Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 12 – Villaviciosa, 34 km / łącznie 320 km

Poznaję Boży świat / 2018 – Francja, La Salette. Wyjście w góry, Eucharystia i Droga Krzyżowa
19 września 2022
2022 – 412. Piesza Pielgrzymka Sieradzka na Jasną Górę. Dzień 3 (2022-08-24)
25 września 2022
Poznaję Boży świat / 2018 – Francja, La Salette. Wyjście w góry, Eucharystia i Droga Krzyżowa
19 września 2022
2022 – 412. Piesza Pielgrzymka Sieradzka na Jasną Górę. Dzień 3 (2022-08-24)
25 września 2022
Udostępnij to:

DZIEŃ 12 (WTOREK), 3 SIERPNIA 2021 r.
San Esteban de Leces – Villaviciosa – 34,7 km; łącznie przeszedłem 320 km

 

***

Dzisiejszego dnia, podobnie jak wczoraj, pobudkę ustawiłem sobie na godz. 5:30. Tak wczesną godzinę ustawiałem tylko wtedy, kiedy wiedziałem, że danego dnia mam sporo kilometrów do przejścia. Dzisiaj tych kilometrów miało być ok. 32, ale ostatecznie dojdę do schroniska, mając w nogach prawie 35 km. Z przewodnika wyczytałem, że odcinki, które tego dnia będę pokonywał, będą pod względem widoków i poziomu trudności bardzo zróżnicowane. Cieszyło mnie bardzo, że dzisiaj ponownie będę szedł brzegiem oceanu, to zawsze dodaje pielgrzymowi takiemu, jak ja, sił do dalszej podróży.

Opuszczając schronisko, widziałem, że część pielgrzymów wyszła na szlak, a część jeszcze sobie smacznie spała. Kiedy wstaje się wcześnie, to trzeba starać się, żeby zawsze cicho się zachowywać, tak żeby nie zbudzić ze snu innych pielgrzymów. Na dworze, jak to często bywało, niebo było zachmurzone, a temperatura powietrza była niska, dlatego założyłem na siebie bluzę z polaru. Dopiero gdy pokonałem pierwsze na swojej drodze wzniesienia, a pojawiły się one bardzo szybko, zrobiło mi się już ciepło, tak że musiałem zdjąć bluzę, żeby się nie zgrzać.

W oddali widać kościółek i schronisko, z którym należało się już pożegnać
Droga wiodła dalej wzdłuż leśnych drzew
Wchodząc na coraz to wyższą partię wzniesień, mogłem podziwiać z wysoka całą okolicę
O poranku, a szczególnie w górach, bywa chłodno, dlatego lepiej mieć coś cieplejszego na sobie, żeby się nie przeziębić
Tak, tak, tam w oddali widać ocean i niewielką miejscowość, przez którą będę przechodził
Pomimo, że na zegarku dochodziła godzina 7, to miałem wrażenie, jakby ta miejscowość była wymarła. Panowała istna cisza…

 

Po wyjściu z miasteczka, w którym natrafiłem na charakterystyczną restaurację z wkomponowanym elementem ryby, udałem się polną drogą w stronę oceanu. Panowała wówczas zupełna cisza, nie było nawet słychać szumu oceanu. Postanowiłem, że na pobliskiej polanie przed wyruszeniem w dalszą drogę zrobię sobie krótki odpoczynek. Niedaleko miejsca swojego odpoczynku spotkałem pielgrzyma z Pakistanu, który był skoncentrowany na modlitwie. Tak się później zastanawiałem, czy był on muzułmaninem, czy chrześcijaninem. Jednak tak naprawdę nie było ważne, kim on był, a ważniejsze było to, jak piękną postawę zanoszonej do Boga modlitwy ukazywał. Droga na Camino, jak wiecie, jest oznaczona zazwyczaj żółtą strzałką bądź muszlą. Jednak są też bardziej charakterystyczne oznaczenia, które przykuwają wzrok pielgrzyma. Takim też miejscem było jedno z rozwidleń, gdzie poza wskazującą drogę żółtą strzałką, była również niewielka kapliczka, gdzie na ceramicznej płytce znajdował się wizerunek Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus. U dołu kapliczki na kamieniu był napisany białą farbą znany wszystkim pielgrzymom napis „Buen Camino”, czyli „Dobrej Drogi”. Tuż obok kapliczki znajdowało się mnóstwo kolorowych tabliczek z różnymi miejscowościami. Nie mogło oczywiście zabraknąć mojej ojczyzny Polski i jej kilku miast (Kraków, Poznań). Był to bardzo miły akcent, który sprawił, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Przemierzając kolejne kilometry, trasa wiodła bardziej drogą asfaltową, gdzie w pewnym momencie należało skręcić w leśną ścieżkę. Na tych odcinkach wszystko było bardzo dobrze oznakowane, więc nie można było się raczej pomylić. Zaczęły pojawiać się po raz kolejny wzniesienia, gdzie w pewnym momencie między drzewami dostrzegłem, że zbliżam się do oceanu. Również aplikacja, którą cały czas miałem włączoną w telefonie, tak wskazywała. Kiedy w końcu wyszedłem z lasu, moim oczom ukazała się przepiękna, znajdująca się nad oceanem okolica El Barrigón. Mapa w telefonie, na którą co jakiś czas spoglądałem, wskazywała, że kolejny etap wędrówki będzie właśnie prowadził mnie wzdłuż jego brzegu. Na niebie zaczęło się pojawiać na szczęście coraz więcej słońca, a coraz mniej chmur. Kolejny nadmorski etap ukażę również w formie fotoreportażu, gdyż miałbym problem z wyborem tylko kilku zdjęć.

 

Droga, która mnie prowadziła, nie przebiegała jednak aż tak bardzo blisko linii brzegowej oceanu, ale zobaczyłem, że w pewnym momencie można zejść z wyznaczonego szlaku i jeszcze bardziej zbliżyć się do oceanu. Tak też zrobiłem i nie zważałem na to, że kilkaset metrów trasy będę musiał nadrobić. Chciałem po prostu być jak najbliżej wody. Zegarek wskazywał, że zbliża się godzina 9:00 i na plażę powoli zaczęli schodzić się okoliczni mieszkańcy bądź turyści, którzy przyjechali swoimi kamperami. Kiedy byłem na wzniesieniu, z którego mogłem spoglądać na całą okolicę, wyciągnąłem z kieszeni telefon i zadzwoniłem do rodziców. Zrobiłem wówczas wideo rozmowę, bo chciałem pokazać im, w jakim pięknym jestem miejscu.

Kiedy tak sobie szedłem powoli i zbliżałem się do pierwszych zabudowań, ujrzałem, że przy plaży znajduje się restauracja. Postanowiłem, że przed wyruszeniem w ostatni etap wędrówki troszkę odpocznę i ugaszę pragnienie czymś zimnym. Restauracja dopiero szykowała się do otwarcia, dlatego usiadłem sobie przy stoliku na zewnątrz, podziwiając jeszcze raz całą jej okolicę. Poprosiłem kelnera, żeby przyniósł mi coś do picia. Chciałem również skorzystać z toalety, ale kelner powiedział mi, że jeżeli chcę wejść do środka restauracji, to muszę mieć założoną maseczkę. Tak się złożyło, że żadnej akurat maseczki przy sobie nie miałem, bo ich podczas całej drogi nie używałem. Kelner stwierdził, że jeżeli nie mam maseczki, to niestety nie mogę wejść do środka. Byłem tym poirytowany, bo musiałem szybko skorzystać z toalety, a na jej drodze pojawił się problem w postaci braku maseczki (uśmiech). Poprosiłem kelnera, żeby mi taką maseczkę ewentualnie dał, bo jako restauracja mieli maseczki. Niestety dać mi maseczki nie mogli, ale mogli mi jedną sprzedać. Oczywiście kupiłem ją szybko i dopiero wtedy mogłem wejść do środka i skorzystać z toalety.

Jeżeli chodzi o maseczki, to Hiszpanie bardzo przestrzegali, aby je nosić na twarzy. Ja tego do końca nie rozumiałem i nawet zaczęło mnie to w pewnym momencie denerwować. Widziałem niektórych Hiszpanów, jak nawet przy stoliku na świeżym powietrzu potrafili siedzieć w założonych na twarzy maseczkach. Często się spotykałem z taką sytuacją, że jak mijałem Hiszpanów na ulicy, to mijając mnie, zakrywali odruchowo twarz albo ustępowali z drogi, tak żebym czasami może ich nie zaraził koronawirusem. Na którymś z noclegów zapytałem się Ani, dlaczego tak jest że, pomimo iż społeczeństwo jest w większości zaszczepione, to oni nadal masowo chodzą w maseczkach. W odpowiedzi usłyszałem od Ani, że nie wie, dlaczego tak jest. Może być to spowodowane tym, że jeszcze do niedawna był nakaz noszenia maseczek i, jak stwierdziła Ania, chyba tak Hiszpanom zostało, że te maseczki wciąż im towarzyszą. Ja podczas całego pobytu nie miałem założonej maseczki. Zakładałem jedynie wtedy, gdy wchodziłem do sklepu, bo w przeciwnym razie nie zostałbym obsłużony i natychmiast wyproszony z pomieszczenia.

Czas było zakończyć odpoczynek i wyruszyć dalej w drogę, bo przede mną było jeszcze ponad 20 km do przejścia. Droga już nie prowadziła mnie nad oceanem, a przez niewielkie miasteczka, wsie i lasy. Wciąż królowały wzniesienia i pagórki, z którymi na każdym wręcz etapie musiałem się mierzyć. Pomimo że w jakimś stopniu byłem na nie przygotowany, to zawsze pokonanie ich kosztowało mnie sporo energii. Na tym etapie drogi już rzadziej robiłem zdjęcia, bo tak naprawdę nie było nic wyjątkowego do fotografowania. Aparat, który miałem ze sobą podczas całej drogi do Santiago de Compostela zazwyczaj nie chowałem plecaka, a cały czas trzymałem w ręku. Tak jakoś się nauczyłem przez te wszystkie dni, że nawet dobrze mi się szło, gdy go trzymałem w ręku.

 

Nareszcie doszedłem do celu. Czas na nieco słodkości (uśmiech).
12. dzień wędrówki z San Esteban de Leces do Villaviciosa. Dystans: 34,7 km, czas: 9h 39m.

Bardzo się cieszyłem, gdy małymi kroczkami zbliżałem się do schroniska w urokliwym kilkunastotysięcznym miasteczku Villaviciosa. Ostatnie kilometry były dla mnie bardzo trudne i wyczerpujące. Dzisiejszego dnia przeszedłem ponad 34 km i nie marzyłem o niczym innym, jak tylko paść na łóżko. Schronisko, w którym miałem zarezerwowany nocleg, było bardzo przytulne. Pokój znajdował się na drugim piętrze budynku i trzeba było pokonać kilka schodów, żeby się do niego dostać. W środku znajdowało się kilka piętrowych łóżek. Była również łazienka z prysznicem. Pierwsze, co zrobiłem, to wziąłem gorący prysznic i dopiero wtedy położyłem się szczęśliwy na przydzielonym mi łóżku. W schronisku było już kilku pielgrzymów, których wcześniej na szlaku nie widziałem. Jednak to dla mnie nie miało znaczenia. Teraz liczył się tylko odpoczynek. Stopy i nogi tak mi pulsowały, że często, gdy dochodziłem na noclegi, to unosiłem je do góry, tak żeby poprawić krążenie krwi.

Kiedy w jakimś stopniu odpocząłem, udałem się do miasta, żeby co nieco zjeść. Bardzo wzięła mnie ochota na lody i żelki (uśmiech), które zakupiłem w lokalnym sklepiku. Po całym dniu byłem jednak bardzo osłabiony, dlatego w mieście nie robiłem już żadnych zdjęć. Nigdzie nawet dalej nie spacerowałem, bo po pierwsze, po prostu nie miałem siły, a po drugie, na dworze było bardzo duszno i zaczął padać drobny deszcz. Po przyjściu do schroniska znowu się położyłem i mogłem w spokoju zajadać się smacznymi, owocowymi żelkami. Wziąłem też do ręki przewodnik i mogłem przyjrzeć się jutrzejszej trasie. Przez kilka ostatnich dni moje odcinki liczyły ponad 30 km, ale jutrzejszy zapowiadał się na dosyć krótki, co mnie bardzo cieszyło. Odcinek ten miał liczyć nieco ponad 20 km, więc mogłem pozwolić sobie tym razem na nieco dłuższy niż zwykle sen.

Podczas planowania kolejnego dnia mojej wędrówki, odezwał się dzwonek w moim telefonie. Dzwonił do mnie po raz kolejny ks. dr Tadeusz Miłek. Bardzo się ucieszyłem z tego telefonu i naszej rozmowy. Zresztą zawsze się cieszę, gdy mogę chociaż przez chwilę porozmawiać z ks. Tadeuszem. Powiedziałem mu, że ma zawsze świetne wyczucie czasu, bo dzwoni do mnie na szlaku zazwyczaj wtedy, kiedy dopadają mnie niewielkie kryzysy. Tak też było i tym razem. Może to jednak Opatrzność Boża tak kieruje moją pielgrzymką, że w chwilach słabości posyła mi do pomocy Anioła w postaci ks. Tadeusza. Byłem ks. Tadeuszowi bardzo wdzięczny za ten telefon, modlitwę i za pamięć o mnie.

Tak mijał powoli 12. dzień mojego pielgrzymowania do grobu św. Jakuba. Pomimo zmęczenia, w głębi serca byłem szczęśliwy, że tymi małymi kroczkami jednak zbliżam się do celu. Jeszcze wiele dni przede mną i nie wiem, co tak naprawdę się podczas nich wydarzy. Byłem wdzięczny Panu Bogu, że nie tylko obdarowuje mnie piękną pogodą, ale i że pielgrzymka realizowana jest zgodnie z planem, a nawet wręcz i lepiej.

 

Łukasz Piotrowski

 

***

Kolejne dni pielgrzymowania szlakiem “Camino del Norte” do Santiago de Compostela + Muxía w Hiszpanii:

 

***

Ponadto zapraszam do przeczytania moich wspomnień z pielgrzymek:

Udostępnij to: