Ks. Henryk Wieczorek – “Rejestry szczęścia”

Poznaję Boży świat / 2012 – Hiszpania, Camino Francés. Dzień 6 – Orbaneja Riopico, 27 km
1 lutego 2015
2015 – Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa (Boże Ciało) w parafii pw. Wszystkich Świętych w Sieradzu
4 czerwca 2015
Udostępnij to:

 

Artykuł ukazał się w Dzienniku Łódzkim 21 grudnia 2001 roku

Dobry muzyk może na trzech klawiaturach ręcznych i jednej nożnej, mając do dyspozycji 51 głosów i 3.688 piszczałek, dokonywać prawdziwych cudów. To majstersztyk, istny majstersztyk…
– Te organy mają serce. E-le-ktro–nicz-ne – ksiądz Henryk Wieczorek, w charakterystyczny dla siebie sposób, dzieli słowo na akcentowane sylaby. Wstaje od kantoru i przechodzi na tył instrumentu. Malutkim kluczykiem otwiera drzwiczki, za którymi ukazuje się migoczący wielobarwnie współczesny świat Alicji z Krainy Czarów. Elektroniczny! Bo wymarzone, wymodlone, wyproszone organy księdza Wieczorka to nowoczesny komputer. Skrywa jeszcze parę tajemnic, ale ks. Henryk powolutku rozgryza wszystkie. Śmieje się, kiedy jakiś rejestr „zapłacze się” wśród przycisków na klawiaturze: – Bez okularów nie widzę. W okularach szukam na węch…

Długie, szczupłe palce zwinnie przesuwają się po klawiszach trzech klawiatur. Tylko nogi „nieposłuszne” spóźniają się. Ma do nich żal. Całe życie chodził wiele kilometrów dziennie, ćwiczył i trenował, a teraz go zawodzą…
Ksiądz-organista wsłuchuje się w kolejne akordy odbijające się echem od ścian kościoła. Jeszcze kilka lat, trochę sprzętów i kurzu, a muzyka brzmieć będzie w tym kościele przepięknie – zapewnia.
– Dźwięk tych organów jest dostojny, ciągły, plastycznie słyszalny w górnych i dolnych rejestrach – mówi. – Każdy budowniczy ma własne wyobrażenie szaty brzmieniowej. Nie ma dwóch jednakowo brzmiących organów. Wielkość instrumentu, jego głos i barwa zależą od wnętrza. Nasz kościół Najświętszego Serca Jezusowego czekał na te największe organy z 51 głosami. Cyranowie z Wrocławia wybudowali wspaniały instrument, bo to majstrowie z prawdziwego zdarzenia.

Ksiądz Henryk jest szczęśliwy. Spełniło się jego największe marzenie. W Sieradzu, z którym związał się na więcej niż połowę swojego życia, postawiono instrument, jakiego nie ma w żadnym kościele centralnej Polski. Największe organy w Diecezji Włocławskiej i Łódzkiej. I jak tu nie zagrać „Alleluja”?
Ksiądz Wieczorek ma w sobie wiele z dobrego aktora. Potrafi wspaniale modulować głos, przepięknie czyta i recytuje. Wielu sieradzan przychodzi na niedzielne wieczorne msze po to, by słuchać jego kazań. Nie są wyszukane w treści, ale zawsze wygłaszane ze swadą, dowcipem, scenicznym zacięciem i niepozbawione pointy. Kapłan ma piękny i mocny głos. Wie, jak go wykorzystać. Lubi śpiewać, dlatego jego msze zawsze są w większej części przepełnione muzyką.
Ale to już ostatnie sieradzkie msze księdza Wieczorka. Planuje ostatecznie przejść na emeryturę i zaszyć się w domu dla kapłanów seniorów.
– Każdy aktor wie, kiedy zejść ze sceny – mówi. – Ja czekam tylko na pierwszy prawdziwy koncert organowy. A potem zajmę się moim „pa-praniem”…
W pokoiku-pracowni na poddaszu plebanii stoją proste drewniane meble. Regały uginają się od książek i ułożonych w równe stosy anologowych płyt. Te z muzyką organową i chóralną zajmują najwięcej miejsca. W chłodnym pomieszczeniu unosi się zapach terpentyny. W kąciku pod załomkiem dachu stoją sztalugi. Na półeczkach tubki i słoiki z farbami, starannie wyczyszczone wiązki pędzli.

Bez muzyki, śpiewu, malowania i czytania ksiądz Wieczorek nie wyobraża sobie życia. Te pasje towarzyszyły mu od wczesnego dzieciństwa. Do tego jeszcze sport. W gimnastyce nie miał sobie równych.
Opowieść o dorastaniu nie jest wesoła, choć ksiądz Henryk stara się wypełnić ją anegdotami, takimi jak ta o froterowaniu. Bo gdy Henryś był malutkim chłopczykiem, sadzano go na szczotkę, by mocniej dociskała do wypastowanej podłogi w salonie ciotki.
To właśnie „rada ciotek” ustaliła, że trzeba Henrysia wyrwać ze wsi i oddać pod opiekę pięknej wdowy, ciotki Heleny. Uznały, że opieka nad kilkulatkiem będzie dla niej najlepszym lekarstwem na smutki po stracie męża.
– Miałem tylko sześć lat, kiedy mnie z gospodarstwa ojca zabrali do wielkiego miasta. Zamiast biegać po wielkopolskich łąkach, musiałem jeździć tramwajami po obcym i ogromnym dla mnie Poznaniu. A do tego ciotka ostra była i nieugięta. Po każdej wywiadówce sprawiała mi solidne „smarowanie”.
To jej jednak zawdzięcza znajomość francuskiego, wrażliwość na muzykę, kolory, grę świateł. Ciotka pięknie malowała i zachęcała Henrysia do kształtowania plastycznych umiejętności.

– Największe kłopoty od początku gimnazjum miałem z łaciną – ksiądz Wieczorek nie ukrywa swojej achillesowej pięty z czasów wczesnej młodości. – Jakoś mi się te klapki we łbie tak poustawiały, że niczego spamiętać nie mogłem. Szkołę musiałem zmienić, żeby w końcu, już w czwartej klasie, pojąć łacińskie słówka i zawiłości gramatyki. A teraz brewiarz odmawiam po łacinie, pełen zachwytu nad pięknem i melodyjnością tego języka.
We wczesnej młodości pasji miał Henryk Wieczorek kilka. Nie była to jednak gra na fortepianie. Nie lubił lekcji, do których ciotka go przymuszała. A tymczasem umiejętność gry przydała się na studiach. W seminarium był jednym z trzech organistów. To wtedy po raz pierwszy miał okazję poznać organy „od środka”.

– W kościółku seminaryjnym budowano organy. Patrzyłem na pracę organmistrza Truszczyńskiego. Czułem, że to nie rzemiosło, ale wielki artyzm. Widziałem jego organy na Wystawie Krajowej w roku 1928. Słyszałem ich brzmienie. To właśnie wtedy rozkochałem się w organach i muzyce organowej.
W opowieści o 86-letnim życiu pomaga stary, oprawiony w brązową ramkę obraz – pamiątka I Komunii Świętej Henryka Wieczorka z 21 maja 1925 roku. Z tyłu obrazka zapisał najważniejsze daty ze swojego życia: przyjazd z Włocławka do okupowanego Krakowa w 1942 roku, kontynuacja studiów teologicznych, święcenia kapłańskie, których udzielił mu ks. bp. Godlewski i msza prymicyjna u sióstr sercanek w 1943 roku.

– W kwietniu 1945 roku wróciłem do Włocławka – ks. Wieczorek przypomina kolejne daty z życiorysu zapisanego symbolicznie na obrazie. – Pracowałem w parafii w Śpicimierzu, w kościele św. Jana we Włocławku i w tamtejszej katedrze. Potem był Kalisz, Sędzin, Lipno, znów Włocławek i wreszcie 18 sierpnia 1960 roku podsieradzkie Monice. Spędziłem tam 30 lat bez dwóch miesięcy. Od 28 marca 1990 roku „rezyduję” w parafii na osiedlu Jaworowe w Sieradzu.
Gdy ksiądz Wieczorek zaczął snuć opowieść o pielgrzymowaniu na Jasną Górę, a przeżył tych pielgrzymek „dwadzieścia pięć i pół”, rozdzwoniły się elektronicznie sterowane dzwony na dzwonnicy kościoła.

– Wzywają mnie na posterunek – mówi ksiądz Wieczorek szykując się do wyjścia. – Idę na mszę wieczorną. Pomodlę się z wdzięczności do Boga, że dał mi przeżyć 13 lat budowania naszych organów. Teraz upraszam go tylko o to, by pozwolił mi dożyć ich poświęcenia. Potem mogę już iść do nieba…

Artykuł nadesłali państwo: Elżbieta i Zbigniew Kowalscy z Sieradza

 

 

***

Zobacz także:

Udostępnij to: