Poznaję Boży świat / 2012 – Hiszpania, Camino Francés

Poznaję Boży świat / 2012 – Hiszpania, Camino Francés. Dzień 7 – Rabe de las Calzadas, 24 km
28 lutego 2013
2013 – Liturgia Wielkiej Soboty w parafii pw. Najświętszej Maryi Panny – Królowej Polski w Sieradzu
30 marca 2013
Poznaję Boży świat / 2012 – Hiszpania, Camino Francés. Dzień 7 – Rabe de las Calzadas, 24 km
28 lutego 2013
2013 – Liturgia Wielkiej Soboty w parafii pw. Najświętszej Maryi Panny – Królowej Polski w Sieradzu
30 marca 2013
Udostępnij to:

Sieradz, 7 listopada 2012

Nasza wspólna pielgrzymka do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela trwała 32 dni. Na zdjęciu Przylądek Finisterra, czyli koniec świata. To był dla nas ostatni dzień wędrówki; fot. 20 lipca 2012

Pragnę dziś wrócić pamięcią do pielgrzymki, którą odbyłem wraz z moją dziewczyną Justyną do Hiszpanii, a dokładnie do Santiago de Compostela – grobu św. Jakuba. Wiele czytałem wcześniej o tym wyjątkowym miejscu, ale sam chyba bym się nie odważył wyruszyć w tak daleką drogę. Pielgrzymka, zwana z hiszpańska „Camino de Santiago”, bardzo się różniła od tych, w których brałem udział wcześniej. Tutaj nie było przewodnika, który by nas poprowadził czy wskazał drogę, jaką trzeba iść. Wszystko należało samemu zaplanować i zaufać Panu Bogu, że będzie dobrze i że nic złego nam się nie przytrafi. Zaraz przypominają mi się słowa pięknej piosenki: Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę.

Spotykając się od dłuższego czasu z moją sympatią (uśmiech), zaproponowałem, by nasze pierwsze wspólne wakacje spędzić również z Panem Bogiem i to na pielgrzymim szlaku. Nie jestem zwolennikiem spędzania wolnego czasu na plaży i wylegiwania się na słońcu. Wolę aktywniej spędzać urlop i dlatego bardzo mnie ucieszyło, że Justynie mój pomysł się spodobał. Do przygotowań przystąpiliśmy zaraz po powrocie z 401 pielgrzymki sieradzkiej. Zaczęliśmy sporo o naszej wędrówce czytać. Wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie, że będziemy zdani tylko na siebie, ale oboje mamy świadomość, że jeśli chce się coś w życiu osiągnąć, trzeba sporo i poświęcić. Dla mnie ważne jest to, by iść przez życie z Bogiem i o Bogu mówić. Wiem, że czuwa nade mną każdego dnia, i dlatego nie obawiałem o to, iż nasza pielgrzymka może nie dojść do skutku.

Ludzie interesujący się ruchem pielgrzymkowym wiedzą, że w samej Hiszpanii jest kilka szlaków, które prowadzą do Santiago de Compostela. Początkowo zdecydowaliśmy się na szlak północny, „Camino del Norte”, który prowadzi wzdłuż północnego wybrzeża, ale po dłuższym zastanowieniu się uznaliśmy, że jak na pierwszą taką wędrówkę, ta droga może się okazać dla nas za trudna. Chodziło o bardzo górzysty teren, jak i zróżnicowaną pogodę. Dlatego wybraliśmy najbardziej popularny w Hiszpanii szlak, zwany szlakiem francuskim, gdzie do przebycia jest ponad 700 km. Na wędrówkę przeznaczyliśmy praktycznie cały nasz urlop. Bilety zakupiliśmy już kilka miesięcy wcześniej, a na wspólne pielgrzymowanie wybraliśmy czerwiec/lipiec.

Z Warszawy udaliśmy się samolotem do Lizbony w Portugalii, gdzie czekała nas przesiadka. Następnie polecieliśmy do Bilbao w Hiszpanii /Dzień 1/.
Dla mojej dziewczyny był to pierwszy lot samolotem. Troszkę się stresowała, ale nie było aż tak źle (uśmiech) /Dzień 1/.

I tak 21 czerwca 2012 roku udaliśmy się do Warszawy, by samolotem dostać się do Hiszpanii. Już chyba tradycją się stało, że ilekroć wyjeżdżam na wakacje – w Polsce jest zimno i deszczowo. Tym razem również było zimno, a na dodatek w nocy szalała straszna burza. Mieliśmy przesiadkę w Portugali i na lizbońskim lotnisku spędziliśmy ładnych kilka godzin, czekając na samolot do Bilbao w północnej Hiszpanii. Wylądowaliśmy na miejscu przed godziną 24 i pierwszą hiszpańską noc spędziliśmy na lotnisku, a dokładnie na podziemnym parkingu, jako że lotnisko w Bilbao jest na noc zamykane. Na parkingu po raz pierwszy spotkaliśmy Polaków ze szlaku św. Jakuba, rankiem już wracających do kraju. Był to ojciec z synem, którzy wybrali szlak północny, ten – jak wcześniej pisałem – bardziej wymagający. Porozmawialiśmy sobie o wędrówce, przez nich zakończonej, a przez nas właśnie rozpoczynanej. Opowiadali o tym, co ich spotkało na drodze, a że pogodę mieli przeważnie deszczową, cieszyli się już na powrót do domu, zwłaszcza że syn był nieźle przeziębiony i miał gorączkę. W trakcie rozmowy tata przeziębionego syna powiedział słowa, które do dzisiaj pamiętam i które dały nam sporo do myślenia: „Ta pielgrzymka was zmieni, tak że wrócicie już innymi ludźmi”. I faktycznie, z Hiszpanii wróciliśmy już jako narzeczeni (uśmiech).

Gdy nastał świt, udaliśmy się autobusem do centrum miasta, a następnie z dworca odjechaliśmy autokarem do Logrono. Jest to malownicze miasto liczące ok. 150 tysięcy mieszkańców, położone jakieś 150 km od Bilbao. I tak 22 czerwca 2012 roku przed południem dotarliśmy do naszego pierwszego schroniska (Albergue) na szlaku. Schroniska otwierane są z reguły po południu, dlatego zamiast czekać przed zamkniętymi drzwiami, wybraliśmy się jeszcze na spacer po mieście. Po powrocie do schroniska poprosiliśmy wolontariuszy o założenie nam specjalnych pielgrzymich paszportów, w których zbiera się pieczątki. Każde schronisko czy niektóre bary po drodze mają charakterystyczne wzory pieczątek, dlatego większość pielgrzymów skrzętnie je zbiera. Taki paszport jest również przepustką do schroniska, bez niego bowiem nie otrzyma się w nim noclegu. W schronisku zakupiliśmy również nasze muszle (symbol pielgrzyma), które towarzyszyły nam przez cały pobyt w Hiszpanii. I tak po zajęciu łóżek, wzięciu prysznica udaliśmy się na małe zakupy, bo coś trzeba było zjeść, a już dnia następnego wyruszaliśmy w naszą długą wędrówkę do Santiago de Compostela.

Po dotarciu do Logrono należało odszukać nasze schronisko (Albergue), co nie było takie proste. Na szczęście Justyna świetnie zna angielski, więc nie musieliśmy zbyt długo błąkać się po mieście (uśmiech) /Dzień 2/.
Zanim dotarliśmy do schroniska odbyliśmy krotki spacer po mieście /Dzień 2/.

Szczęśliwi, że udało nam się dotrzeć do pierwszego schroniska bez większych problemów. Teraz trzeba było dobrze wypocząć, bo już następnego dnia czekał nas wymarsz w nieznane…/Dzień 2/.
Widok na taras, na którym możemy zobaczyć pielgrzymów, którzy w tym schronisku zatrzymali się na nocleg. Na suszarkach widzimy wywieszone ich pranie /Dzień 2/.

Przed wyjazdem do Hiszpanii mieliśmy opracowany szczegółowy plan podróży i wiedzieliśmy, ile danego dnia powinniśmy pokonać kilometrów i w jakich miejscowościach zrobić nocleg. Zostawiliśmy sobie dwa dni na wypadek jakichś ewentualnych (odpukać) problemów zdrowotnych. Nie mogliśmy jednak przewidzieć do końca pogody, a dokładnie upałów, które nas przywitały już nazajutrz.

Tak więc pierwszego dnia wyszliśmy ze schroniska w Logrono o godzinie 7.30, mając do pokonania 32 km. Jednak już po kilku kilometrach zdaliśmy sobie sprawę z błędu, jakim było wyjście o tak późnej porze. Temperatura w południe dochodziła do 40 stopni, a do pokonania zostało jeszcze kilkanaście kilometrów i tak o godzinie 15, po trudach upalnego dnia, doszliśmy na nasz drugi nocleg. Następnego dnia nie popełniliśmy już wcześniejszego błędu i wyruszyliśmy o 6 rano. O tej godzinie w Hiszpanii jest jeszcze ciemno, ale dla nas najważniejsze było uniknięcie wędrowania w gorącym słońcu i przychodzenie na nocleg najlepiej przed godziną 13. Tak więc zazwyczaj pobudkę mieliśmy o 5.30, by już o 6.00 wyruszyć na nasze Camino.

No, to Buen Camino, czyli po polsku „dobrej drogi”/Dzień 3/.
Pielgrzymka do Santiago de Compostela była naszą pierwszą wspólną i tak odległą wyprawą liczącą ponad 700 km /Dzień 3/.
Już od samego początku naszego pielgrzymowania na szlaku spotykaliśmy wielu pielgrzymów, którzy zmierzali do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela /Dzień 3/.
Znak krzyża ułożony z dwóch wychodzonych skarpet. Takie częste widoki były dla nas bardzo wymowne /Dzień 3/.
Pierwsze dni, były bardzo upalne dlatego jak tylko spotykaliśmy na naszej drodze kraniki z zimną wodą, to zawsze się schładzaliśmy /Dzień 3/.
]Szczery uśmiech napotkanego pielgrzyma jest oznaką radości /Dzień 3/.
Po przejściu pierwszych 30 km doszliśmy do urokliwego miasteczka Najera. Po odświeżeniu się i krótkim odpoczynku udaliśmy się na pierwszy nasz obiad /Dzień 3/.
Obiad obiadem, ale po zakończonym dniu należało zrobić jeszcze szybkie pranie (uśmiech) /Dzień 3/.

Niestety, po kilku dniach stwierdziliśmy, że przy tych temperaturach i założonej na każdy dzień ilości kilometrów do pokonania, nie uda nam się zajść zbyt daleko. Tym bardziej, że do celu pozostało jeszcze ponad 600 km. Podczas skromnej kolacji podjęliśmy decyzję, że by na te dwa awaryjne dni, przeznaczone na ewentualne problemy zdrowotne, rozpisać część kilometrów, tak by zmniejszyć dzienną stawkę. Mieliśmy świadomość, że każdego dnia musimy koniecznie wykonać normę kilometrów, bo inaczej nie dojdziemy do celu, który tak bardzo chcieliśmy osiągnąć pieszo. Bo oczywiście w razie czego można byłoby podjechać samochodem, ale jak się później przekonaliśmy, nie było to takie proste, jako że przez większość naszego wędrowania szliśmy przez miasteczka i wsie, gdzie o autokar było niesłychanie trudno, a na dodatek praktycznie nie widzieliśmy przystanków autobusowych.

Według naszego nowego rozkładu mieliśmy każdego dnia do pokonania średnio 25 km i staraliśmy się, by z rana – kiedy jest jeszcze w miarę chłodno – przejść jak najdłuższy odcinek bez odpoczynków. Dopiero po 10 km, czyli około dwóch godzinach marszu, zatrzymywaliśmy się w którymś z pobliskich barów na śniadanie. Bary w Hiszpanii różnią się bardzo od naszych w Polsce, kojarzących nam się z piwem i nie najciekawszym towarzystwem. W hiszpańskim barze można było zjeść śniadanie w postaci kanapki z wędliną, serem, pomidorem czy z tuńczykiem, napić się gorącej herbaty, kawy albo kakao, a do tego zjeść słodką bułkę lub ciastko. Kusiło również skosztowanie regionalnego wina lub napicie się zimnej coli, co mnie najbardziej odpowiadało, podczas gdy Justynka preferowała herbatę z cytryną (uśmiech).

W czasie naszej wędrówki spotykaliśmy ludzi z najdalszych krajów świata, z którymi na szlaku łatwo się było zaprzyjaźnić. I tak pragnę z tego miejsca pozdrowić naszą pielgrzymkową ciocię Marinalvę i wujka Gersona z Brazylii, Sandrę oraz jej kolegę Andreasa, a także Lizę z Niemiec, Petera, Korina i Danę z Chicago, Gary’ego i Merchy z Nowego Jorku, Tatjanę ze Słowenii, Chucka z USA, Eunsang z Korei Południowej i wielu innych pielgrzymów. Tych, których wymieniłem, spotykaliśmy prawie każdego dnia na różnych odcinkach drogi czy na noclegach.

W trakcie wędrówki na szlaku można było zobaczyć różne symbole ułożone przez pielgrzymów z kamieni. Justynka również postanowiła taki jeden wszystkim nam znany symbol ułożyć. Podobizna ryby w czasie prześladowań pierwszych chrześcijan była ich znakiem rozpoznawczym. Ryba jako symbol Chrystusa posiada dwojakie odniesienie: po pierwsze – łączy się z chrztem, gdyż żywiołem ryby jest woda; po drugie – ma odniesienie do eucharystii, która jest świętym pokarmem chrześcijan /Dzień 4/.
“O Krzyżu, bądź pozdrowiony, jedyna nasza nadziejo” – głosi znana starożytna pieśń /Dzień 4/.
W samo południe temperatura dochodziła do blisko 40 stopni Celsjusza. Takie specjalne kraniki z zimną wodą często przynosiły nam ulgę /Dzień 4/.
Pielgrzymi… /Dzień 5/.
Pomimo upalnych dni nigdy się nie poddawaliśmy i kroczyliśmy, tak by zrealizować wcześniej zaplanowany etap wędrówki /Dzień 5/.
Camino to nie tylko pielgrzymka duchowa, to także podziwianie pięknej przyrody i czas na pamiątkowe zdjęcia /Dzień 6/.
Przed okazałą gotycką Katedrą Świętej Marii w Burgos. Świątynia ta od 31 października 1984 roku znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Katedra, jej architektoniczne piękno zrobiło na nas ogromne wrażenie
W trakcie wędrówki po hiszpańskiej ziemi często zachwycaliśmy się pięknem wschodzącego słońca.
Wszyscy jesteśmy pielgrzymami. Życie ludzkie to ciągła wędrówka, pielgrzymka ku niebu.
Dochodząc na nocleg, często odwiedzaliśmy sklepy spożywcze, robiąc niewielkie zakupy, by jakoś przeżyć (uśmiech)
Niektóre schroniska były bardzo oryginalne i jedyne w swoim rodzaju. Alberga w miejscowości Mansilla de las Mulas
Nasi dobrzy znajomi z pielgrzymkowego szlaku, których spotykaliśmy praktycznie każdego dnia, aż do samego Santiago de Compostela. Od lewej: Peter i Korina z Chicago, moja Justyś, ciocia Marinalva i wujek Gerson z Brazylii. Tak ich nazywaliśmy (uśmiech).
Często nasza droga wiodła przez piaszczyste drogi…
Dnia 4 lipca 2012 roku zatrzymaliśmy się na nocleg w pięknym mieście Leon, gdzie po krótkim odpoczynku mogliśmy zwiedzić starą część miasta. Nie mogło zabraknąć pamiątkowego zdjęcia na tle katedry Santa María de la Regla. Świątynia ta stanowi jeden z najcenniejszych zabytków miasta.
W schroniskach albo w barach, gdzie często zatrzymywaliśmy się na śniadaniu, były wystawiane księgi gości, do których można było się wpisać. Takich wpisów dokonywała moja Justyś
Najpiękniejsza dziewczyna na świecie na tle pięknie kwitnącej lawendy
Teren, jaki przyszło nam pokonywać w dążeniu do celu, był bardzo zróżnicowany. Z całą pewnością przejście przez góry w El Acebo i podziwianie pięknych widoków na zawsze pozostanie w naszej pamięci
Kocham Cię Justyś :*
Nieco inne zdjęcie, ukazujące nasze osoby z innej perspektywy (uśmiech)
Jedni trasę pokonywali na rowerach, a inni piechotą. Nieważne jak – ważny jest wspólny cel, a jest nim dotarcie do grobu św. Jakuba Apostoła, którego szczątki spoczywają w katedrze w Santiago de Compostela.
Strudzony pielgrzym też zjeść coś musi… /Dzień 22/.
Ciocia Marinalve z Brazylii – na szlaku od 22 dni – podarowuje na noclegu Justynce prezent w postaci muszelkowej bransoletki /Dzień 22/.
Przed wejściem do miasteczka Puertomarín /Dzień 23/.
W tym pięknie usytyuowanym miasteczku znajduje się pomnik pielgrzyma. Może wyglądamy mniej poważnie, lecz nie mogliśmy sobie odmówić pamiątkowego zdjęcia w jego towarzystwie /Dzień 23/.
Trudno w to uwierzyć, ale podczas naszej wędrówki przez Hiszpanię deszcz padał tylko jeden jedyny raz i to dosłownie tylko przez kilkadziesiąt minut /Dzień 24/.
Mieliśmy przygotowane płaszcze przeciwdeszczowe, z których skorzystaliśmy tylko raz. Temperatura powietrza tego dnia była bardzo wysoka i podczas deszczu panowała duchota. Ten deszcz i wiatr był dla nas zatem nie tyle przeszkodą, co błogosławieństwem /Dzień 24/.
Justynka wita się z uroczymi kundelkami, które wyszły nam na spotkanie w 25 dniu naszej wędrówki /Dzień 25/.
Wypasającą się na łące krówka ewidentnie nam sprzyjała /Dzień 25/.
Im bliżej celu, tym więcej pielgrzymów zmierzających do Santiago de Compostela /Dzień 26/.
Nasi dobrzy pielgrzymkowi znajomi: Sandra i Andreas z Niemiec. Spotkaliśmy ich w pobliżu Monte de Gozo /Dzień 26/.
Ostatni nasz postój przed dojściem do celu. Monte do Gozo (Wzgórze Radości) to miejsce z którego po raz pierwszy ujrzy się wieże katedry w Santiago de Compostela Dzień 26/.
Kolejni znajomi docierają do Monte de Gozo. Peter ze Stanów Zjednoczonych i Liza z Niemiec /Dzień 26/.
Tak dobrze rozpoznawalna żółta strzałka i symbol muszli wskazują pielgrzymom drogę do grobu św. Jakuba. W oddali widzimy już miasto, naszą metę: Santiago de Compostela /Dzień 26/.
W Santiago de Compostela pielgrzymów można spotkać na każdym kroku. Czyżby było ich więcej niż mieszkańców? (uśmiech) /Dzień 26/.
Już za chwilkę, już za momencik ujrzymy katedrę… /Dzień 26/.
Z oddali widzimy już jej wieże. Justynka była bardzo wzruszona, kiedy małymi krokami zbliżaliśmy się do celu naszej wędrówki /Dzień 26/.
Przed wejściem na plac napotykamy jeszcze mima, którego wspieramy niewielkim datkiem. W podzięce wystawia dla nas minispektakl złożony z serdecznych gestów i min /Dzień 26/.
A oto i ona! Katedra w Santiago de Compostela, cel wszystkich pielgrzymów. To tutaj spoczywa św. Jakub Większy, Apostoł, uczeń Jezusa Chrystusa /Dzień 26/.

Kiedy po przebyciu 620 km dotarliśmy do celu naszej wędrówki, wzruszającym momentem było dla nas już samo wejście na plac katedralny św. Jakuba. Zmęczeni, ale szczęśliwi, mogliśmy uklęknąć przed Panem Bogiem i za wszystko, co dane nam było przeżyć po drodze, gorąco podziękować. W Santiago de Compostela spędziliśmy ponad dwa dni, odpoczywając i podziwiając piękne historyczne miasto. W czasie tego pobytu spotykaliśmy się z naszymi przyjaciółmi, którzy również kolejno docierali do celu, jakim był grób św. Jakuba. Cieszyliśmy się, że wszystkim udało się dotrzeć i że mogliśmy w tym świętym dla chrześcijan miejscu się spotkać. Następnego dnia uczestniczyliśmy we Mszy świętej sprawowanej specjalnie dla pielgrzymów. Mieliśmy ogromne szczęście, mogąc podziwiać okadzanie całego wnętrza katedry okazałą kadzielnicą, co podobno nie zdarza się często. Kolejne godziny, które spędziliśmy w Santiago de Compostela, przeznaczyliśmy na spotkania z naszymi nowymi przyjaciółmi. Wiedzieliśmy, że za dwa dni każdy z nas powróci do swego domu i raczej szybko się nie spotkamy. Wymieniliśmy się adresami mailowymi, tak by utrzymywać dalej kontakt.

Po dojściu do celu udaliśmy się do specjalnego biura, w którym na podstawie paszportu pielgrzyma (Credencial del Peregrino) uzyskaliśmy certyfikat potwierdzający odbytą pielgrzymkę (dzień 26).
Po 26 dniach wędrówki i pokonaniu 620 km udało nam się o własnych siłach dotrzeć do Santiago de Compostela. Byliśmy już bardzo zmęczeni, ale i szczęśliwi, że cało i zdrowo przebyliśmy nasz szlak św. Jakuba (dzień 26).
W pobliżu katedry św. Jakuba znajduje się okazały hostel Seminario Menor. To w nim zatrzymaliśmy się na dwie noce, by nacieszyć się niezwykłą atmosferą Santiago de Compostela (dzień 26).
Oto wnętrze naszego hostelu. Tak naprawdę przychodziliśmy tutaj tylko na odpoczynek i nocleg. Większość dnia spędzaliśmy na placu katedralnym (dzień 26).
Po zameldowaniu i krótkim odpoczynku niezwłocznie udaliśmy się pod katedrę św. Jakuba. Temperatura powietrza sięgała ponad 30°C (dzień 26).
Nasi znajomi oraz przyjaciele, których poznaliśmy na szlaku. Wielokrotnie spotykaliśmy się podczas wędrówki. Wielka radość zagościła w naszych sercach, gdy wszyscy szczęśliwie dotarliśmy do celu. Wspaniale jest dzielić niezwykłe chwile z bliskimi ludźmi w tak cudownym miejscu (dzień 26).
Święty Jakub to jeden z 12 apostołów Jezusa Chrystusa, zwany Większym. Wraz z Piotrem i Janem, Jakub należał do pierwszych uczniów i do grona Apostołów najbliższych Jezusowi. Był świadkiem wskrzeszenia córki Jaira, drugiego cudownego połowu ryb, o którym mówi św. Jan w swojej Ewangelii, także przemienienia Jezusa na Górze Tabor oraz modlitwy w Ogrójcu. Począwszy od końca XI wieku, pielgrzymi z całej Europy i nie tylko przybywają do Santiago de Compostela, by pomodlić się przy relikwiach Świętego (dzień 26).
Wewnątrz katedry można było skorzystać z sakramrentu pojednania. Pamiętajmy, że w osobie kapłana zasiada w konfesjonale sam Jezus Chrystus (dzień 26).
Cel naszej pielgrzymki. Katedra św. Jakuba w całej okazałości (dzień 26).
Tego wieczoru, 16 lipca 2012 r., przy pięknie podświetlonej katedrze poprosiłem Justynkę o rękę. Moje serce biło jak szalone, gdy powiedziała: „Tak!”. Później dopiero uświadomiłem sobie, że zaręczyny odbyły się w dniu, w którym kościół katolicki wspomina Matkę Bożą Szkaplerzną (dzień 26).
“Miłość jest tym, co stanowi o doskonałości moralnej człowieka, jego podobieństwa do Boga” zapisała w swoim notesiku moja Nrzeczona.
Część naszych znajomych, z którymi spotykaliśmy się nieustannie od początku naszej drogi. Najpiękniejsze zaś było to, że nigdy nie umawialiśmy się na noclegi czy wspólne postoje, a Opatrzność Boża sprawiła, że spotkaliśmy się wszyscy razem w Santiago de Compostela. Ta forma pielgrzymowania znacząco różni się od naszych polskich pielgrzymek, ponieważ tutaj zmierza się do św. Jakuba nie grupami, ale w samotności lub z najbliższą osobą (dzień 27).
W ostatnim dniu naszego pobytu w Santiago de Compostela uczestniczyliśmy w mszy św. sprawowanej w katedrze św. Jakuba. Świątynia była wypełniona pielgrzymami po brzegi (dzień 27).
Podczas mszy św. mieliśmy okazję zobaczyć niezwykłą kadzielnicę (botafumeiro), która od wieków wprawia w zdumienie pielgrzymów z całego świata. Pusta kadzielnica waży 53 kg, a po napełnieniu kadzidłem i węgielkami – 63 kg. Ma 150 cm wysokości. Do jej rozbujania potrzeba ośmiu ludzi nazywanych tiraboleiros. Wprawiona w ruch porusza się z prędkością 68 km/h od transeptu do transeptu, wzdłuż bocznych naw katedry w Santiago. Dzisiaj ma znaczenie rytualne i jest ciekawą atrakcją dla pielgrzymów, turystów i uczestników nabożeństw. Jednak w średniowieczu spełniała także dodatkową funkcję – zabijała nieprzyjemny zapaszek przynoszony do katedry przez pątników (dzień 27).

Nasza pielgrzymka w Santiago dobiegła końca, ale mając jeszcze 3 dni zapasu, zdecydowaliśmy, że na przylądek Finisterre nie pojedziemy autokarem, tylko pójdziemy pieszo, przemierzając ponad 80 km, by dotrzeć do ostatniego już punktu naszej pielgrzymki. Wyruszając wczesnym rankiem z Santiago de Compostela, nie wiedzieliśmy, jaka nas czeka pogoda w kolejnych dniach. Wiedzieliśmy tylko z przewodnika, że aby trafić na piękną i ciepłą pogodę, w dodatku bez deszczu i bezwietrzną, trzeba mieć ogromne szczęście. Uznaliśmy jednak, że co ma być, to będzie, i chcemy naszą pielgrzymkę zakończyć nad oceanem, na tzw. „końcu świata”. Ostatni dzień wędrówki zaczęliśmy bardzo wcześnie, jako że do pokonania mieliśmy 35 km i to w większości przez góry. Ze schroniska wyszliśmy o 5 rano z latarką w ręku. Był to nasz błąd, bo wokół panowała jeszcze zupełna ciemność, a dookoła tylko lasy, toteż nie wiedzieliśmy dokładnie, czy dobrze idziemy. Postanowiliśmy więc przez dwie godziny odczekać na poboczu. Rozłożyliśmy śpiwór, przykrywając się drugim, bo z rana zawsze było zimno i na trawie leżała rosa. I tak pod gołym niebem, przysypiając, przeczekaliśmy do świtu, by wyruszyć na ostatni już odcinek drogi. Tego dnia szliśmy przez lasy i góry. Z niecierpliwością wyczekiwaliśmy momentu, kiedy wyłoni się przed nami… Ocean Atlantycki. Pogoda robiła się coraz piękniejsza i wreszcie, po godzinie 10, gdy schodziliśmy powoli z gór, ukazał się naszym oczom długo wyczekiwany ocean, a w oddali przylądek Finisterre, który zrobił na nas ogromne wrażenie. Bardzo zmęczeni, po godzinie 16 dotarliśmy do schroniska, gdzie spotkaliśmy przyjaciół, z którymi pielgrzymowaliśmy od kilku tygodni. Było wiele radości z tego kolejnego spotkania. Po krótkim odpoczynku resztkami sił udało nam się dotrzeć na sam szczyt przylądka. Trafiliśmy na piękną, bezwietrzną pogodę. To, co ujrzeliśmy, trudno opisać, tak przepiękne były to widoki. Ze szczytu przylądka spoglądaliśmy na otaczający nas zewsząd bezkresny ocean. Dalej już drogi nie było, co oznaczało, że nasza pielgrzymka zwolna zmierza ku końcowi.

Po trzech dniach i pokonaniu 100 km powoli docieramy na przylądek Finisterre, tzw. Koniec Świata. Nasza radość była tym większa, że trafiliśmy na niemal bezchmurne niebo i bezwietrzną pogodę, co nie zdarza się tutaj zbyt często.
Jeszcze tylko kilka kroków…
Tylko do Ciebie nalezy moje serce
Nie ma nic niemożliwego dla tego, kto wierzy, Nie ma nic trudnego dla tego, kto kocha. Twoja Justyś

Po powrocie do schroniska, po smacznej kolacji i krótkim odpoczynku wyszliśmy wieczorem raz jeszcze na szczyt przylądka, by podziwiać zachód słońca nad oceanem. Wracając zaś do schroniska, cieszyliśmy się, że już nie musimy zrywać się rano i możemy sobie dłużej pospać. Następnego dnia szykowaliśmy się do drogi powrotnej – oczywiście już autokarem. Ale jeszcze do południa wraz ze świeżo pozyskanymi przyjaciółmi leżeliśmy na plaży, wspominając całą przebytą drogę i to, co w naszym życiu zmieniło Camino. My z Justynką cieszyliśmy się, że do Polski i naszego Sieradza wrócimy jako narzeczeni. O godzinie 12 czekaliśmy już na dworcu na autokar. Przyszli również nasi przyjaciele, z którymi trzeba się było pożegnać. Pojawiły się łzy i wzruszenie, że to wszystko piękne dobiegło końca. Wsiadając do autokaru, spoglądaliśmy ostatni raz na Finisterre. Autokar zawiózł nas do Santiago de Compostela, skąd mieliśmy polecieć do Madrytu, a następnie do Warszawy. Ostatnie kilkadziesiąt minut spędziliśmy jeszcze przed katedrą św. Jakuba, robiąc szybko ostatnie pamiątkowe zakupy. Wreszcie pożegnaliśmy się ze św. Jakubem, obiecując sobie, że jeszcze tutaj wrócimy i również pieszo.

Zachód słońca nad Oceanem Atlantyckim. Ufam, że jeszcze kiedyś tutaj powrócimy, bo dla takich chwil warto żyć i dziękować Bogu za ten piękny świat, jaki dla nas stworzył; fot. 20 lipca 2012

Nasza pielgrzymka trwała 32 dni, podczas których przeszliśmy pieszo ponad 700 km. W pamięci pozostaną piękne chwile, wspólnie spędzone na hiszpańskiej ziemi, gdzie mogliśmy poznawać nowych przyjaciół, z którymi utrzymujemy kontakt do dnia dzisiejszego. Mówi się, że po powrocie z Camino stajemy się innymi ludźmi. My staliśmy się jeszcze bliżsi sobie i zamierzamy iść razem przez życie. A na tej drodze chcemy, żeby był z nami Bóg, bo przecież tak naprawdę do Niego zmierzamy. Wierzę, że będzie nam dane w niedalekiej przyszłości jeszcze raz wybrać się do Santiago de Compostela. Jest wiele Jakubowych szlaków w Hiszpanii, którymi warto wędrować, szczególnie z ukochaną osobą. W czasie naszej pielgrzymki wykonałem sporo zdjęć, którymi chciałbym się teraz podzielić i gorąco zachęcić wszystkich do takiej formy spędzenia czasu. Pamiętajcie, że czas spędzony z Bogiem nigdy nie jest czasem straconym.

Buen Camino!
Łukasz Piotrowski

 

***

Kolejne dni naszego wspólnego pielgrzymowania szlakiem “Camino Francés” do Santiago de Compostela w Hiszpanii:

***

Ponadto zapraszam do przeczytania moich wspomnień z pielgrzymek:

Udostępnij to: