Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 10 – Poo, 31 km / łącznie 250,9 km

2022 – 50-lecie powołania zakonnego s. Małgorzaty Tomaszewskiej, s. Marii Pronobis i 25-lecie powołania zakonnego s. Angeliki Marczuk ze Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK w Sieradzu
12 września 2022
Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 11 – San Esteban de Leces, 34 km / łącznie 285,3 km
15 września 2022
Udostępnij to:

DZIEŃ 10 (NIEDZIELA), 1 SIERPNIA 2021 r.
Colombres – Poo – 31 km; łącznie przeszedłem 250,9 km

 

***

Dni na Camino, jak widać, bardzo szybko mijają i pomyśleć, że rozpoczynam już 10 dzień „samotnej” wędrówki do Santiago de Compostela. Napisałem w cudzysłowie samotnej, ale tak naprawdę nigdy nie czułem się na tej drodze samotny. Czułem wręcz, że ktoś kroczy wraz ze mną i nie pozwala mi, bym był osamotniony. Po porannej toalecie i spakowaniu się mogłem opuścić schronisko i wyruszyć w dalszą drogę. Niestety moje buty trekkingowe, które były przemoczone, nie zdążyły wyschnąć, dlatego na dzisiejszy odcinek trasy założyłem adidasy, a trekkingi przypiąłem do plecaka, tak aby w trakcie drogi wyschły. Mam też tak w zwyczaju, że z rana jakoś nigdy nie mam apetytu i nie mogę nic jeść, dlatego zawsze, kiedy wstawałem, szybko starałem się wyruszać na szlak, by nie tracić potrzebnego czasu. Dopiero po kilku godzinach wędrówki zatrzymywałem się w przydrożnym barze na posiłek, który był połączony przy okazji z odpoczynkiem.

Kiedy wychodziłem ze schroniska, dzień był zachmurzony, ale spoglądając na niebo, zauważyłem, że zaczynało się jakby przejaśniać. Pogoda, którą wcześniej sprawdzałem, również zapowiadała się z dużą ilością słońca, więc nie pozostało mi nic innego, jak tylko cierpliwie czekać, aż chmurki się rozejdą. Tego dnia, jak wyczytałem z przewodnika i jak wskazywała mi specjalna aplikacja, można było wybrać przez znaczny etap podróży alternatywną drogę. Wiązało się to jednak z dodatkowymi kilometrami, które musiałbym przejść. Plusem jednak było to, że ta alternatywna droga miała prowadzić między Górami Kantabryjskimi a oceanem, co wiązało się zapewne z cudownymi widokami. Dla mnie było oczywiste, którą drogą mam iść i nie zważając już na kilometry, wyruszyłem drogą alternatywną, by ponownie móc podziwiać piękne hiszpańskie widoki. Pierwsze kilometry po wyjściu ze schroniska nie były jakieś spektakularne, bo trasa prowadziła drogą asfaltową i dopiero po jakimś czasie wszedłem na górzyste i leśne obszary. Teren był bardzo zróżnicowany i często pojawiały się wzniesienia i górki, które dla mnie były wyczerpujące.

Tak już troszkę wybiegając z informacjami do przodu, to ten cały dzień, jak się okazało, był jednym z piękniejszych podczas całej wędrówki do Santiago de Compostela. Widoki zapierały dech w piersiach, a do tego doświadczyłem pięknej i wręcz bezchmurnej pogoda. I pomyśleć, że gdybym tylko dzień wcześniej pokonywał ten etap, to bym szedł w deszczu i mgle. Opatrzność Boża, jak widać, wciąż nade mną czuwała i tak będzie już do końca drogi jakubowej. Chwała za to Tobie Panie!

Tego dnia zrobiłem wiele zdjęć, dlatego pokażę je w najwłaściwszej formie, jaką jest fotoreportaż. A więc drodzy czytelnicy, ruszajmy…

Na początku, po wyjściu ze schroniska, prowadziła droga asfaltowa. W oddali widoczne Góry Kantabryjskie.
Kolejne imponujące wille Hiszpanów, które napotykałem na trasie
Przydrożny krzyż i jakże imponujących rozmiarów agawa, przy której widoczna jest żółta strzałka, wskazująca drogę pielgrzymom
Kolejny etap to przeprawa przez Góry Kantabryjskie
Po ich częściowym pokonaniu, w oddali wyłania się upragniony ocean. Jeszcze tylko parę kroków i zaczniemy iść drogą alternatywną.
Oto i wspomniana droga. Z lewej strony widoczne Góry Kantabryjskie, a z prawej strony – ocean. Zapraszam do poniższego fotoreportażu.

 

Ten, jeden z pierwszych etapów drogi był w jakimś stopniu niezwykły. Do drogi alternatywnej doszedłem o godz. 8.00. Chmury na niebie były jakby bardziej burzowe. Pomimo że z rana było dosyć ciepło, to nad oceanem było też wietrznie. Troszkę też w pewnym momencie się zmartwiłem, czy z tych chmur, które się nade mną kłębiły, czasami nie zrodzi się jakaś burza. Na szczęście tak się nie stało. Kiedy widzę takie widoki, jak na powyższych zdjęciach, to zazwyczaj traciłem rachubę czasu. Pomimo że dzisiejszego dnia miałem do pokonania sporo kilometrów, to jednak aż tak bardzo się nie śpieszyłem. Wolałem delektować się tymi wszystkimi ujmującymi wręcz widokami. Tak jak w poprzednich dniach, tak i podczas tego etapu, spotykałem niewielu pielgrzymów, bardziej byli to miejscowi „miłośnicy pieszych wędrówek”. Takie właśnie jest Camino del Norte, a szczególnie początek jej drogi, gdzie pielgrzymów spotyka się najrzadziej. Po przejściu kilku kilometrów wzdłuż oceanu zatrzymałem się w pierwszej napotkanej restauracji na odpoczynek. Przy okazji zjadłem lekkie śniadanie i ugasiłem pragnienie zimną colą z plasterkiem kwaśnej cytryny (uśmiech).

W kolejnym etapie będę zbliżał się bardziej w kierunku gór, dlatego widoki z każdym kilometrem będą znowu się zmieniały. Teren, który będę pokonywał, stawał się będzie jeszcze bardziej wymagający, ale cóż, dla takich widoków warto się męczyć.

 

Kolejnym moim odpoczynkiem była malownicza wioska Andrín w prowincji Asturia. Pokonałem już dzisiejszego dnia ok. 20 km i coraz bardziej odczuwałem zmęczenie. Teren był już prawdziwie górzysty i musiałem często się zatrzymywać, żeby chociaż przez moment odpocząć. Wiedziałem, że wręcz wspinam się na sam szczyt wzniesienia, z którego zapewne będą nieziemskie widoki. I tak też było. Kiedy wszedłem z bólami na sam szczyt i spojrzałem na całą okolicę, to moją reakcją było tylko jedno wielkie „wow, co za spektakularny widok!”. W pobliżu znajdował się punkt widokowy Mirador de Andrín, na który koniecznie trzeba było wejść. Z niego można było podziwiać całą panoramę okolicy. Z jednej strony góry, a z drugiej piękne plaże i klify Asturii. Coś niesamowitego, a do tego przepiękna i słoneczna pogoda.

 

Tego dnia, będąc już na samym szczycie i podziwiając z wysoka całą okolicę, pamiętałem też o szczególnym wydarzeniu, które w całej Polsce jest bardzo uroczyście obchodzone. Dzień 1 sierpnia to dzień, kiedy obchodzona jest 77. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Jak wiemy, Powstanie Warszawskie było największą bitwą, stoczoną podczas II wojny światowej przez organizację podziemną z wojskami okupacyjnymi. W pamięci mam jeszcze ubiegłoroczny fotoreportaż, który wykonałem podczas pobytu w Warszawie 1 sierpnia 2020 r. Jeżeli ktoś chce zobaczyć to wydarzenie na moich fotografiach, wystarczy kliknąć tutaj. Zmierzając do kolejnej miejscowości Llanes, wyciągnąłem z plecaka swój różaniec i w intencji poległych uczestników Powstania Warszawskiego odmówiłem modlitwę różańcową. Chwała Bohaterom!

Końcówka dnia była dla mnie już bardzo wyczerpująca. Zbliżałem się do urokliwego miasta Llanes, które jest położone nad Zatoką Biskajską. Kiedy zajrzałem do swojego przewodnika, którego autorką jest Jolanta Grabowska-Markowska, przeczytałem tam:

Llanes to jedno z najciekawszych miast tego regionu Asturii. W Llanes znajduje się wyjątkowo piękna ze względu na swoją klasyczną architekturę starówka. Podobnie jak pałacyk w pobliskim Colombres, wiele budynków można uznać za przykład architektury Indianos (południowoamerykańskiej). Zadajemy sobie pytanie, skąd takie wpływy. Odpowiedź znajdujemy w historii Asturii. Pod koniec XIX wieku i na początku XX wieku Asturia przeszła falę emigracji na dużą skalę. Emigranci wyjeżdżali na Kubę, do Meksyku, Argentyny i USA. Po powrocie, wznosząc budynki, wzorowali się na amerykańskiej architekturze. Takie elementy można znaleźć we wspaniałych budynkach w Llanes i Colombres. W obrębie miasta znajdują się białe, piaszczyste plaże otoczone imponującą i surową przyrodą. Sprzedawcy oferują tu pyszne ryby i owoce morza oraz szeroki wybór serów i deserów. W mieście jest wiele piekarni, ciastkarni i małych sklepów spożywczych.

W tym mieście zatrzymałem się jedynie na krótki odpoczynek i żeby coś na szybko zjeść. Na dłuższe zwiedzanie tego miasta nie miałem już po prostu siły i czasu. Do noclegu miałem do przejścia jeszcze ok. 3 km. Mogłoby się wydawać, że to już krótki odcinek, bo co to jest 3 km. Wierzcie mi, że po całym dniu intensywnego chodzenia, który miałem za sobą, był to jeszcze dla mnie spory odcinek, który musiałem przejść.

 

Po dojściu do albergue w Poo okazało się, że schronisko ma już komplet pielgrzymów i niestety nie zostałem przyjęty. Musiałem szukać prędko innego noclegu.
10. dzień wędrówki z Colombres do Poo. Dystans: 31 km, czas: 10h 32m.

Dochodząc do schroniska w miejscowości Poo, byłem już bardzo zmęczony. Dzisiejszy dzień, poza pięknymi widokami, którymi mogłem się raczyć, przez większość dnia był również bardzo wyczerpujący. Nie dość, że cała dzisiejsza trasa liczyła 31 km, to teren, po którym się poruszałem był bardzo zróżnicowany i wymagający. Teraz powoli rozumiałem, dlaczego Camino del Norte jest jednym z trudniejszych hiszpańskich szlaków prowadzących do grobu św. Jakuba. Każdy przebyty dzień kosztuje mnie tak naprawdę sporo wysiłku. Jednak dobrze, że chociaż cały ten trud, którego doświadczam, rekompensują mi niezapomniane widoki.

Kiedy doszedłem do schroniska i wszedłem na podwórko, gospodarz powiedział mi, że jest już komplet pielgrzymów i nie będę mógł w nim się zatrzymać. Gdy to usłyszałem, to byłem bardzo załamany. Nie dość, że w schronisku był już komplet pielgrzymów, to najgorsze było to, że w tej niewielkiej miejscowości nie było już innego schroniska, w którym mógłbym się zatrzymać. Nie wiedziałem co zrobić, dlatego szybko włączyłem internet i znalazłem informację, że w pobliżu jest hostel. Całe szczęście, że był blisko schroniska, dlatego pośpiesznie się do niego udałem. Jaka radość panowała we mnie, kiedy dowiedziałem się, że mogę skorzystać z noclegu. Cena za nocleg, którą musiałem zapłacić to 20 euro, co nie było tak naprawdę w tej sytuacji ceną wygórowaną, bo we wcześniejszym schronisku cena, jaka obowiązywała za nocleg to ok. 15 euro, a więc nie było zbyt dużej różnicy cenowej. Szybko dopiąłem wszystkich formalności i mogłem w końcu odpocząć. Co za radość zapanowała w moim sercu! Hostel był bardzo przyjemny i widać, że kilka pokoi w nim było typowo przystosowanych do pielgrzymów. Zanim położyłem się na łóżku, szybko wziąłem kilkunastominutowy, relaksujący gorący prysznic (uśmiech). W lustrze zobaczyłem też, że od dzisiejszego słońca nieźle się spiekłem, dlatego musiałem zacząć bardziej uważać, żeby uniknąć w kolejnych dniach oparzenia słonecznego.

Gdy już wykąpany położyłem się na łóżku, zaczęła mnie nurtować pewna rzecz, a mianowicie brak noclegu w poprzednim schronisku. To było dziwne, bo przez całą drogę tak naprawdę poza kilkoma osobami nie spotykałem żadnych pielgrzymów. Byłem przekonany, że z noclegiem nie będzie problemu, a jednak okazało się, że jest komplet. Ta sytuacja trochę mnie zmartwiła, dlatego zacząłem z pomocą koleżanki Ani, która na co dzień mieszka w Hiszpanii i o której wspominałem na początku swoich wspomnień, kolejne noclegi rezerwować telefonicznie. Bałem się, że może być taka sytuacja, że bez rezerwacji schronisko okaże się już kompletne, a co gorsze w danej miejscowości może nawet nie być żadnego hostelu i będę zmuszony spać pod „chmurką”, czego bym nie chciał doświadczać.

Napisze teraz w kilku słowach, jak wyglądała u mnie taka wspomniana rezerwacja telefoniczna. Każdego popołudnia, kiedy dochodziłem na nocleg, sprawdzałem na następny dzień noclegi w schroniskach, w których miałem się zatrzymać. Pomagała mi przy tym specjalna strona internetowa gronze.com, którą bardzo polecam tym wszystkim, którzy wybierają się na swoje Camino. Wcześniej miałem też przygotowany swój program z miejscowościami, w których będę się zatrzymywał na nocleg, ale przez pandemię, jak się okazało, trzeba było to wszystko bardzo dokładnie sprawdzać i modyfikować. Gdy już sprawdziłem, czy w danej miejscowości jest schronisko, to przekazywałem Ani numer telefonu, a następnie ona wraz z mężem dzwoniła i rezerwowała mi nocleg na kolejny dzień. Podawałem zazwyczaj też kilka numerów do schronisk, zaczynając od tego, na którym najbardziej mi zależało. Poza niektórymi przypadkami nie było problemu z rezerwacjami, ale były też takie miejsca, gdzie rezerwacja nie obowiązywała i była zasada „kto pierwszy ten lepszy”. Często było też tak, że udawało się zarezerwować schronisko, ale troszkę dalej od założonego wcześniej przeze mnie celu, dlatego z czasem te nadrobione kilometry tak się skumulowały, że okazało się, że jeden dzień jestem do przodu. Jednak o tym, tak naprawdę miłym fakcie, bardziej szczegółowo napiszę troszkę później.

Wracając do bieżącej sytuacji z noclegami, to ta była też o tyle dziwna, że gdy byłem na Camino Francés w 2012 roku, to nie było tak, żebyśmy musieli rezerwować jakiekolwiek noclegi w schroniskach na kolejne dni. A warto nadmienić, że wspomniana „Droga Francuska” jest najpopularniejszym jakubowym szlakiem w całej Hiszpanii a „Droga Północna”, w której brałem teraz udział, jest zdecydowanie rzadziej wybierana przez pielgrzymów. Tegoroczny problem z noclegami był też zapewne związany z panującą na świecie pandemią koronawirusa. Przez to wiele schronisk było po prostu zamkniętych, a w tych, które były otwarte, panowały niestety limity przyjęć.

Jakby też nie patrzeć, to dzisiejszego dnia do schroniska doszedłem stosunkowo późno, bo przed godz. 17.00, a cała droga zajęła mi ponad 10 godzin. Jednak nie chciałem przy takich pięknych widokach iść pośpiesznie do schroniska na nocleg, musiałem te niezwykłe widoki uwiecznić na fotografiach, przez co traciłem też sporo czasu, a efekt był taki, że o mało co nie przyszło mi spać na ławce pod chmurką (uśmiech). Najważniejsze, że mimo wszystko udało nam się wspólnie z Anią znaleźć upragniony nocleg i mogłem w końcu regenerować siły na kolejny dzień mojej wędrówki, który zapowiadał się na jeden z dłuższych odcinków, który będę musiał pokonać.

 

Łukasz Piotrowski

 

***

Kolejne dni pielgrzymowania szlakiem “Camino del Norte” do Santiago de Compostela + Muxía w Hiszpanii:

 

***

Ponadto zapraszam do przeczytania moich wspomnień z pielgrzymek:

Udostępnij to: