Ita Turowicz „I wszystko w sny odchodzi”

Filmy, które warto zobaczyć / Filmy dokumentalne o św. Jan Paweł II
16 października 2020
1 listopada 2019 – Uroczystość Wszystkich Świętych na cmentarzu parafialnym w Sieradzu
20 października 2020
Udostępnij to:

 

 

 

Ita Turowicz, I wszystko w sny odchodzi. Memuar sieradzki
Wyd. Studio PEN, Warszawa 2010
Format 165×235 mm; stron 376, zdjęć 367
Książkę można nabyć w księgarniach sieradzkich, także zamówić telefonicznie (608372943) lub za pośrednictwem internetu (www.ksiegarnia.mm.pl; www.booknet.net.pl; www.olivercammeron.com)

 

 

 

 

 

Wszystkich zachęcam do lektury książki wspomnieniowej sieradzko-rodzinnej, zawierającej mnóstwo wiadomości o naszym mieście, ludziach, którzy tworzyli jego klimat, oraz wydarzeniach ważnych dla jego historii. Lektura niezwykle wciągająca! Łukasz Piotrowski


W zakładce ponadto znajdziecie Państwo:

Recenzje Krzysztofa Chmielarczyka i Marii Duszki
Esej autorki „Pochwała pamięci” a na kolejnych zakładkach:Reakcje po lekturze książki
Jesienne spacery z książką…
Moje rysunki
Listy do Autorki

Wspomnienia zainspirowane książką: Andrzeja Ruszkowskiego,
Janusza Kurkowskiego i Ewy Janiak-Stanisławiak
Wspomnienia dodane
O tych, co w sny odeszli…
Pro Christo et Patria
Świat bez Boga

ITA TUROWICZ urodziła się w Sieradzu. Po ukończeniu studiów polonistycznych na Uniwersytecie Łódzkim i podyplomowego Studium Dziennikarskiego na Uniwersytecie Warszawskim pracowała przez kilka lat jako dziennikarka. Następnie jako redaktor w wydawnictwie Interpress, m.in. przy wydaniu pierwszego w Polsce albumu o papieżu Janie Pawle II, a także pierwszej polskiej edycji „Who’s Who in Poland”. Jako niezależny redaktor podjęła współpracę z wydawnictwami: Editions Spotkania, Studio Emka, Logos, Volumen, MUZA, Świat Książki, KDC Bauer Weltbild Media, Reader’s Digest, eSPe i in. Jej silny związek z rodzinnym miastem zaowocował w roku 1993 opracowaniem i wydaniem Kroniki okupacyjnej klasztoru sióstr urszulanek w Sieradzu s. Pauliny Jaskulanki USJK, tomiku poezji s. Ancilli Moroz USJK, a w 2006 roku Sieradzanki z Kołomyi Marii Melowej. Obecnie prezentuje czytelnikowi własną książkę wspomnieniową sieradzko-rodzinną. Mieszka z mężem Stanisławem Kwiatkowskim w Warszawie. Mają troje dzieci i sześcioro wnuków.

Książka zawiera bogatą mozaikę tekstów, wśród których każdy z czytelników znajdzie coś dla siebie. Są opisy miejsc, osób i zdarzeń, gdzie ożywa duch starego Sieradza i minionych czasów, są sylwetki ludzi o niebanalnych życiorysach, dzieje rodzinne osadzone w historycznych realiach, żywiołowa młodzieńcza korespondencja, wspomnienia i wiersze. Może się łza zakręcić w oku, można się też uśmiechnąć, a z pewnością sporo dowiedzieć. Zaletą książki jest imponujący zbiór starych i nowszych fotografii, z niemałym trudem zgromadzonych i zaprezentowanych czytelnikowi.
Autorka przekonuje nas, że „warto otulać miejsca człowieczą otoczką, zachowywać pamięć o miejscach i ludziach, o ich szczególnej, zawsze jedynej w swoim rodzaju historii. Inaczej dzieje rodzin, rodów, zacnych postaci, godnych utrwalenia wydarzeń odchodzą z wolna w niepamięć. Tak jakby tonęły, wołając resztką tchu: ocalcie nas…” (ze Wstępu).
Krzysztof Chmielarczyk o książce
„I wszystko w sny odchodzi”
Ity Turowicz

 

Ty co sny spisujesz tej sieradzkiej księgi,
Ludźmi naznaczone, blaskiem Warty wstęgi
Z okien Rynku widzisz tętno, chwile miasta
Nicią połączone, wiekami od Piasta
Z klasztoru do fary dzwonów słychać brzmienie
Tutaj dzięki Bogu szepcze pokolenie
Ci co z dawien rośli w tej ojcowskiej ziemi
Ci co śluby wzięli i zostali swemi
Przybyli przed laty szanując człowieka
Rodu Turowiczów rynkowa apteka
Wiele by spisywać, wiele w sny odchodzi
Odnajdziesz w tej książce piękno wielu rodzin.

 

Książka to osobliwa, pełna zachęty do życia, wyciągająca na powierzchnię wspomnień obrazy także mojego podwórka, mojego miasta. Jestem rocznik 1965, moim miastem jest Mińsk Mazowiecki. Więc to wcale nie musi być Sieradz. Jednak i mnie wzruszeń dostarczyły obrazy ludzi i miejsc związanych z Sieradzem. Zdjęcia też szczególne. Kiedy czytam i patrzę na stare zdjęcia, uśmiecham się, wspominając moje własne dzieciństwo.
Autorka zwraca uwagę na piękne szczegóły, które dziś tak niewielu obchodzą, opisuje je językiem bogatym, podkreślającym  charakter miejsc czy osób. Ludzi zwykli – choć niezwykli. Kim byli, jakie podejmowali decyzje,  wybory w życiu. Niejeden raz przystanąłem czytając, zastanawiałem się, czy ja i ludzie wokół mnie będą czerpać z postaw opisanych mieszkańców. Dla siebie, dla innych, dla miasta. Piękne życiorysy.  Zapewne spotkałem w życiu wiele takich osób, lub przynajmniej widziałem, nie rozpoznając ich piękna. Tego rodzaju postawy są nie tylko świadectwem, ale i zachętą, by czynić dobrze, miłować bliźniego bez nakazu czy perspektywy zysku.
Listy.  Z listów zginęły daty, wszystko jest tak żywe i wciągające. Jakby działo się wczoraj. Bardzo osobiste.
Książka – wiersze, listy w chwili spokojnej przeczytam jeszcze raz, a Przemijanie i Never more chyba ze dwa razy.
Piękne.Dziękuję i polecam.

Krzysztof Chmielarczyk

 

Maria Duszka o książce
„I wszystko w sny odchodzi”
Ity Turowicz

 

BO TYLE NASZEGO – CO W NAS napisał pod koniec lat sześćdziesiątych, w liście do siostry Ity, Jan Turowicz.

Dla każdego człowieka miejsce, w którym spędził dzieciństwo, pozostaje centrum jego świata. Dla pani Ity Turowicz tym miejscem jest Sieradz. Wyjechała stąd na studia polonistyczne do Łodzi, a potem dziennikarskie do Warszawy. Choć na stałe osiadła w stolicy, jednak sercem na zawsze pozostała w nadwarciańskim grodzie.

W ciągu ostatnich kilku lat zredagowała już dwie książki związane tematycznie z tym miastem: Kronikę okupacyjną klasztoru sióstr urszulanek w Sieradzu oraz biografię Marii Melowej pt. Sieradzanka z Kołomyi. Teraz wydała własne wspomnienia pt. I wszystko w sny odchodzi. Memuar sieradzki. Tytuł zostaternfeldowi, rodzinom Starowiczów, Lipińskich, Modelskich, Nehringów, Nawrockich, Melów, Grobelnycorce 50 lat temu jej kolega od czasów przedszkolnych, Stanisław Balbus, wówczas student polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim). Cóż, mają swoje losy książki, mają je i wiersze.

Ktoś powiedział: „Szczęśliwe miasta, które mają swoich poetów”. W rodzinie Turowiczów wiersze pisali bracia Jan i Jerzy (obaj zmarli młodo), a także pani Ita. Nic więc dziwnego, że powstała pełna realiów, konkretów, ale zarazem też pełna ciepła i miłości, owiana mgiełką poezji, książka.

Promocja memuaru zorganizowana została 30 czerwca br. przez Powiatową Bibliotekę Publiczną w Sieradzu. Przybyło na nią około 150 gości. Pani Ita przyznała na spotkaniu, że chyba początkiem tej książki był dziennik prowadzony przez nią we wczesnej młodości – pewnie już wtedy miała świadomość, że „Z rzeczywistości pozostaje to, co zapisane” (jak powiedziała Miriam Cendrars). Przechowała też wiele fotografii, pocztówek, listów, rysunków, wierszy i innych materiałów dokumentujących jej własne życie, a także życie bliskich i znajomych. Są fragmenty poświęcone Antoniemu Cierplikowskiemu, Aremu Szternfeldowi, rodzinom Starowiczów, Lipińskich, Modelskich, Nehringów, Nawrockich, Melów, Grobelnych i wielu innych. Autorka podaje mnóstwo nieznanych do tej pory faktów, opowiada o dramatycznych, często wręcz tragicznych losach wielu sieradzan.

Czasem jednak również uśmiecha się do wspomnień. Na przykład gdy opisuje przedszkole sióstr urszulanek, do którego uczęszczała tuż po wojnie. Ponieważ nie było wówczas papieru, jako materiały rysunkowe wykorzystywane były poniemieckie kartki żywnościowe. Ita Turowicz wspomina z humorem: „Rysowaliśmy na odwrocie tych kartek, zgodnie z pierwszymi poruszeniami wyobraźni, różne pocieszne postacie (ja najchętniej rysowałam domy i słońca, a także anioły, szopki i chłopców na łyżwach, które z podpisami maminymi zachowały się do dziś; najbardziej tajemniczy rysunek nosi podpis: „Diabeł wchodzi na głowę pana w samochodzie”).

Interesująca, wciąż niewyjaśniona jest zagadka historyczna związana z reportażem fotograficznym, którego autorem był niemiecki farmaceuta pochodzący z Finlandii, Walfried Freudenfeld. Zdjęcia przedstawiają exodus Żydów z Sieradza; na podstawie pewnych szczegółów ustalono, że działo się to w kwietniu 1942. A wiadomo z innych źródeł, że Żydzi z sieradzkiego getta ostatecznie zostali wywiezieni w sierpniu 1942 roku. I dlaczego Niemiec zostawił te zdjęcia w biurku aptecznym – celowo czy przez przypadek?

Inna interesująca historia wiąże się z odbudową po wojnie drewnianego kościoła pod wezwaniem św. Ducha. Świątynia została wybudowana w 1416 roku. W połowie XIX wieku przeniesiono ją z okolic starego szpitala na cmentarz. Po II wojnie światowej kościółek był bardzo zniszczony i wymagał gruntownej renowacji. Ksiądz Apolinary Leśniewski bezskutecznie zabiegał o pomoc u ówczesnej administracji miasta. Ostatecznie jedyną szansą okazało się życzliwe podejście władz więzienia. Jednym z osadzonych tu jeńców wojennych był niemiecki inżynier o nazwisku Hauser. Podjął się on renowacji zabytkowej budowli. Prace poszły błyskawicznie i już na Wszystkich Świętych 1945 roku zostały zakończone.

Nie mogło też zabraknąć wspomnień o Aptece Staromiejskiej, którą w roku 1938 nabyli i z którą związali swój los rodzice pani Ity. Wanda i Stefan Turowiczowie przeprowadzili się tutaj z Warszawy. Wkrótce wybuchła wojna, po jej zakończeniu, jako prywatnym właścicielom, również nie było im łatwo. Pozostali jednak w pamięci sieradzan jako wspaniali, skromni, pracowici, życzliwi ludzie. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku władze łódzkiego Cefarmu wymusiły na nich wymianę starego, zabytkowego wyposażenia apteki na nowoczesne. Przez wiele lat piękne, dębowe meble były przerzucane z miejsca na miejsce. Dopiero w 2002 roku dyrektor Czesław Rutkowski przeznaczył na nie jedną z największych sal Muzeum Okręgowego. Oczywiście pani Ita uczestniczyła w otwarciu tej stałej ekspozycji. Wyraziła swoją wdzięczność wszystkim, którzy przyczynili się do ocalenia i odtworzenia tak bliskiego jej wnętrza. Wspominała jednak również o tym, czego nie da się przywrócić: „Apteka miała swój zapach. Naprawdę apteki nie pachniały kosmetykami, jak dziś. To był zapach szczególny, czy ja wiem – ziół, mięty, waleriany czy czego tam jeszcze – mnie osobiście bardzo bliski, taki rodzinny od najwcześniejszego dzieciństwa, gdyśmy z trójką rodzeństwa biegali po aptecznym zapleczu”.

W jednym z ostatnich akapitów książki tak nostalgicznie wspomina autorka atmosferę domu rodzinnego: „Spokój serca, słodycz czasu niezmiennego, znanej, na zawsze wdrukowanej w serce scenerii mieszkania, głosu, którego samo brzmienie zapewnia o doznawanej od dzieciństwa miłości. Więc jest coś takiego? Takie szczęście? A jednocześnie gdzieś w tym kryje się, skrada podstępnie, niby jeszcze daleko, ale coraz bliżej, włochate jak pająk poczucie nadciągającego końca. Końca tego złotego, spokojnego – wypełnionego słodyczą nienaruszalności – świata”. Dalej autorka cytuje przedwojenne wspomnienia Beaty Obertyńskiej o podobnym wydźwięku: „I dojmująca świadomość, że to symptomy odchodzącego świata, świata, który odejdzie, by nigdy już nie wrócić. Niby nikt tego głośno nie mówi, ale to wibruje w powietrzu, czai się w nagłym ściśnięciu serca, zakłóca odbieranie urody chwili. A może ją potęguje? Świadomość, że przemija? Że musi przeminąć? Chociaż na razie nic tej trwającej słodyczy nie może odebrać. Ona trwa, wypełnia serce, mówi do serca, nie można jej zaprzeczyć”.

Obecny na pomocji profesor Stanisław Balbus wyraził zdziwienie tym, że książka tak mocno podziałała na niego, obudziła wspomnienia i miłość do miasta dzieciństwa i wczesnej młodości. „Nie wiedziałem, że to we mnie jest. Nie ja czytałem tę książkę, lecz ona mnie czytała ” – powiedział. Wyraził też nadzieję, że memuar Ity Turowicz „wywoła” następne tego typu wydawnictwa.

A może sam profesor Balbus zechce się zmierzyć z tym tematem? W trakcie kuluarowej rozmowy opowiedział nam kilka barwnych anegdot z okresu swojego dzieciństwa; okazało się, że ma mnóstwo ciekawych wspomnień. Gdyby tylko zechciał je spisać…

Przedruk tekstu opublikowanego na łamach czasopisma „Siódma Prowincja”, nr 1-4 z 2010 r.

 

Pochwała pamięci
Ita Turowicz

Tekst wygłoszony na spotkaniu autorskim,
zorganizowanym przez Bibliotekę Powiatową w sali starostwa 30 czerwca 2010

 

„I wszystko w sny odchodzi…”. Tytuł mojej książki, zaczerpnięty z wiersza Artura Międzyrzeckiego Never more, można by interpretować dwojako. Bo skoro wszystko i tak w sny odchodzi, czyli przemija, to czy warto się nad tym zatrzymywać? Może lepiej pozwolić życiu minionemu odejść? A skupić się na przyszłości? Ale druga, ta właśnie, która mi przyświecała interpretacja, każe – właśnie dlatego, że tak szybko owe sny zagarniają rzeczywistość przeżytą dopiero co przez nas samych, a jeszcze szybciej tę doświadczoną przez pokolenie naszych rodziców czy dziadków – utrwalać ją, ocalać, wyrywać zapomnieniu.

Ocalać zaś nie tylko dla własnej, kurczącej się wraz z wiekiem pamięci, ale i dla innych, przychodzących czy dopiero mających przyjść po nas. Ocalać jednych (tych, co byli przed nami lub może jeszcze są) dla drugich (tych, co będą). By ci ostatni lepiej rozumieli siebie samych, skąd przychodzą i po co, jakiej tradycji są ogniwem. (Pani Urszula Wągrowska prosząc mnie o dedykację książki dla córki swojej zmarłej siostry, a naszej koleżanki, Reni Łuszkiewicz, i wnuków, powiedziała: „by wiedziały, skąd wyrastają ich korzenie”). Chodzi bowiem o to, by przyszłość nie zawisła w próżni. Pamiętamy ze sztandarowej pieśni komunistycznej, „Międzynarodówki”, hasło wzywające do rugowania tradycji i historii: „Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata” i mamy świadomość, czemu ono służyło.

Gdy w XIX wieku trwała silna polityka antypolska, rusyfikacyjna i germanizacyjna, prowadzona przez zaborców, gdy walczono z symbolami polskości i katolicyzmu, który ukształtował naszą państwowość, kulturę i duchową tożsamość, Zygmunt Krasiński tak opisał te działania i ich cel:

Na polach wokół najemne grabarze
Kopią w głąb ziemię – i broń poszczerbioną,
Obrazy świętych i stare ołtarze,
Na pył rozbiwszy, rzucają w jej łono –

By nie stał żaden przed oczyma ludzi
Pomnik dni dawnych – by ziemia ta cała
Nagim – bez krzyżów – cmentarzem się stała,
Gdzie z snu wiecznego mój lud się nie zbudzi.
(wiersz Dzień dzisiejszy, 1847)

Przytaczam w mojej książce przykłady walki z „pomnikami dni dawnych”, mówiąc o pamięci Grunwaldu w rozdziale o sieradzkim cmentarzu z jego grunwaldzkim wotum. Nie dodałam tam jeszcze, że Niemcy nie tylko chcieli zniszczyć monumentalny obraz Matejki „Bitwa pod Grunwaldem”, ale na rozkaz gubernatora Franka wysadzili w powietrze Pomnik Grunwaldzki w Krakowie, ufundowany przez Paderewskiego w 1910 roku, w 500. rocznicę bitwy.

A przywołałam te pełne wieszczej przestrogi słowa Krasińskiego z odległej przeszłości, by wskazać, że i dziś pamięć nasza (te „pomniki dni dawnych”) nie jest wolna i niezagrożona. Trwają wciąż negatywne skutki panującej w powojennej Polsce czerwonej ideologii, dają znać o sobie nowe, laickie, globalistyczne i poprawnościowe zabiegi. Oto pierwsze z brzegu przykłady: plany ograniczenia lekcji historii Polski na rzecz – jeżeli już – to historii Europy (tak jakby istniała historia Europy bez dziejów poszczególnych, bardzo konkretnych państw i narodów), usuwanie z lektur szkolnych ważnych dla zrozumienia naszych dziejów i dumy z nich pozycji (np. Trylogii i Krzyżaków Sienkiewicza pod kuriozalnym zarzutem ich „polocentryczności”, książek Żeromskiego, Prusa, Kossak-Szczuckiej).

Dalej: dziejące się na naszych oczach przeinaczanie historii, gdy dawny agresor żąda współczucia z powodu wypędzenia go przez napadniętych, a zakładane przez siebie obozy śmierci nazywa w swojej prasie „polskimi obozami”, tłumacząc, że były one na naszej ziemi i stąd ta nazwa (to tak, jakby atak na World Trade Center nazywać amerykańskim atakiem, bo dokonał się w Nowym Jorku; a atak atomowy na Hiroszimę japońskim atakiem; czy to nie szczyty absurdu?). Uzasadnieniem zaś dla tego wszystkiego ma być teoria podana expressis verbis i bez żadnej żenady w „Gazecie Wyborczej” z 17-18 marca 2001 roku: „Teraz przyszedł czas historii nowej generacji: nie jest już ważne, jak było naprawdę, tylko jak co będzie zapamiętane”, czyli – koniec cywilizacji łacińskiej, opartej na szacunku dla prawdy.

I jeśli nie poznajemy prawdziwej, zgodnej z rzeczywistością historii, jesteśmy wobec tych manipulacji bezbronni. Psycholog i pisarz amerykański Nathaniel Branden powiedział: „Trudno jest walczyć z nieprzyjacielem, który okopał się w naszej głowie”. Zapamiętajmy to.

Dalej: obniżanie poziomu kultury w społeczeństwie przez zalew kolorowych, mało ambitnych magazynów, przez jednobrzmiące, „poprawne politycznie” gazety w rękach zagranicznych mocodawców, przez obcinanie nakładów na kulturę, spadek czytelnictwa, wydawanie i nagradzanie książek epatujących rynsztokowym językiem (vide nagradzana na wszystkie sposoby Dorota Masłowska) i obrazami wszelkich możliwych dewiacji. A już Wiktor Hugo powiedział, że: „Żadnych bzdur nie czyta się bezkarnie”.

Prawdziwym szczęściem są istniejące, jak choćby tu, w Sieradzu, małe regionalne ośrodkym kwartalniku „Na Sieradzkich Szlakach” z panem Andrzejem Ruszkowskim i panią Krystyną Brodowską, o Bractwie Kurkowym, młodzieżowych grupach rekonstrukcji historycznej… Tak trzymać.

Wracam jednak do ogólnych trendów. Nientujerzejem Ruszkowskim i pano niewjest większe. W każdym razie, chwała małym placówkom ratowania kultury. W tym miejscu trzeba się nisko pokłonić pani Ninie Andryszczak i pani Hannie Krawczyk, byłej i obecnej pani dyrektor powiatowej biblioteki, za ich wszystkie, z taką pieczołowitością organizowane spotkania. Miejskiej Bibliotece z kochającym poezję dyrektorem, panem Zbigniewem Łuczakiem. Księdzu proboszczowi prałatowi Marianowi Bronikowskiemu za troskę o kulturę literacką, muzyczną, o poezję religijną. Klasztorowi z jego pięknym chórem Cantilena, urszulańskim jarmarkiem i imprezami promującymi kontakt z piękną polszczyzną. Trzeba wspomnieć i o innych środowiskach broniących pamięci i kultury, o zasłużonym i prężnym sieradzkim muzeum z dyrektorem Jerzym Kowalskim, o znakomitym kwartalniku „Na Sieradzkich Szlakach” z panem Andrzejem Ruszkowskim i panią Krystyną Brodowską, o Bractwie Kurkowym, młodzieżowych grupach rekonstrukcji historycznej… Tak trzymać.

Wracam jednak do ogólnych trendów. Nie sposób wprost nie zauważyć żenującego poziomu nie tylko telewizji komercyjnych, ale i publicznej, gdzie poważne, dotyczące historii i intelektualnie ciekawe pozycje, jeżeli już są, to emituje się je o godzinie drugiej czy trzeciej w nocy, a w czasie największej oglądalności puszcza głupawe programy i seriale. Program kin warszawskich (bo taki mam w oglądzie) prezentuje przewagę filmów bardzo niewysokich lotów; filmy historyczne, przekazujące jakieś wartości („Generał Nil”, „Jerzy Popiełuszko”) znikają wkrótce po premierze. Jeśli nie zdąży się ich obejrzeć wtedy, potem nie ma szansy.

Kiedy po śmierci pary prezydenckiej i towarzyszącej jej delegacji trwała ogólnonarodowa żałoba, wypadało zaprezentować w TV filmy poważne, a przynajmniej pozbawione brutalności i bezideowej sieczki, i wtedy okazało się, że w ostatnim dwudziestoleciu są one wyjątkową rzadkością. Trzeba było sięgnąć po filmy z lat 70., 80. Leciało Nad Niemnem, Pan Wołodyjowski, Potop, W pustyni i w puszczy, Lalka, Popioły itd. Czyli ekranizacje naszych klasyków. Trochę wstyd się zrobiło, że kiedyś ktoś chciał je nakręcić, a teraz już nie… Bo nasza klasyka bynajmniej się na tych dziełach nie wyczerpała.

Profesor Piotr Jaroszyński z KUL-u, wielki piewca i obrońca polskiej kultury i tożsamości, mówił na jednym z wykładów o roli teatru. Podkreślał, że zarówno w czasie rozbiorów, jak w okresie międzywojennym, a do pewnego stopnia i po wojnie polskie teatry tętniły życiem, wystawiając (z różnym stopniem, ale jednak szacunku) klasykę obcą i polską. Dziś wystarczy przyjrzeć się życiu teatralnemu, repertuarom i sposobom inscenizacji, posłuchać języka, jaki pada ze scenicznych desek, przyjrzeć nie aspirującej do piękna scenografii, albo zacytować choćby tytuły sztuk wystawianych w teatrach stolicy Polski. Cytuję: Mr Love, Odchodzi mężczyzna od kobiety, Zgaga, Z rączki do rączki; Biedny ja, Suka i Jej Nowy Koleś. Co to ma wspólnego z kulturą?

I każe postawić pytanie: w jakich czasach żyjemy? W jakiej cywilizacji? W jakim kraju? W jakiej Europie? Czy to nie ma nas uśpić, wpędzić w „sen wieczny”, byśmy nie potrafili się obudzić do świadomego, rzeczywistego życia, w którym moglibyśmy być sobą?

W odpowiedzi zaś na odcinanie się Unii Europejskiej od chrześcijańskich korzeni (zarówno w sensie historii Europy, jak i chrześcijańskiego ducha ojców założycieli: Roberta Schumana, Jeana Moneta i Konrada Adenauera), na postulaty usuwania krzyży z przestrzeni publicznej i rugowania z niej wzmianek o Bogu, mogę przytoczyć zdanie Prymasa Tysiąclecia, Stefana kardynała Wyszyńskiego, wypowiedziane w czasach komunizmu: „Ludzie postanowili, że Boga nie ma. On jednak nie ma obowiązku stosowania się do naszych uchwał”.

*

Przechodzę do mojej książki. Trudno ją oczywiście nazwać „pomnikiem dni dawnych”, jest jednak jedną z malutkich cegiełeczek, które tworzą cokoły dla takich pomników. Stara się ocalić od zapomnienia to, co było dostępne mojemu osobistemu doświadczeniu i daje świadectwo miastu, ludziom z kręgu rodzinnego, przyjacielskiego, a także innym spotkanym na drodze życia.

Praca nad książką stworzyła mi okazję do poznania migawek dotyczących losu tych ludzi, znanych osobiście bądź też z widzenia lub słyszenia. Wrażenie zrobiła na mnie relacja o bolesnym poszukiwaniu braci, zaginionych w dziejowej zawierusze, przez pana Aleksandra Makońskiego. Mimo wieloletniej przyjaźni z Jolą, częstego bywania w jej domu, temat by nie zaistniał, gdybym nie zapytała. Na użytek tej książki. Historia grobowca Modelskich na sieradzkim cmentarzu, sprawa produkcji części samolotów w warsztatach Lipińskiego na Kościuszki, sieradzkie mosty stawiane przez Kazimierza Ciborskiego, tragiczny los Józefa Pisuli w czasie wojny, dzieje sieradzkich grabarzy z rodziny Grobelnych, napoleońska pasja Edwarda…

Nie dowiedziałabym się o tym wszystkim, gdyby nie pytała. Czy zatem można pytać innych o ich sprawy rodzinne? Czy nie jest to rodzaj wścibstwa? Wszystko, myślę, zależy od tego, w jakim celu pytamy. Jeśli po to, by wyciągnąć informację dla zaspokojenia swojej, czasem może i plotkarskiej ciekawości – osoba pytana może się poczuć nieswojo. Jeśli jednak wyczuje, że oto nadarza się okazja podzielenia z kimś pamięcią, by przetrwało wspomnienie o bliskiej osobie czy osobach, gdy można uwypuklić coś, co się przechowuje z sentymentem, albo przekazać informację o losie bliskich, tak szybko przecież idącym w zapomnienie – sprawa wygląda inaczej. Zachęcam wszystkich do pytania, zwłaszcza wewnątrz naszych rodzin. Warto także zaglądać do „rodzinnych szuflad”.

*

Ksiądz prof. Waldemar Chrostowski, mówiąc o pięknej książce chicagowskiego rabina Byrona L. Serwina, Duchowe dziedzictwo Żydów polskich, której był tłumaczem, autorem opracowania i przedmowy, powiedział: „Tak oto historia przeplata się z legendą, a wspomnienia z wyobraźnią, zaś to wszystko jest karmione gorącym uczuciem i składa się na niezwykle żywą i trwałą pamięć”.

Teraz otwieram nawias. Czy nie buduje żywej i trwałej pamięci opowiedziana, a przedtem przechowana w sercu Mirki Gajdzińskiej scena uścisku ojca na pierwszej polskiej stacji po jej przyjeździe z Uzbekistanu? Poza szczególną sytuacją – spotkania dziecka urodzonego na zsyłce z prawie niepamiętanym ojcem – scena ta zawiera uniwersalny przekaz dla nas wszystkich, refleksję o tym, jak ważne są gesty, ile mogą przekazać ciepła, jak głęboko zapadają w serce.

Z kolei obrazek przybyłej do szpitala ze słoiczkiem rosołu pani Teodozji Pisulowej – która wzdycha z ulgą, że tumult wszczęty na oddziale nie dotyczy jej wracającego do zdrowia męża, podczas gdy właśnie został on śmiertelnie otruty przez niemiecką pielęgniarkę – więcej mówi o tamtych czasach i losie Polaków pod hitlerowską okupacją niż całe stronice podręczników historii.

Postacie: Anny Szygowskiej, której dwaj mężowie w odstępie trzydziestu lat ponieśli śmierć od niemieckich bomb (jeden w 1914 roku, pod gruzami włoskiego szpitala, drugi w roku 1944, pod gruzami warszawskiej kamienicy); dalej – Edwarda Wojewody i jego małego synka, ocalałych z niemieckiego bombardowania w pierwszym dniu wojny, a dosięgniętych bombami sowieckimi w przeddzień jej zakończenia – dobrze ilustrują paradoksy i niepojęte tajemnice historii.

Wspomniany Byron Sherwin podkreśla w swojej książce znaczenie pamięci dla jego narodu: „Dla nas utrata pamięci to śmiertelna choroba”. Ale przecież ta konstatacja nie dotyczy tylko narodu żydowskiego. Przypomnijmy książkę Ojca Świętego Jana Pawła II Pamięć i tożsamość. Nasza polska tożsamość narodowa, także rodzinna i osobista, zakorzenione są również w pamięci, a zatem skazane na śmiertelną chorobę, uwiąd, gdy tej pamięci zabraknie. Stąd pamiętny apel papieski o utrwalanie losu Polaków, ich życia, wkładu w życie innych, tego, co ich spotkało, nie tylko ze strony dobrego lub złego losu, ale także procesów historycznych, geopolityki, innych narodów. A ukształtowana prawidłowo tożsamość narodowa stanowi wielką siłę, pomaga ludziom nie dać się zmanipulować przez narzucane absurdy, obce, a czasem i rodzime, nie zawsze przyjazne siły nacisku i interesy. Pomaga się obronić, także rozwijać, przyciąga swoją atrakcyjnością. Sprzyja dobremu wychowaniu młodzieży. Stąd moja wielka pochwała pamięci. Na rzecz zachowania tożsamości.

*

Przytoczę jeszcze bliską mi myśl Hanny Krall, mówiącej w wywiadzie na łamach „Rzeczypospolitej” o swoich książkach. „Wszystko, co robię, wszystkie te opowieści, mają uruchomić w czytelnikach pokłady ich własnego doświadczenia, ich wspomnień i refleksji. Ich czasu. Dopiero wtedy powstaje całość, kiedy czytelnik – wraz z bohaterem i autorem – współtworzą książkę”. Do tego zapraszam i na to liczę również w odniesieniu do moich czytelników. Książka bowiem, kiedy i dopóki ją pisałam, byłam wyłącznie moja, mogłam dołączyć do niej, co chciałam, usunąć, co mniej mi się podobało. Teraz jednak żyje swoim własnym życiem. To także książka Państwa. Nasza wspólna książka. Każdy czytelnik ma możność wzbogacenia jej swoimi wspomnieniami i refleksjami, swoim zapamiętaniem i rozumieniem tamtego czasu.

A na koniec powiem, że moja książka jest też okazją do okazania wdzięczności i uczczenia pamięci wszystkich moich drogich zmarłych, podziękowaniem za każdy dzień, który dane mi było przeżyć w ich obecności.

Nie wiem, czy udało mi się oddać tę wdzięczność, ale ufam, że z każdej kartki mojej książki da się odczytać uczucie miłości: do osób, miejsc i wydarzeń, pragnienie, by żyły dalej w świadomości i pamięci innych ludzi.

Ita Turowicz

 

***

Zobacz także:

Udostępnij to: