Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 16 – Soto de Luiña, 24 km / łącznie 424,6 km

Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 15 – San Juan de la Arena, 22 km / łącznie 400,6 km
9 października 2022
s. Agnieszka Szewczykówna (1901–1984)
17 października 2022
Udostępnij to:

DZIEŃ 16 (SOBOTA), 7 SIERPNIA 2021 r.
San Juan de la Arena – Soto de Luiña
24 km; łącznie przeszedłem 424,6 km

 

***

Sobotni, chłodny poranek rozpocząłem przed godz. 7:00. Po przebudzeniu się wyjrzałem najpierw przez okno w celu sprawdzenia pogody. Słońce powoli wstawało na niebie, a to zwiastowało ładną pogodę na dzisiaj. Pomimo że w tym schronisku warunki nie należały do najlepszy, to noc przebiegła bardzo spokojnie. Byłem w tym pomieszczeniu zupełnie sam, więc nikt mi w nocy nie przeszkadzał i mogłem dobrze wypocząć przed kolejnym dniem podróży. I tak kiedy już wstałem, to nie tracąc czasu, szybko spakowałem się i wyruszyłem na kolejny etap swojej wędrówki. Zanim wyruszymy w drogę, to najpierw pokażę wam pomieszczenie, w którym miałem nocleg.

W tej części pomieszczenia znajdowało się łóżko do spania. Dla mnie najważniejsze było to, że miałem, mimo wszystko, dach nad głową.
Naprzeciwko, z prawej strony była mała lodówka, a za drzwiami toaleta z prysznicem
Poranne promienie słońca oświetlają miasteczko San Juan de la Arena. Schronisko, w którym miałem nocleg, znajdowało się na dosyć sporym wzniesieniu, dlatego dalsza droga prowadziła w dół miasta.
O poranku na ulicach miasteczek zazwyczaj jest bardzo spokojnie. A że dzisiaj jest sobota, to tym bardziej Hiszpanie nie kwapią się do wczesnego wstawania.
Widoczna rzeka Nalón. Na temat tej rzeki z Wikipedii wyczytałem: „Nalón – rzeka na Półwyspie Iberyjskim w Hiszpanii o długości 153 km, mająca źródła w Górach Kantabryjskich na wysokości 1440 m n.p.m., powierzchnia dorzecza wynosi 3692 km². W całym swym biegu przepływa przez Asturię i uchodzi do Zatoki Biskajskiej. Jest najdłuższą rzeką w Asturii”.
Przez krótki odcinek poruszałem się przydrożną ścieżką. Na dworze robiło się już coraz cieplej, dlatego trzeba było zdjąć bluzę polarową i schować ją do plecaka.
A to już poruszający się po lokalnej drodze słynny Citroën 2CV. Samochód osobowy, produkowany przez firmę Citroën w latach 1949–1990. Przez 41 lat produkcji powstało 3 868 634 takich aut (źródło: Wikipedia.pl).
Do tej pory był teren płaski, ale teraz droga ponownie prowadziła pod górę. Ze wzniesienia rozpościerał się widok na rzekę Nalón, a w oddali widać długi most, przez który będę niebawem przechodził.

Poniżej dodam już niewielką fotorelację z pierwszego etapu dzisiejszej podróży. Odcinek, pomimo że był zróżnicowany, to był nawet bardzo przyjemny. Ze wzniesień, które pokonywałem, można było z oddali podziwiać piękną panoramę całej okolicy. Można było dostrzec rzekę Nalón, która wpływa bezpośrednio do oceanu. Po przejściu 11 km, a więc półmetku dzisiejszej trasy, doszedłem do miasta El Pito (niedaleko miasta Cudillero), gdzie mogłem jedynie z zewnątrz zobaczyć piękny pałacowy ogród i znajdujący się w pobliżu neoromański kościół pw. Jezusa Nazarejczyka.

 

Pałac Selgas – Wersal Asturiano otoczony parkiem w El Pito
W pobliżu parku znajduje się również okazały neoromański kościół de Jesús de Nazareno (Jezusa Nazarejczyka). Został zbudowany na miejscu kościoła z końca IX wieku. Niestety był zamknięty i nie można było wejść do środka.

Przechodząc przez miasteczko El Pito, jedynie z pewnej odległości mogłem zobaczyć wspomniane dwie wyjątkowe budowle. Do muzeum, które otaczał piękny ogród, już nie wchodziłem, a jedynie przez bramę wykonałem pamiątkowe zdjęcie. Po drugiej stronie ulicy znajdował się kościół pw. Jezusa Nazarejczyka, ale niestety brama była zamknięta, więc nie można było wejść do środka, dlatego też nie zatrzymywałem się dłużej w mieście, tylko szedłem dalej przed siebie. Z miejscowości El Pito udałem się bezpośrednio do Rellayo. Po drodze nie było już żadnego większego miasta, jedynie niewielkie wiejskie miejscowości.

 

Podczas kolejnego etapu, który prowadził w kierunku miejscowości Rellayo, droga była już bardziej zróżnicowana. Pojawiło się znacznie więcej wzniesień i terenów górzystych. W pewnym momencie mojej drogi moim oczom ukazał się piękny widok na całą jej okolicę. Z jednej strony można było podziwiać tereny górzyste, przez które przebiegał szlak, a z drugiej strony był widok na plażę i ocean. Przed pójściem w dalszą drogę zatrzymałem się nieco w tym miejscu, by móc chociaż przez chwilę delektować się widokami, a przy okazji zrobić sobie kilka pamiątkowych zdjęć.

Górzyste tereny w Rellayo. Spójrzcie, jakie w oddali widać ogromne wiadukty w okolicy La Magdaleny.
Z prawej strony widok na plażę i ocean. To właśnie tam, odbijając nieco ze szlaku, udam się na krótki odpoczynek.

Po podziwianiu z wysoka całej okolicy ruszyłem dalej w drogę. Wcześniej były przeważnie dosyć wymagające odcinki, prowadzące raz pod górę, a raz w dół. Natomiast teraz, kiedy byłem dosyć wysoko, trzeba było zejść na sam dół. Szlak, który prowadził mnie do miasteczka Soto de Luiña, w którym miałem nocleg, nie przebiegał niestety wzdłuż plaży i oceanu. Kiedy udało mi się powoli zejść na sam dół, to w pewnym miejscu pojawiło się rozwidlenie drogi, które było dobrze oznakowane informacjami i żółtymi strzałkami. Można było albo nie, schodzić z drogi i iść wyznaczonym szlakiem dalej, albo skręcić w prawo i po przejściu kilkuset metrów, przechodząc przez drewnianą kładkę, dojść na samą plażę Concha de Artedo. Na powyższym zdjęciu, na którym tak ładnie pozuję (uśmiech), widać właśnie wspomnianą plażę, na którą się udam. Poniżej ukażę zdjęcia, jak ta popularna i znana plaża wygląda z bliska. Tam też, przy plaży znajdowała się również restauracja, w której przed ostatnim etapem dzisiejszej wędrówki posiliłem się i ugasiłem pragnienie zimnym napojem. No to drodzy CAMINO-wicze, ruszamy!

 

Miejsce, w którym się zatrzymałem na odpoczynek, było wyjątkowe. Siedząc przy stoliku nad brzegiem oceanu, mogłem nie tylko zjeść kanapki, napić się zimnego napoju i nieco odpocząć, ale też delektować się tym nadmorskim klimatem, który jak zawsze bardzo mi służył. To była dobra decyzja, żeby zejść z drogi i tutaj przyjść. Najchętniej to mógłbym już w tym miejscu zostać na nocleg. Pierwsze co bym zrobił, gdybym tutaj został, to wziąłbym ręcznik, poszedł na plażę, wykąpał się w oceanie i do wieczora nie robił nic, tylko sobie leżał i odpoczywał (uśmiech). Tak by zapewne było, ale niestety rzeczywistość była inna i powoli trzeba było zbierać się do dalszej drogi. Do schroniska zostało mi nieco ponad 6 km, ale patrząc na miejsce, w którym się znalazłem, wiedziałem, że ten ostatni etap będzie niestety prowadził przez górzyste i leśne tereny. I tak też było, kiedy wróciłem już na prawidłowy szlak, zaczęła się kolejna wspinaczka. Pocieszałem się tym, że do schroniska mam już niedaleko i już siebie wyobrażałem, jak leżę wygodnie na łóżku w schronisku i wypoczywam.

 

Pomimo zmęczenia w sercu jak zawsze panowała radość z kolejnego zaliczonego dnia. Schronisko w Soto de Luiña znajduje się w centrum miasteczka, w budynku po starej szkole.
16. dzień wędrówki z San Juan de la Arena do Soto de Luiña. Dystans: 24 km, czas: 7h 07m.

Przechodząc przez tereny położone w górach, pogoda zaczęła się zmieniać, tak że w pewnym momencie nawet zaczęła padać lekka mżawka. Na szczęście nie była na tyle uciążliwa, żebym musiał zakładać kurtkę przeciwdeszczową. Pomimo że na dworze było ciepło, to też w górach zaczęło robić się wręcz parno. Byłem porządnie przepocony i mokry od mżawki, dlatego wiedziałem, że po dojściu do schroniska wszystko będę musiał ponownie wyprać i wysuszyć.

I tak kiedy po siedmiu godzinach wędrówki i pokonaniu 24 km drogi doszedłem do schroniska w Soto de Luiña. W schronisku, gdzie przywitał mnie Hospitalero, znajdowało się już kilka osób, których wcześniej podczas drogi nawet nie spotkałem. Miałem zrobioną przez Anię rezerwację, dlatego byłem spokojny o dzisiejszy nocleg. Opiekun schroniska poprosił mnie, tak jak to jest w obowiązku, o dowód osobisty i po opłaceniu noclegu wpisał mnie do zeszytu. Otrzymałem też do swojego paszportu pielgrzyma odpowiednią pieczątkę. Warto wspomnieć, że każde schronisko, a nawet i przydrożne bary, sklepy z pamiątkami, które znajdują się w pobliżu jakubowego szlaku, mają swoją indywidualną i charakterystyczną pieczątkę, tak że dwóch identycznych podczas całej drogi nigdzie się nie znajdzie. Zanim udałem się z Hospitalero do sali, w której znajdują się łóżka pielgrzymów, podszedłem do automatu z napojami i słodyczami, w którym zrobiłem kilka niezbędnych zakupów. Dla mnie i pewnie dla większości pielgrzymów takie automaty z napojami były często wybawieniem, dlatego cieszyłem się, jeśli w schronisku takie się znajdowały. Po zakwaterowaniu w sali szybko wziąłem prysznic i mogłem wreszcie odpocząć. Cieszyłem się, że kolejny dzień pod względem pogody był dla mnie łaskawy. Oczywiście nieraz troszkę narzekam, że danego dnia było zbyt gorąco, duszno, albo że padała chociażby dzisiaj mżawka, to tak naprawdę dla mnie najważniejsze jest to, że nie było intensywnych załamań pogodowych. To był mój szesnasty dzień wędrówki, gdy w nogach mam już przebytych ponad 420 km. Tak naprawdę, na razie, tylko dwa dni były chłodne i deszczowe. Pogoda jak widać, wciąż jest dla mnie łaskawa, za co nieustannie dziękowałem Panu Bogu.

W dzisiejszy sobotni dzień do schroniska doszedłem parę minut po godz. 15:00. To też jest dla mnie czas, kiedy moje myśli kieruję w stronę moich ukochanych dzieci. Już kolejny tydzień Was nie widzę i nawet nie słyszę, jednak mimo wszystko nie przestaje o Was myśleć, bo się nie da. Mam Was nieustannie w sercu i w tym moim sercu pielgrzymujecie wraz ze mną do Santiago de Compostela.

Kiedy troszkę już odpocząłem, wziąłem wszystkie przepocone rzeczy i udałem się na zewnątrz schroniska, gdzie znajdowały się automaty do prania. Włożyłem wszystko do bębna pralki, dodałem mydła w płynie, bo proszku nie miałem i uruchomiłem pranie. Po kilkudziesięciu minutach przyszedłem zobaczyć, jak przebiega moje pranie i byłem trochę zdziwiony, że pralka pracuje, bęben się obraca, a w środku nie ma wody. Pomyślałem, że dziwna ta pralka, może jest popsuta? Jak się okazało na koniec, zamiast swoje rzeczy włożyć do pralki, to włożyłem je do suszarki. Normalnie takiego talentu jak ja, to chyba ciężko gdziekolwiek spotkać (uśmiech). Kiedy suszarka się otworzyła, wszystkie moje ubrania, które do niej włożyłem, były wysuszone, ciepłe i bardzo pachniały mydłem. Stwierdziłem, że już nie będę ich prał i ponownie suszył, bo tak naprawdę okazało się, że były w jakimś stopniu odświeżone, co nie zmienia faktu, że gapa ze mnie była okropna. Miałem też nauczkę, żeby bardziej zwracać uwagę co i gdzie wkładam (uśmiech).

Podczas planowania kolejnego dnia, po raz kolejny pojawiły się problemy z noclegiem. Początkowo miałem zmierzać na nocleg do schroniska w miejscowości Cadavedo, gdzie cały jutrzejszy odcinek trasy miał liczyć ponad 24 km. Niestety noclegu w Cadavedo nie było, bo schronisko było zamknięte, a kolejne były już za daleko, dlatego zdecydowałem, że jutrzejszy odcinek, który będzie liczył tylko ponad 12 km, zakończę znacznie wcześniej, bo w miejscowości Ballota. Jednak wiedziałem i liczyłem się z tym, że kolejnego dnia te zaległe kilometry będę musiał odrobić, ale cóż nie miałem innego wyjścia. Jutrzejszy nocleg nie miałem zarezerwowany w schronisku, a w przydrożnym niewielkim hotelu. Tak niestety bywało podczas całej drogi do Santiago de Compostela, że trzeba było czasami troszkę kombinować, żeby móc znaleźć nocleg.

Tego dnia pod wieczór wyszedłem jeszcze pospacerować po okolicy, gdzie w pobliskim minimarkecie zrobiłem niewielkie zakupy i zadzwoniłem do rodziców, by opowiedzieć im, jak minął mi dzisiejszy dzień. Zresztą mój spacer nie trwał długo, bo byłem mimo wszystko już zmęczony i poszedłem z powrotem do schroniska, które w znacznej mierze wypełniło się pielgrzymami.

 

Łukasz Piotrowski

 

***

Kolejne dni pielgrzymowania szlakiem “Camino del Norte” do Santiago de Compostela + Muxía w Hiszpanii:

 

***

Ponadto zapraszam do przeczytania moich wspomnień z pielgrzymek:

Udostępnij to: