tam kawiarenkę. Tyle tytułem usprawiedliwienia co do roszczeń wyłącznego prawa właściwego odbioru Pani książki.

Zdjęcie grupowe naprzeciw szkoły podstawowej nr 2, wykonane po spotkaniu klasowym z okazji Dnia Matki. „Wychowawczynią brata była wtedy pani Regina Turowa. Moja Mama stoi trzecia z prawej, obok pani Marii Owczarek, mamy Włodka. Pani Turowa siedzi piąta od lewej, a to bezwstydne dziecko z prawej to niestety ja”.

Rajd sieradzkich motocyklistów do Wrocławia, druga połowa lat 40. ubiegłego wieku; pierwsza z prawej z białej pilotce Irena Teodorczykowa, mama Gogi

Pani Teodozja Pisulowa i pan Józef Teodorczyk oczekują na trasie nadejścia sieradzkiej pielgrzymki. Z prawej „nasz opel kadet, rocznik chyba 1938. Samochód ten był często wyśmiewany przez moich rówieśników, że taki stary grat, a dla nas był to środek lokomocji, dzięki któremu zwiedziliśmy podczas letnich wakacji niemal całą Polskę”.

Pozwolę sobie teraz podzielić się z Panią wspomnieniem dotyczącym Pani mamy. Wiele lat temu jechałam pociągiem z siostrą urszulanką, której nie znałam. Powiedziała mi ona, że jeżeli ktoś ma jakieś kłopoty zdrowotne, to warto, by się zwrócił o pomoc do pani Wandy Turowiczowej. „Nasz ksiądz Różański – opowiadała siostra (chyba nie pomyliłam nazwiska) – przez wiele lat walczył z dolegliwością gardła, która utrudniała mu mówienie (a wiadomo, co to znaczy dla księdza). Lekarze leczyli go bezskutecznie. Dopiero pani Turowiczowa sporządziła lekarstwo według własnej receptury (tłucze mi się po głowie, że bazą był olej słonecznikowy) i dolegliwości ustąpiły.

Irena Witkowska

Dopisek Ity Turowicz

Słynne kropelki na gardło mojej mamy nie korzystały z oleju słonecznikowego, ale robione były jako rodzaj nalewki na płatkach słonecznika. Mama każdego lata zbierała całe torby płatków, suszyła je starannie, po czym przygotowywała te krople. A człowiek był taki durnowaty, że tego nie zapisał, mogłoby przecież dalej pomagać. Pamiętam list od jakiejś nauczycielki z Warszawy, która straciła zupełnie głos i nic nie mogło jej pomóc przez blisko pół roku, a potem mamy kropelki ten głos jej przywróciły. Tak, tak, widzę, ile jeszcze rzeczy powinno wejść do mojej książki…

Ciąg dalszy wspomnień Ireny Witkowskiej

Chcę teraz pokazać zdjęcie, wprawdzie niezbyt dobrej jakości, ale jako pamiątka bardzo cenne. Przedstawia – na tle panoramy Sieradza od strony wzgórza zamkowego – mojego tatę z ciocią Hanią i wujkiem Bronisławem Bielawskimi, jest to koniec lat pięćdziesiątych.

Wujek Bielawski był bardzo ciekawą postacią. Ukończył Akademię Sztuk Pięknych chyba w Odessie. Potem na wielu płótnach utrwalał Sieradz i jego pejzaże. Malował jednak głównie dla kościołów, najczęściej Pana Jezusa Miłosiernego. Obrazem, który pobudzał moją dziecięcą wyobraźnię, była kopia obrazu Chełmońskiego, przedstawiająca Chopina grającego w jakimś salonie. W tej chwili nie pamiętam tytułu. Losy Bronisława Bielawskiego wraz z jego pamiętnikami zostały zawarte w książce, gdzie dla mnie szczególnie przejmująca jest zacytowana wypiska z łagru, na której jako wina zostało wpisane „Polak”.

Hanna Bielawska była cioteczną siostrą mojej mamy. Kiedy podczas I wojny światowej dziadek Kierociński dostał nakaz wyjazdu z rodziną w głąb Rosji (babcia była tuż po porodzie oczekiwanego syna – pierwszy zmarł w wieku 8 miesięcy – lecz, niestety, mały Zenon nie przetrzymał trudów podróży), wówczas to siostra babci, Stanisława Zebrowska, zamieszkała z rodziną w sieradzkim domu dziadków. Podczas II wojny światowej, kiedy mamie udało się zbiec z transportu do Niemiec, ukrywała się właśnie u Żebrowskich w Częstochowie. Stąd wielka przyjaźń – oprócz naturalnych więzów rodzinnych – z ciocią Hanią i jej częste wizyty w Sieradzu. Ciocia była również bardzo zaprzyjaźniona z p. Heleną Stępińską, nauczycielką.

Mam w domu kilka obrazów wujka Bronisława Bielawskiego, m.in. mój dziecięcy portret i portret mamy w sieradzkiej zapasce.

Luty 2012
Pełnia księżyca to najczęściej czas, kiedy nie mogę zasnąć. Ostatnio, żeby wykorzystać daną mi ciszę nocną, wędrowałam znów po Sieradzu, który tkwi w zakamarkach mojej pamięci, i nawet kiedy o nim, zdawałoby się, zapominam, to jakaś część mojej podświadomości starannie pielęgnuje zapamiętane obrazy, zapachy czy smaki.

Mrozy, o których najpierw marzyłam, żeby dla porządku zjawiły tej zimy, a których teraz mam już serdecznie dość, przypomniały mi ślizgawkę w okolicach studni na Rynku. Wydłużała się ona z każdym dniem coraz bardziej, przez co trudniej było przejechać ją na butach w całości. Oczywiście, najlepiej było to robić w towarzystwie koleżanek i kolegów, bo wtedy sukces mógł być podziwiany, lub w razie upadku można było liczyć na pomoc i współczucie.

Wkrótce Wielki Tydzień, który kojarzy mi się z przepiękną liturgią Wielkiego Czwartku i tradycji kultywowanej chyba do dzisiaj obmywania przez proboszcza nóg, obecnie ministrantom (jeden Judasz miał ubrudzoną na czarno nogę?), a kiedyś wybranym starszym parafianom. Któregoś roku tego zaszczytu dostąpił mój tato. Był niezmiernie zestresowany i najchętniej by uciekł, gdzie pieprz rośnie, ale miał świadomość, że to wyróżnienie.

Tym zaś, co wspominam najcieplej, było co roku nawiedzanie kościołów w Wielki Piątek i Wielką Sobotę. Moja mama była szczególnie ciekawa, jak będzie przygotowany grób Pana Jezusa w klasztorze. Był on zawsze z jednej strony skromny i symboliczny, a z drugiej – niezwykle, jak Pani pamięta, piękny i zawierający wiele treści w swej symbolice. Ponieważ wychodziliśmy zazwyczaj z klasztoru późno, siostra wypuszczała nas przez krużganki i furtę. Dla mnie ten sposób przejścia zawierał w sobie atmosferę pewnego wtajemniczenia.

W farze z kolei grób Pana Jezusa zajmował całą kaplicę. Przy wejściu z prawej. Do tego sieradzkiego ogrodu mam szczególny sentyment. Wiąże się to z okresnia…rta strażaków w pełnym rynsztunku. Pamiętam, że były lata, kiedy kwiaty doniczkowe do dekoracji grobu Pańskiego pożyczane były od mieszkańców miasta. Wciąż powraca w mojej pamięci atmosfera pachnącej wiosny, wysprzątanego miasta i tej powagi skupienia oraz modlitwy.

Wiosną był również czas wypraw do ogrodów sióstr w Sieradzu i w Monicach po zakup rozsady różnych warzyw i kwiatów. Pojawiają mi się przed oczami siostry uwijające się wśród grządek sieradzkiego ogrodu, perfekcyjnie wypielonych, a największe wrażenie robiły rzędy inspektów z pootwieranymi oknami. Do tego sieradzkiego ogrodu mam szczególny sentyment. Wiąże się to z okresem mojej matury. Szliśmy kiedyś wieczorem z Inessą Szyszko i Krzyśkiem Szczęsnym ulicą Żabią – i oto przed oczami pysznił się widok klasztoru, kwitnących szaleńczo drzew oraz zapach kwiatów, to wszystko wywarło na mnie takie samo wrażenie, jak kilka lat wcześniej Kazimierz Dolny podczas majowej wycieczki szkolnej z p. Danutą Skrzypińską – naszą polonistką. Trudno przenieść na papier młodość, entuzjazm i wszystkie te wiosenne zaczarowania… ale to gdzieś pozostało i jest cząstką mojego Sieradza

Jeszcze jedno wspomnienie. W Rynku, w jednej z kamienic, mieszkał pan Domagalski, u którego rodzice czasami zamawiali tort na imieniny. Torty były na środku ozdabiane kawałkami ukośnie krojonych, kandyzowanych łodyżek arcydzięgla. Ten smak chodził za mną przez wiele lat. Spotykałam czasami rośliny, które zgodnie z opisem mogłyby być andżeliką, ale niepewność kazała mi zawsze rezygnować z ich wykorzystywania. Wreszcie w ubiegłym roku kupiłam na Rynku Bałuckim sadzonkę. Mam nadzieję, że w tym roku uda mi się przedstawić rodzinie i znajomym ten wspaniały smak.

Dopisek Ity Turowicz:

A oto co znalazłam w Apteczce domowej z książki Joanny Kapusty, którą dopiero co redagowałam dla Buchmanna, na temat arcydzięgla. Może się nada (także którejś ambitnej ogrodniczo i kulinarnie czytelniczce strony sieradz-praga.pl).

Inna roślina już niekoniecznie jadalna (aczkolwiek – według opisów – bywają jej amatorzy) to miechunka, którą hodowała w ogródku Pani babcia. Jako dziecko zakradałam się czasem, żeby zerwać ten pomarańczowy lampionik i sprawdzić, czy jest pomidorek w środku. Czyste wariactwo! Ale oczywiście wśród nasion na ten sezon znalazła się i miechunka, dzięki której będę o 50 lat młodsza.

Wracając jeszcze do zapachów, to Sieradz zawsze kojarzy mi się z zapachem, który witał mnie na tyłach ogrodów u końca drogi prowadzącej do Rogatki. Wylot jej był przy zielarni, z której wyrzucano wytłoki z ziół na pobocze tej dróżki. Dominowała mięta. Dzisiaj byłoby niedopuszczalne, by tak beztrosko wyrzucać odpadki, ale dzięki temu – dla mnie zapach mięty kojarzy się nieodłącznie z zapachem Sieradza.

W czasie ostatniej nocnej wędrówki trafiłam do sklepu pasmanteryjnego, który według mnie mieścił się na tyłach pasmanterii przy ul. Kościuszki, ale moja siostra temu zaprzecza. A ja mam przed oczami właścicielkę, która w oczach dziecka była starszą panią, i drugą młodą dziewczynę. W tym urojonym czy też zapamiętanym sklepie zadziwiały niewyobrażalne wręcz ilości różnego rodzaju guzików. Ale to może już był sen.

Dopisek Ity Turowicz

Według mnie, była tylko jedna pasmanteria na Kościuszki; w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych minionego wieku prowadziła ją pani Janina Stępińska, matka nieżyjącego już dziś lekarza Jurka Stępińskiego, męża mojej koleżanki z klasy Steni Twardej, a ojca lekarki Ewy Stępińskiej Jurek oraz dziadka małej Zosi. Pani Stępińskiej pomagała młodsza pani, Zofia Żmudzińska, jak poinformowała mnie Stenia.

Ciąg dalszy wspomnień Ireny Witkowskiej

Ja wiem, że to, o czym piszę, to może niezbyt ważne detale, ale one miały wpływ na to, że tak trudno opowiedzieć o klimacie mojego Sieradza. To, o czym napisałam, dowodzi jednego, że lektura Pani książki wciąż pobudza do nowych wspomnień i jest książką, do której wracam, jak choćby dziś, by sprawdzić drobiazg: jak nazywała się Andzia. Dlatego Pani książka należy zasłużenie do mojej podręcznej biblioteczki.

Teraz coś o tacie. Mój tato bardzo kochał Chopina. Kilka płyt winylowych, które w księgarni (oczywiście w Rynku ) pana Szweryna kupił, jest obecnie w posiadaniu mojego syna Jurka. Jedno z piękniejszych wspomnień domu rodzinnego dotyczy imienin rodziców. Moje rodzeństwo, Jacek i Danusia, rozpoczynało ten dzień koncertem-niespodzianką dla solenizanta, który jeszcze nie zdążył wstać. Utwory te były przygotowywane wcześniej na lekcjach u pani Marii Pertkiewicz. No i fotografia z pamiętnego dla mnie koncertu Chopinowskiego w Teatrze Miejskim w Sieradzu. Jest ona dla mnie tak ważna (ja byłam tam wtedy z mamą na widowni), że przechowuję jej zdjęcie zrobione ze skanu (oryginał ma moja siostra). Byłam wtedy małą dziewczynką, ale to wydarzenie zapadło mi bardzo w pamięci i często opowiadam o nim znajomym jako przykładzie, jak mała społeczność lokalna może wiele zdziałać.

Kiedyś byłam tak zwariowana na punkcie Sieradza, że w łódzkiej szkole, w której do czasu emerytury pracowałam, moje koleżanki i koledzy śmiali się (niezłośliwie), że jeżeli w mojej opowieści coś może być dobre, to musi być na pewno z Sieradza.

Ale wracając do Chopina, dzisiaj oglądałam z moim wnuczkiem amerykańską bajkę, w której wykorzystano jako tło muzyczne właśnie muzykę Chopina. I oczywiście powiedziałam mu, iż muzyka, którą słyszy, to muzyka polskiego kompozytora, a Amerykanie ją sobie pożyczyli, bo Chopin jest najlepszy. Nie wiem, czy mój czteroletni wnuk coś z tego zapamiętał, ale jutro, kiedy przyjdzie, puszczę mu cicho którąś z płyt. Bardzo żałuję, że koncerty chopinowskie są tak późno nadawane w niedzielę w PR. Słucham ich sporadycznie właśnie ze względu na porę.

Przepraszam, że tak się rozpisałam, ale to Pani mnie sprowokowała swoim wierszem „Domu rodzinny…”, który kończy dodatkowy rozdział Pani książki „Moje rysunki”. Bardzo poruszył on moje serce. Czytałam go kilka razy i pewnie często będę do niego powracała. Ponieważ ma on charakter prawie litanijny, chciałabym zatrzymać się przy modlitwie. W mojej rodzinie w chwilach trudnych odmawiamy modlitwę, którą może już Pani przekazałam, a jeśli nie, to pozwalam sobie podzielić się nią z Panią. Jest bardzo stara, stąd liczne w niej archaizmy, ale od dawna towarzyszy naszej rodzinie.

Hipostatyczny Chrystus błogosławiący. Dwa palce złożone razem symbolizują dwie natury, Boską i ludzką, zjednoczone w Jego Osobie (Hans Memling, 1478).

 

Hipostatyczna Perło, Jezu Drogi!
Do Ciebie w nędzy wzdycha lud ubogi,
Cudowny Boże, w Swoim Przemienieniu
Bądź mi pociechą w moim utrapieniu,

Jaśniejesz z cudów, jak słońce na niebie.
Dobrze ci wiedzą, co w każdej potrzebie
Doznają łaski swego Salwatora,
Z chorób powstają, nie znając doktora.

Niejeden Izaak, śmierć widząc oczami,
Przy Salwatorze, gdy się zalał łzami,
Wnet ci się smutek przemienił w wesele.
Głoszą podobnych dokumentów wiele.

Daniel, gdy we lwiej zamknięty jaskini,
Habakuk, prorok, posługę mu czyni.
W wolności Bogu wielkie czyni dzięki,
Że go nie dotkły zażarte paszczęki.

Dekretowana bogobojna pani
Na śmierć niewinna Zuzanna z otchłani
Wyrwana, w życiu mężnie tryumfuje,
Wszetecznych starców płochość konfunduje.

Przy Przemienieniu ubóstwo znędznione
Nabiera mocy na siłach zwątlone.
Gdy Salwatora na obrońcę bierze
W mocnych modlitwach i szczerej ofierze.

Tobiasz ślepotą złożony,
Już od medyków wszystkich opuszczony.
Boska moc ciemność w jasność przemieniła,
O Przemienieniu Boskim cudne dzieła.

Bo na tym miejscu jeszcze nie widzieli,
By ktoś odchodził bez Twej kurateli.
Przy Salwatorze tu głusi, tu chromi,
ze światłem odchodzą wszyscy niewidomi.

Dlatego wszyscy do nóg Twych padają,
głębokim mostem przed Nim się skłaniają.
Króluj nam w życiu w gwałtownej potrzebie.
Bądź Salwatorem i w życiu, i w niebie!

Jezu ufam Tobie!

Irena Witkowska
(Goga)

***

Zobacz także:

Udostępnij to: