Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 2 – Ontón, 30 km / łącznie 45,2 km

Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 1 – centrum miasta Bilbao, 14 km
8 maja 2022
2022 – Dni Krzyżowe na sieradzkiej Pradze
24 maja 2022
Udostępnij to:

DZIEŃ 2 (SOBOTA), 24 lipca 2021 r.
Centrum miasta Bilbao – Ontón – 30,6 km; łącznie przeszedłem 45,2 km

 

***

Tego dnia postanowiłem wstać wcześnie. Obudziłem się o godz. 6:00. Miałem w planie przejść wiele kilometrów. Chciałem też sprawdzić, w jakim czasie pokonam tak długi dystans. Moim pierwotnym celem była niewielka, położona w Zatoce Biskajskiej miejscowość Pobeña, która może poszczycić się dużą, malowniczą plażą. Jednak – jak się okazało – znajdujące się w niej schronisko ze względu na pandemię było zamknięte i musiałem iść dalej do Ontón.

Kiedy opuszczałem schronisko w Bilbao, na zewnątrz było jeszcze ciemno, a ruch na ulicach centrum miasta był praktycznie zerowy. Było mi trochę smutno, że opuszczam tak piękne miasto, które aż chciałoby się zwiedzić. Takie jest jednak Camino – czasu na dogłębne poznawanie mijanych na trasie miejsc niestety często brakuje.

Przed wyjściem w drogę zmieniłem obuwie na lekkie i schodzone już adidasy, które przywiozłem ze sobą. Chciałem zobaczyć, jak moje nogi będą reagowały na inne obuwie niż te, które miałem dzień wcześniej.

Widok pustych ulic Bilbao bardzo mnie zdziwił, tym bardziej że była to sobota. Miasto wydawałoby się niby tętniące życiem wciąż jakby spało. Pomimo że na ulicy panował jeszcze mrok, było dosyć ciepło. Jednak z każdą chwilą przybywało chmur, aż w końcu w pewnym momencie zaczęła padać delikatna mżawka. Na szczęście dosyć szybko zaczęło się przejaśniać i po kilku godzinach wyszło słońce, co bardzo mnie ucieszyło. Taka zmienna pogoda będzie często pojawiać się podczas kolejnych dni mojej wędrówki.

Gdy oddaliłem się od albergue na kilka kroków, w zdumienie wprawiło mnie nie tylko pięknie oświetlone i czyste miasto. Byłem zaskoczony tym, jak wiele bezdomnych spało we wnękach sklepów. Na szczęście takie obrazki nie pojawiały się zbyt często na mojej trasie. Idąc przez centrum miasta, z pasją fotografowałem jego architekturę. W pewnym momencie musiałem się opamiętać, bo w przeciwnym razie do kolejnego schroniska na nocleg chyba bym nie doszedł.

Siedząc teraz przy komputerze i spisując wspomnienia z tej jakże pięknej, ale i niełatwej drogi, zdałem sobie sprawę z tego, iż chyba najtrudniejszym zadaniem dla mnie będzie wybór odpowiednich zdjęć, którymi chciałbym się z Wami podzielić. Mam jednak cichą nadzieję, że sprostam temu zadaniu i ukażę Camino del Norte najpiękniej, jak tylko potrafię. Być może nawet dzięki mojej relacji i fotografiom ktoś zechce wyruszyć na Camino… Bardzo byłbym szczęśliwy z tego powodu.

Na moim zegarku wybiła godzina 6:20. Czas ruszać w nieznane
Widok bezdomnych śpiących na ulicy bardzo mnie poruszył
W lustrze sklepu można było się przejrzeć i zrobić sobie zdjęcie
Okazała statua Najświętszego Serca Pana Jezusa wykonana w 1927 r. przez rzeźbiarza Lorenzo Coullaut Valera
Jaskółka na tle stadionu Athletico Bilbao
Wczesnym porankiem, kiedy powietrze jest najbardziej rześkie, można było spotkać osoby, które dzień rozpoczynają od joggingu

 

***

 

Opuściłem centrum miasta, by ruszyć drogą wzdłuż rzeki Nervión. Szlak prowadził mnie nadrzecznym bulwarem i nadbrzeżem portowym. Zanim jednak wyszedłem z miasta, mogłem przyjrzeć się całej infrastrukturze, zaprojektowanej tak, by sprzyjać aktywnym formom spędzania wolnego czasu. Na obrzeżach miasta wyrosły nowoczesne i bardzo zadbane osiedla. Rzucały się w oczy bujne pasy zieleni z różnorodną roślinnością. Był to dla mnie bardzo przyjemny odcinek drogi, a ludzie, których napotykałem, byli dla mnie, wędrowca, z reguły bardzo życzliwi.

Rzeka Nervión z widocznym w oddali portem
Osoby, które napotykałem na drodze, były z reguły bardzo miłe i nie raz jednokrotnie kierowały w moją stronę serdeczne pozdrowienia typu: Buen Camino!
Tego dnia słońca już nie brakowało, co znacznie też ułatwiało wędrówkę
Pierwsi napotkani pielgrzymi. Zauważcie, iż przy plecaku Pani na pierwszym planie przypięta jest z tyłu ma do plecaka przypiętą słynną tak charakterystyczna dla Camino muszlę św. Jakuba

 

***

 

Po pokonaniu zaledwie kilku kilometrów na horyzoncie zobaczyłem kolejne piękne miasto. Tym miastem było Portugalete ze słynnym i okazałym Mostem Biskajskim. Ta ogromna, imponująca stalowa konstrukcja 13 lipca 2006 r. została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Byłem podekscytowany tym, że właśnie przez ten most będę przeprawiał się na drugi brzeg rzeki. Tuż przy wejściu na most znajdował się sklepik z pamiątkami i kasa, w której można było zakupić bilet wstępu. Pani sprzedająca zapytała, czy chcę tylko skorzystać z przeprawy, czy też chciałbym dodatkowo wejść na samą górę konstrukcji, by stamtąd podziwiać panoramę miasta. Pomyślałem sobie: „Co to za pytanie?!” Oczywiście, że chcę na niego wejść, tym bardziej, że pogoda była wyśmienita, a taka okazja może się już nie powtórzyć. Po wykupieniu droższego biletu udałem się najpierw windą na sam szczyt mostu. Oj, było bardzo wysoko (aż 61 m ponad poziomem rzeki). W pewnym momencie zacząłem odczuwać lęk wysokości. Musiałem nawet przykucnąć i troszkę się zaaklimatyzować, ponieważ rozległa przestrzeń pod moimi stopami trochę mnie przerażała. Mimo tych doznań, polecam każdemu, bo naprawdę warto. Widok na całą okolicę był wręcz niesamowity. Zobaczcie sami…

W oddali można już dojrzeć zarys Mostu Biskajskiego
A oto i on w całej okazałości. Most został zaprojektowany przez znanego architekta Alberto Palacio (jednego z uczniów Gustawa Eiffla) i zbudowany w 1893 r. Połączył on miasto Portugalete oraz dzielnicę miasta Getxo – Las Arenas. Na zdjęciu widać podwieszoną na długich linach gondolę.
Gondola widziana ze szczytu mostu. Pomieszczenia Zadaszona część z lewej i prawej strony służy do przewozu ludzi.
Żeby ujrzeć panoramę miasta, trzeba skorzystać z windy, która wwiezie nas na samą górę olbrzymiej mostu konstrukcji
A to już widok z mostu w kierunku Bilbao. Stamtąd właśnie przyszedłem.
Piękny widok na zatokę i widoczny z lewej strony port

 

***

 

Kiedy nacieszyłem oko pięknymi widokami, nadszedł czas, by zejść na ziemię i ruszyć w dalszą drogę. Po przeprawieniu się na drugą stronę rzeki szedłem bulwarami, mijając wszelakie restauracje, tętniące życiem kawiarnie i sklepy. W mieście można spotkać wiele osób starszych, schorowanych, które dzięki pomocy najbliższych mogą korzystać z uroków miasta i nie są izolowane od społeczeństwa. Potwierdziła to moja koleżanka Ania. Mieszka od dawna w Sewilli i przyznaje, że Hiszpanie są bardzo rodzinni. Stawiają rodzinę na pierwszym miejscu, opiekują się jej najstarszymi członkami. To dla nich bardzo ważne. Rzuca się to w oczy nie tylko w Portugalete, lecz także w innych miastach, przez które przechodziłem. Myślę, że udało mi się to pokazać na fotografiach. Taka postawa Hiszpanów w moim przekonaniu jest wspaniała i godna naśladowania. Drugi człowiek powinien służyć pomocą schorowanym rodzicom czy dziadkom.

Większość Hiszpanów podczas pandemii nosiła maseczki nawet na świeżym powietrzu
Siedzący na ławeczce z założoną nogą starszy pan czyta gazetę
Starsza pani o lasce spaceruje (najprawdopodobniej) z synem. Rodzina dla Hiszpanów jest bardzo ważna.
W mieście Portugalete jest mnóstwo sklepów. W tym można zakupić świeże ryby i owoce morza, za którymi Hiszpanie przepadają.
Niewielki fragment portu, a w nim zacumowane łódki. W całym porcie znajduje się ich mnóstwo. Jak można wnioskować na podstawie poziomu wody, trafiłem chyba na odpływ.
W porcie znajduje się dużych rozmiarów figura Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus. Przy niej mogłem przez chwilkę zanurzyć się w modlitwie.

 

***

 

Tuż za miastem zaczęły się pierwsze wzniesienia, które będę musiał pokonywać już do końca dnia. Temperatura powietrza była dosyć wysoka, przez co musiałem co jakiś czas zatrzymywać się przy barach albo restauracjach, by uzupełnić zapasy wody. Przyznam się Wam do tego, że najchętniej kupowałem zimną colę albo fantę, którymi to trunkami gasiłem swoje pragnienie. Bary w Hiszpanii znacznie różnią się od tych znanych nam z Polski, które kojarzą nam się przeważnie z alkoholem. Bary, które są w każdej hiszpańskiej miejscowości czy wiosce, serwują smaczne śniadania, kawę czy świeży sok wyciskany z pomarańczy. Oczywiście jest też wino albo piwo, których od czasu do czasu po przyjściu na nocleg lubiłem też skosztować.

Na dalszym etapie drogi mijałem już mniejsze miejscowości, które również mnie urzekły. Wzniesienia z kolei robiły się coraz bardziej strome. Po przejściu kilku kilometrów dotarłem do miejscowości Pobeña. Słynie ona z dużej plaży znajdującej się przy ujściu rzeki Barbadún. Początkowo miałem się tam zatrzymać na drugi nocleg, ale niestety tamtejsze schronisko było zamknięte i musiałem iść do kolejnej miejscowości.

Kiedy ujrzałem plażę i ocean, byłem w siódmym niebie. Postanowiłem, że część trasy przejdę plażą, chłodząc stopy w oceanie. Zanim zszedłem na plażę, przy pomocy telefonu zrobiłem kilka zdjęć, które wysłałem rodzince. Chciałem im pokazać, w jak pięknym miejscu się znalazłem. Buty przywiązałem sobie do plecaka i poszedłem sprawdzić, czy woda jest ciepła. Kiedy zamoczyłem stopy, na mojej już troszkę zmęczonej twarzy znowu pojawił się uśmiech. Woda była bardzo ciepła i gdyby nie to, że musiałem iść do kolejnej miejscowości, pewnie bym na tej plaży spędził o wiele więcej czasu.

Po opuszczeniu Portugalete na swojej drodze mijałem już znacznie mniejsze miejscowości. Na szlaku przybywało wzniesień, które sprawiały, że na moim czole pojawiało się więcej kropelek potu.
Pomimo że miejscowości były małe, domy, które się spotykało na trasie, do najmniejszych nie należały. Pod takimi dużymi palmami można schronić się przed palącymi promieniami słońca.
Dochodząc do miejscowości Pobeña, natrafiłem na pierwszą plażę. Oczywiście musiałem na nią pójść.
To miejsce cieszy się ogromną popularnością nie tylko pośród miejscowych, lecz także wśród przyjezdnych. Plaża jest sporych rozmiarów, więc o ścisku nie ma mowy.
Nie zwlekając, szybko zdjąłem buty i kroczyłem dalej brzegiem plaży, chłodząc stopy w oceanie
Co za widok, co za miejsce! Szkoda, że nie mogłem zostać tutaj dłużej, by porozkoszować się kąpielą.
Powoli wkraczałem na bardziej górzyste tereny, co wiąże się z dodatkowym wysiłkiem
Widok na autostradę. W oddali można dostrzec miejscowość, do której zmierzałem – Ontón.
Słynna żółta strzałka to znak, że szedłem w dobrym kierunku
Drugiego dnia wędrówki pokonałem 30 km. Cel został osiągnięty.
Teraz nie pozostało nic innego, jak zapisać się na nocleg
1. dzień wędrówki z centrum miasta Bilbao do Ontón. Dystans: 30,6 km, czas: 9h 32m.

 

***

 

Tak naprawdę dopiero tego dnia rozpocząłem swoją wędrówkę do Santiago de Compostela. Pomimo że poranek przywitał mnie pochmurnym niebem, przez cały dzień było bardzo ciepło i słonecznie. Końcówka tego etapu pielgrzymki była dla mnie też bardzo męcząca. Bardzo się cieszyłem, gdy po całym dniu marszu na horyzoncie pojawiło się schronisko. Maszerowanie podczas upałów, szczególnie na górzystych terenach, nie jest łatwe i trzeba pamiętać o zaopatrzeniu się w odpowiednią ilość wody.

Na szczęście cało i zdrowo udało mi się dotrzeć do schroniska w miejscowości Ontón. To niewielkie schronisko prowadziło bardzo sympatyczne małżeństwo. Było to jedno z niewielu schronisk podczas całej pielgrzymki, gdzie nie było ustalonej odgórnie ceny za nocleg. Jeżeli spojrzycie na zdjęcie powyższe przy którym siedzę, żeby się zapisać na nocleg, to na biurku zauważycie żółtą puszkę opatrzoną napisem donativo, tzn. darowizna albo co łaska. Nawet jeżeliby ktoś nie miał pieniędzy, to i tak otrzymałby tutaj nocleg. To świadczy o szlachetności i życzliwości gospodarzy. Zostałem też zapytany o to, czy za symboliczne 3 euro będę chciał zjeść kolację w towarzystwie innych pielgrzymów. Oczywiście się zgodziłem. Zresztą te 3 euro to tak naprawdę śmieszna kwota. Po zakwaterowaniu od razu udałem się do łazienki, by wziąć upragniony prysznic. Miejscowość, w której miałem nocleg, była tak niewielka, że w pobliżu nawet nie było sklepu. Dobrze, że gospodarz miał nieco napojów, które można było zakupić.

W schronisku znajdowało się już kilka osób, a wśród nich małżeństwo z Polski. Bardzo się ucieszyłem ze spotkania z rodakami. Usiedliśmy sobie przy stoliku i zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Należeli do tej grupy ludzi, którzy swój wolny czas zazwyczaj spędzali na podróżowaniu. Opowiedzieli mi o norweskim pielgrzymkowym szlaku, drodze św. Olafa. Zachęcali mnie do jego przejścia i – kto wie – może kiedyś się tam wybiorę. W trakcie rozmowy powiedzieli też, że na Camino będą tylko przez kilka dni, bo niebawem muszą wracać do Polski. To była bardzo interesująca rozmowa i szkoda, że w kolejnych dniach nie udało nam się już spotkać.

Kiedy nadeszła pora kolacji, wszyscy pielgrzymi przeszli do głównego pomieszczenia. Gospodarzom pomogliśmy ustawić stoły i nakryć do kolacji. Zapachy, które wydobywały się z kuchni, sprawiały, że robiłem się coraz bardziej głodny i już nie mogłem się doczekać, kiedy jedzenie pojawi się na stole. Zajęliśmy wszyscy miejsca i nastąpiło oficjalne powitanie. Gospodarze przedstawili się i powiedzieli, że cieszą się, że mogą nas gościć w swoim schronisku. Każdy z pielgrzymów mógł się przedstawić i powiedzieć, skąd przybywa. Byli m.in. pielgrzymi z Włoch, Niemiec, Słowenii i jeden sympatyczny Pan, który przybył aż ze Stanów Zjednoczonych. Kolacja składała się z dwóch dań. Najpierw podano lekką sałatkę z chrupiącą bagietką, następnie ryż z warzywami. Gospodarze nie żałowali nam dokładek. Poczęstowali nas jeszcze czerwonym winem, a na deser podali niewielki jogurt. Posiłek był bardzo smaczny, więc nic dziwnego, że wszystko zniknęło ze stołu. W trakcie kolacji rozgorzała dyskusja. Dzięki temu mogliśmy się lepiej poznać. Atmosfera przy stole była cudowna. Sami zobaczcie!

 

Ta wieczorna uczta w towarzystwie pielgrzymów z różnych krajów była doskonałym zwieńczeniem dnia. Kolejny dzień, który niebawem miał nadejść, według planu miał być najkrótszym pod względem przebytych kilometrów. Nie był to mój pierwotny zamysł. Otóż ze względu na pandemię kolejny raz spotkałem się z zamkniętymi drzwi schroniska. Znów zostałem zmuszony do modyfikacji pierwotnego planu. Zdecydowałem się na nocleg w malowniczym, nadmorskim miasteczku Castro Urdiales. W tym mieście schronisko też było zamknięte, dlatego zdecydowałem się, że noc spędzę w hotelu. Zdawałem sobie też sprawę z tego, że te kilometry, które początkowo zaplanowałem przejść tego właśnie dnia, będę musiał w kolejnych dniach nadrobić. Cóż… coś za coś.

 

Łukasz Piotrowski

 

***

Kolejne dni pielgrzymowania szlakiem “Camino del Norte” do Santiago de Compostela + Muxía w Hiszpanii:

 

***

Ponadto zapraszam do przeczytania moich wspomnień z pielgrzymek:

Udostępnij to: