Kościół pw. św. Anny w Chojnem
10 marca 20232023 – Ustanowienie Bazyliki Mniejszej pw. Wszystkich Świętych w Sieradzu sanktuarium św. Józefa, patrona diecezji włocławskiej
18 marca 20232019 – Liban, śladami św. Charbela
- Wstęp do pielgrzymki / biografia św. Charbela
- Dzień 2. Annaya, Byblos
- Dzień 3. Diman, Beka Kafra, Las Bożych Cedrów
- Dzień 4. Procesja Eucharystyczna w Annaya, Eucharystia, spotkanie z p. Nuhad Al-Chami. Poznanie libańskich świętych…
- Dzień 5. Baalbek
- Dzień 6. Bkerke, Sanktuarium Matki Bożej Królowej Libanu w Harissa, jaskinie Jeita, Ghazir
- Dzień 7. Byblos, Dolina Qadisha, Balamand, Nourieh
- Dzień 8. Annaya, wypoczynek nad morzem, powrót do domu
***
Dzień 4
22 października 2019
Dzień 22 października 2019 roku był tym dniem, na który z niecierpliwością czekałem. Tego dnia ponownie udamy się do pustelni i klasztoru w Annaya, by wziąć udział nie tylko w wielotysięcznej Procesji Eucharystycznej, ale i Mszy św. obrządku maronickiego. Na koniec po zakończonej Eucharystii jest zaplanowane spotkanie z p. Nuhad Al-Chami, od której tak naprawdę ta procesja wzięła swój początek. Już na wstępie swoich wspomnień pisałem o tej niezwykłej operacji, której dokonał św. Charbel w nocy z 21/22 stycznia 1993 roku na p. Nuhad Al-Chami podczas snu, a teraz chciałbym wam wszystkim przedstawić autentyczną opowieść opowiedzianą przez p. Nuhad. Byłem podekscytowany tym, że niebawem będę żywym świadkiem tych wszystkich pięknych wydarzeń, które na mnie czekają w Annaya, dlatego już nie mogłem się doczekać ponownego wyjazdu do miejsca, gdzie żył i zmarł św. Charbel. W drugiej części dnia udamy się do miejsc, gdzie żyli inni równie wielcy i znani święci Libanu, m.in. św. Rafka, św. Nimatullah al-Hardini czy bł. brat Stefan Nehme. Jak widać, dzisiejszy dzień zapowiada się niezwykle interesująco i mam nadzieję, że to wszystko uda mi się nie tylko jak najpiękniej przeżyć duchowo, ale i zrobić „nieco zdjęć” z tych wszystkich wydarzeń. Ruszajmy w drogę!
Do Annaya udaliśmy się już o poranku tak, żeby jeszcze przed napływem rzeszy ludzi w miarę swobodnie móc poruszać się po pustelni. Wcześniej powiedziałem naszemu opiekunowi, że podczas tych wydarzeń nie będę się zbytnio trzymał z naszą grupą, bo chciałbym zrobić szczególny fotoreportaż, i że spotkamy się dopiero w ustalonym miejscu, na sam koniec tych niezwykłych wydarzeń. Oczywiście opiekun nie miał nic przeciwko temu, a ja cieszyłem się, że będę mógł przez kilka godzin swobodnie robić zdjęcia (uśmiech). Nasz opiekun już w drodze do Annaya zapowiedział wszystkim, że tego dnia będzie bardzo dużo osób, które przybywają nie tylko z najodleglejszych stron Libanu, ale i z całego świata, które pragną wziąć udział w procesji i Mszy Świętej. I faktycznie tak było. Pomimo że w Annaya byliśmy już rano, to wielu pielgrzymów już przybyło, a z każdą minutą wręcz ich przybywało. Pustelnia św. św. Piotra i Pawła była już szczelnie wypełniona pielgrzymami, tak że trudno było się dostać do środka. Wielu pielgrzymów trwało na modlitwie nie tylko w pustelni, ale i w miejscach szczególnych dla św. Charbela. Jakże to był piękny i niezapomniany obraz dla mnie. Obraz, który starałem się jak najpiękniej zatrzymać w kadrze swojego aparatu.
Zanim jednak ukażę zdjęcia, które podczas tych wydarzeń zrobiłem, to teraz chciałbym przywołać autentyczną opowieść p. Nuhad Al-Chami, która opowiedziała szczegółowo o tej niezwykłej i tajemniczej operacji. Czytając tę opowieść, aż trudno uwierzyć w to, co się wydarzyło p. Nuhad Al-Chami.
Spójrzmy dzisiaj drodzy czytelnicy na to, jak Bóg poprzez zwykłych i prostych ludzi na przestrzeni wieków ukazuje swoją moc i przypomina nam wszystkim o swojej obecności i miłości do nas. Co musi się jeszcze stać, żeby człowiek nie odrzucał Boga i jego przykazań, tak jak to się czyni w dzisiejszym świecie. Jaka miłość Boga do człowieka musi być ogromna i jak mocno musi nas on kochać, że nieustannie objawia się człowiekowi, a mimo wszystko człowiek często wybiera inną, złą drogę. Miłosierny Bóg pragnie naszego zbawienia, a nie potępienia, dlatego szczególnie dzisiaj w XXI w., w którym przyszło nam żyć, jest ważne, byśmy wszyscy dawali świadectwo prawdzie, że Bóg istnieje, że nas kocha, że prawdziwe życie rozpocznie się nie tu na ziemi, a dopiero z Nim w niebie.
***
Autentyczna opowieść p. Nuhad Al-Chami, matki dwanaściorga dzieci, uzdrowionej przez św. Charbela i św. Marona zamieszczona w książce Anatolija Bajukańskiego „Cuda św. Charbela”.
Anatolij Bajukański jest twórcą Centrum św. Charbela w Lipiecku (Rosja), autorem kilkunastu książek o świętym libańskim cudotwórcy i wydawcą czasopisma „Lekar”, poświęconego dokumentacji jego obecnej uzdrowicielskiej działalności oraz propagowaniu postaci tego niezwykłego świętego mnicha.
Zdjęcie wykonałem 22 października 2019 roku tuż po wyjściu p. Nuhad z pustelni św. Charbela, gdzie był odmawiany różaniec. Na szyi p. Nuhad widzimy założony Szkaplerz karmelitański.
Nadszedł najnieszczęśliwszy dzień w moim życiu oraz w życiu całej mojej rodziny. Był niezwykle zimny wieczór, 9 stycznia 1993 roku, kiedy nagle zostałam sparaliżowana. Niedowład dotknął całej lewej połowy ciała i odjęło mi mowę. Członkowie rodziny ogromnie się przestraszyli i zaniepokojeni zawieźli mnie od razu do Szpitala Świętego Marona. Tam lekarze – kardiolog Joseph Chali i terapeuta Antoine Nahowi – dokładnie mnie zbadali. Następnie, nie tracąc czasu, przystąpili do intensywnej terapii. Lecz i bez tego moja rodzina zdawała sobie sprawę, że mój stan jest beznadziejny. Sama też doskonale to zrozumiałam, kiedy powiedziano mi, że wypisują mnie ze szpitala do domu – co było równoznaczne z leżeniem i czekaniem na śmierć.
Jak powiedziano mi później, doznałam niedokrwiennego udaru mózgu na skutek zatoru tętnic szyjnych. Po trzech miesiącach nieruchomego leżenia znów zostałam zawieziona przez zrozpaczoną rodzinę do szpitala. Tam zrobiono mi ponowne badania i analizy. Jednak nie było żadnej poprawy, gdyż nie mogło jej być. Mój mózg obumierał.
Po przeprowadzonym konsylium lekarze zaproponowali mi unikalną operację – chcieli usunąć zniszczone naczynia i zastąpić je sztucznymi. Nie byli jednak do końca przekonani o powodzeniu takiej operacji, a na dodatek była ona niezwykle droga. Tymczasem, kiedy jeszcze leżałam w szpitalu, mój najstarszy syn Saad pojechał do Annaya, do klasztoru św. Charbela, który znajduje się niedaleko nas. Tam gorąco się modlił o moje uzdrowienie. Przywiózł stamtąd olej i ziemię z grobu świętego mnicha. Pamiętam, że kiedy córka po raz pierwszy zaczęła nacierać moje ciało tym olejem, poczułam lekkie mrowienie w sparaliżowanej ręce i nodze. To podniosło mnie trochę na duchu, bo dotychczas można mnie było kłuć tam igłą, a ja niczego nie czułam.
Po dziewięciu dniach ponownie wypisano mnie ze szpitala. Całymi dniami leżałam nieruchomo w łóżku, wpatrując się w jeden punkt. Mąż zanosił mnie na rękach do łazienki, a dzieci poiły mnie przez słomkę. Prawie nic nie jadłam. Sami rozumiecie, jakie to było życie. Jedna wielka męczarnia.
Minęły kolejne trzy dni, po których nocą miałam dziwny sen. Śniło mi się, że wspinam się po szerokich schodach ku pustelni w Annaya, a następnie uczestniczę tam we Mszy św. odprawianej przez świętego Charbela.
Czwartego dnia, a dokładnie w nocy z 21 na 22 stycznia 1993 roku, poczułam silny ból głowy i całej prawej strony ciała. Uświadomiłam sobie, że właśnie nadszedł mój koniec i zaczęłam się modlić, zwracając się w myślach do Najświętszej Maryi Panny i świętego Charbela. Pytałam ich: „Powiedzcie, co ja takiego złego uczyniłam? Za jakie grzechy muszę cierpieć takie męki? Urodziłam i wychowałam dwanaścioro dzieci, codziennie wytrwale pracowałam, a każdą wolną chwilę spędzałam na modlitwie. Nie chcę wam się narzucać – mówiłam w myślach – lecz jeśli możecie mnie uzdrowić, zróbcie to, a jeśli nie, zabierzcie jak najprędzej moją duszę. Zgadzam się na to. Jestem gotowa…”.
Następnego dnia, kiedy mąż i dzieci zostawili mnie samą, bym odpoczywała, zobaczyłam w półśnie, jak pokój wypełniło nagle bardzo jasne światło, a potem pojawili się przy mnie dwaj mnisi, których twarze wydały mi się znajome. Nie mogłam ich jednak wyraźnie dojrzeć, gdyż biło od nich również oślepiające, wprost nieziemskie światło.
Jeden z nich zbliżył się do mnie, podniósł moją głowę i rzekł: „Wybawię cię z tej niemocy”. Przejęta i pełna niepokoju spytałam: „Ojcze drogi, jak możesz operować mnie bez narkozy? Przecież lekarze odmówili mi operacji”. „Ja sam będę cię operował” – odparł drugi mnich, od którego biła jeszcze większa jasność. W tym momencie spojrzałam na nocny stolik, na którym stała statuetka Najświętszej Maryi Panny i zaczęłam się do Niej modlić: „Przenajświętsza Panienko, zlituj się nade mną! Jak ci mnisi chcą mnie operować? Czy można robić to bez narkozy?”. I nagle figurka sama uniosła się z miejsca i stanęła między dwoma zakonnikami. Nadal widzę to niezwykle wyraźnie.
Po krótkiej chwili poczułam przeszywający ból pod palcami świętego Charbela, bo w końcu go rozpoznałam. Wydawało mi się, że rozrywa nimi mój kark i coś z nim robi. Kiedy ta dziwna operacja skończyła się, zbliżył się do mnie drugi mnich. Podłożył mi pod plecy poduszkę, wziął szklankę z wodą, jedną rękę podłożył mi pod głowę i rzeki: „Pij! To woda, pij!”. „Ojcze – odparłam – czyż nie widzicie, że jestem sparaliżowana i piję tylko przez słomkę?” „Nouhad, my cię uzdrowiliśmy, pij! Odtąd będziesz piła, jadła i chodziła…”.
Potem się obudziłam. Okazało się, że rzeczywiście siedzę na łóżku oparta o poduszkę, a obok mnie stoi szklanka z wodą. Wyciągnęłam rękę, wzięłam tę szklankę i zaczęłam pić. Czułam, że woda bez trudu przepływa przez moje zdrowe już gardło. Figurka Najświętszej Maryi Panny, jak zauważyłam, znów stała na swoim dawnym miejscu. Nic z tego nie rozumiałam. Poczułam tylko mocne pieczenie w tyle głowy. Dotknęłam bolącego miejsca i w tym momencie uświadomiłam sobie, że poruszyłam ręką. Bardzo się ucieszyłam. Czyżby zdarzył się cud?
Trudno mi było w to uwierzyć, ciężko mi było nawet pojąć, że pojawiła się nadzieja na wyleczenie. Znów ostrożnie poruszyłam ręką, a potem lewą nogą. Chciało mi się krzyczeć, płakać, wołać do siebie najbliższych, ale siłą woli powstrzymywałam swą ogromną radość.
Musiałam jeszcze raz wszystko sprawdzić, by przekonać samą siebie, że jestem zdrowa. A może ręce i nogi były mi posłuszne tylko przez chwilę? Powoli, bardzo powoli usiadłam, a potem wstałam z łóżka, uklękłam przed obrazem świętego Charbela i figurką Przenajświętszej Dziewicy i zaczęłam im gorąco dziękować za cud uzdrowienia.
W końcu uwierzyłam, że istotnie stał się cud. Nagle zapragnęłam pójść do łazienki, by przejrzeć się w wiszącym tam dużym lustrze. Szłam, trzymając się ściany, i przez cały czas myślałam, że za chwilę znów siły mnie opuszczą i… Ale nic takiego się nie stało. Spokojnie dotarłam do celu. Spojrzałam w lustro i aż się cofnęłam. Po obydwu stronach szyi ujrzałam świeże, krwawe blizny, a każda miała około 12 centymetrów długości. Skąd one się wzięły? Wprawdzie bolała mnie bardzo mocno głowa, ale nie szyja.
Wiecie, co się czuje, kiedy nagle przestaje coś boleć? Człowiek czuje się bardzo niepewnie. Zwłaszcza kiedy lekarze odmówili ci już leczenia, a najbliżsi przygotowują się po cichu na najgorsze. Przesiedziałam w łazience prawie godzinę. Potem podniosłam się zdecydowanie. Chciałam wrócić do łóżka i poczekać do rana, by oznajmić rodzinie o swoim uzdrowieniu, ale… sama nie wiem, dlaczego poszłam w kierunku pokoju męża.
Ostrożnie uchyliłam drzwi, włączyłam światło i z trudem hamując radość, powiedziałam:
– Kto to tak słodko śpi? I żony nie wita.
Mąż otworzył oczy, niczego oczywiście nie rozumiejąc. Miał zamiar znów odwrócić się do ściany, myśląc, że coś mu się przyśniło. Że to ja mu się przyśniłam, taka jak dawniej. Lecz w tym momencie usiadł na łóżku.
– Nouhad, dlaczego wstałaś? Przecież lekarze kazali ci leżeć. – Potrząsał głową, starając się oprzytomnieć. – Możesz przecież upaść i będzie jeszcze gorzej.
– Nie będzie gorzej, będzie tylko lepiej! – powiedziałam wesoło i zrobiłam kilka kroków w jego stronę. – Widzisz? Ja chodzę!
– Wyjaśnij mi, proszę, co się dzieje. – Mąż w żaden sposób nie mógł zdecydować się do mnie podejść. – Ja śnię, prawda?
– Przyszłam do ciebie na własnych nogach! – rzekłam stanowczym głosem. – Znów potrafię chodzić i ruszać rękami. I językiem. Czy nie słyszysz, jak do ciebie mówię?
– Wybacz mi, Boże! – zawołał mąż. Podniósł się niepewnie i zaczął ku mnie iść. – Nouhad, ty jesteś żywa? Ty chodzisz?
– Jak sam widzisz. Nie musisz się bać, to nie są żadne halucynacje. Wyleczono mnie.
– Jak to wyleczono?! Kto mógł to zrobić? Przecież najlepsi lekarze w szpitalu… – urwał, bojąc się dokończyć zdanie.
– Chwała Najwyższemu! Znów jestem zdrowa. A wyleczył mnie święty ojciec Charbel.
Mąż aż się zachwiał, słysząc te słowa. Postawiłam się na jego miejscu. Ja w takiej chwili dostałabym pewnie zawału. Jeszcze wieczorem zostawił żonę sparaliżowaną, leżącą bez ruchu, pijącą wodę przez słomkę, a nagle ona przychodzi do niego do pokoju. W końcu ocknął się na dobre i objął mnie.
Z samego rana wraz z mężem i synem pojechaliśmy do pustelni świętego Charbela, żeby z całego serca podziękować mu za cud…
Nuhad Al-Chami
Do pustelni na różaniec, w której znajduje się kaplica św. św. Piotra i Pawła, p. Nuhad została przywieziona samochodem. Wielu ludzi robiło jej zdjęcia i chciało jej dotknąć. Można sobie wyobrazić, jak jej życie od tamtego cudownego uzdrowienia w 1993 roku bardzo się zmieniło. Wiemy, że gdy wiadomość o tej niezwykłej operacji dokonanej we śnie przez św. Charbela i św. Marona obiegła cały kraj, to wówczas bardzo nie chciała rozgłosu. Chciała żyć jakby w ukryciu przed ludźmi, którzy nieustannie przychodzili do jej domu, by ją zobaczyć, porozmawiać. Jakie to musiało być dla niej i dla całej jej rodziny bardzo męczące i uciążliwe, że doradzano jej, żeby na jakiś czas wyjechała, żyła w ukryciu. Jednak Bóg miał inny plan wobec niej. I kiedy po raz kolejny przyszedł do niej we śnie św. Charbel, to jej powiedział:
„Zoperowałem cię, aby ludzie się nawracali, widząc, że zostałaś cudownie uzdrowiona. Wielu ludzi oddaliło się od Boga, przestali się modlić, przystępować do sakramentów i żyją tak, jakby Bóg nie istniał. Proszę cię, abyś uczestniczyła we Mszy św. w klasztorze Annaya 22 dnia każdego miesiąca. Na pamiątkę twojego uzdrowienia, do końca ziemskiego życia, w każdy pierwszy piątek miesiąca oraz 22 dnia każdego miesiąca twoje pooperacyjne rany będą krwawić”.
Zdała sobie p. Nuhad zapewne sprawę, że na tym świecie ma do wykonania misję daną od Boga. Nie mogła postąpić inaczej i od ponad 26 lat nieustannie uczestniczy każdego 22 dnia miesiąca w Procesji Eucharystycznej i Mszy Świętej. Jak dalece jej zdrowie pozwala, to spotyka się z ludźmi i daje swoją postawą i widocznymi bliznami świadectwo prawdy, że Bóg istnieje, że wzywa ludzi do nawrócenia.
***
Tak na zdjęciach, którymi chcę się z wami podzielić, wyglądała Procesja Eucharystyczna. Tysiące ludzi z różańcem w ręku wyruszyło w procesji z pustelni św. Charbela do jego grobu, modląc się. Szliśmy za Najświętszym Sakramentem, za żywym Bogiem ukrytym w niewielkiej białej hostii. Bardzo cieszyłem się, że przybyła tego dnia również p. Nuhad Al-Chami, bo przez swój sędziwy już wiek do końca nie było pewne czy dzisiejszego dnia przybędzie do Annaya.
Tego dnia pustelnie, jak i klasztor, odwiedzają tysiące ludzi. Po błogosławieństwie Najświętszym Sakramentem przed klasztorem wyczekiwaliśmy rozpoczęcia Eucharystii w sanktuarium św. Charbela, które znajduje się tuż za klasztorem. Wielu ludzi, zanim udało się do kościoła, modliło się przy pierwszym grobie, w którym złożone zostało ciało świętego. Była to gorliwa modlitwa i tego widoku, jak ludzie wznoszą ręce do Boga, nie zapomnę. Moje serce się radowało, że 22 października 2019 roku jest mi dane być w Annaya i że mogę, nie tylko uczestniczyć w tych pięknych wydarzeniach, ale i je sfotografować.
Moje kroki powoli zbliżały się do kościoła, by wziąć udział pierwszy raz we Mszy św. w rycie maronickim. To było dla mnie nowe doświadczenie duchowe, w którym mogłem uczestniczyć. Sam Kościół maronicki istnieje od V–VI w., zatem jest to jeden z najstarszych kościołów chrześcijańskich. Jego wierni żyją głównie na Bliskim Wschodzie, szczególnie w Libanie. Co ciekawe, konstytucja tego arabskiego kraju przewiduje, że głową państwa może być jedynie maronita. Jest to ewenement, szczególnie że zdecydowana większość Arabów na świecie to muzułmanie. Liturgia takiej Mszy św. jest bardzo bogata w gesty i śpiewy wykonywane w języku arabskim i aramejskim. Kościół maronicki jest Kościołem katolickim, obrządku wschodniego, w pełnej komunii z Kościołem Rzymskokatolickim, czyli uznaje autorytet papieża. W Libanie Kościół Wschodni ma swój własny rytuał, odmienny od łacińskiego, przyjętego przez zachodnich katolików. Obrządek maronicki przewiduje odprawianie Mszy św. w języku syryjsko-aramejskim, języku, którym mówił Jezus Chrystus. Kościół maronicki jest jedynym spośród wszystkich Kościołów Wschodnich, który na przestrzeni wieków pozostawał w pełnej komunii z Rzymem, pomimo ogromnych bolesnych doświadczeń, jakie przeszedł ze strony monofizytów, bizantyjczyków, mamluków i otomanów (Turków).
Po zakończonej Mszy św. udaliśmy się przed główne wejście do klasztoru, by wziąć udział w spotkaniu z p. Nuhad Al-Chami. Przed wejściem do specjalnego pokoju utworzyła się już duża kolejka ludzi przybyłych spotkać się z cudownie uzdrowioną kobietą. Pani Nuhad Al-Chami siedziała sobie w fotelu, a ludzie stojący w kolejce podchodzili do niej i się witali. Byli też tacy, którzy całowali jej dłonie, okazując szacunek i dziękując za świadectwo. Pomyśleć, że minęło już sporo lat od tego niewytłumaczalnego cudu, którego doświadczyła p. Nuhad. Kiedy przyjrzymy się z bliska bliznom, które zostały jako znak na szyi, to widzimy, że ta „pooperacyjna rana” była wciąż świeża. Pani Nuhad do dzisiaj daje piękne świadectwo i wypełnia misję, do której została przed laty wezwana.
Dla nas pielgrzymów były to niezapomniane chwile, których mogliśmy doświadczyć, będąc w Annaya. Ogromnie się cieszyłem z tego, co zobaczyłem i co mogłem uwiecznić na zdjęciach, których zrobiłem podczas tych wydarzeń bardzo dużo. To był niesamowity i jakże piękny dla mnie czas, za który dziękowałem Panu Bogu.
Po kilku godzinach bycia w Annaya udaliśmy się wraz z grupą w kolejne miejsca. Tymi miejscami na mapie Libanu były miejsca związane z innymi wielkimi świętymi, o których teraz nieco opowiem.
Pierwszą miejscowością, którą odwiedziliśmy, wyjeżdżając z Annaya, był klasztor św. Józefa Al-Dahr w Jrabta (Żrabta), w którym żyła niezwykła kobieta, mniszka o orientalnym imieniu św. Rafka (1832–1914). Nazywana była nie tylko „perłą wśród libańskich kobiet”, ale i „duchową siostrą św. Charbela”. Jak powiedział przed laty o św. Rafce papież św. Jan Paweł II „Żyła ona zawsze w ścisłej więzi z Chrystusem i tak jak On nigdy nie zwątpiła w człowieka”. Czytając jej historię, do której przeczytania bardzo was zachęcam, możemy się przekonać, że sekretem jej świętości było proste, surowe życie zakonne z obrazem Chrystusa w sercu i gorące umiłowanie Różańca, szczególnie w tajemnicach bolesnych. Być może jest nam to trudno zrozumieć, ale marzyła o noszeniu Krzyża wspólnie z Jezusem.
W pierwszą niedzielę października 1885 roku siostra Rafka prosiła szczególnie gorąco i długo przed ołtarzem, aby Chrystus zesłał jej upragnione cierpienie. W tym właśnie momencie Rafka, ciesząca się dotychczas doskonałym zdrowiem, nagle ciężko zaniemogła, w wyniku czego straciła wzrok. Przebywała w całkowitej zaciemnionej celi, żarliwie modląc się, nigdy nie skarżąc się na nic, lecz dziękując Chrystusowi za cierpienie, którym ją hojnie obdarzył. Była dotknięta wieloma dolegliwościami i ofiarowała samą siebie Panu z wielką cierpliwością i pokorą. Będąc już zupełnie niesprawną, dobrą radą i modlitwą starała się nieustannie pomagać innym.
Rafka mówiła, że Bóg może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy. Centrum jej życia była Msza św. i kiedy już była w bardzo ciężkim stanie i nie potrafiła samodzielnie chodzić, czołgała się ze swojej celi do kaplicy, aby uczestniczyć w liturgii.
Przez całe też życie powtarzała: „Nie zapominajcie o szóstej ranie, jaką miał Jezus – na ramieniu!” Rafka tłumaczyła, że ta rana na ramieniu, na której Jezus niósł ciężki krzyż, była szczególnie bolesna. Do dzisiaj siostry z klasztoru św. Józefa, w którym przebywała św. Rafka, odmawiają 6 razy: Ojcze nasz, Zdrowaś, Maryjo i Chwała Ojcu dla uczczenia niezwykłej świętej.
Rafka przeżyła 82 lata, z czego 29 lat w cierpieniu, które znosiła z radością, cierpliwością i w modlitwie. W dniu 23 marca 1914 roku po przyjęciu Najświętszego Sakramentu wezwała Jezusa, Jego Matkę oraz św. Józefa i oddała ducha, kończąc ziemskie życie wypełnione modlitwą, służbą i wieloma latami cierpienia.
Jak przed laty napisał ojciec Elias Al-Jamhoury, postulator libańskiego Zakonu Maronitów: „Święta Rafka swoim przykładem zachęca nas do nieustannego poszukiwania Boga: Jest to często droga niełatwa, pełna blasku, ale i cienia, jednak czuwa nad nią rozpromienione i czułe spojrzenie Ojca, niecierpliwie czekającego, aby nas wziąć w swoje miłosierne ramiona. On się nigdy nie zmęczy oczekiwaniem na nas. W czasie naszej wędrówki zostawia nam na drodze różne wskazówki i znaki swojej obecności, ale zawsze szanuje naszą wolność”. Ojciec Elias napisał w tekście o św. Rafce takie jeszcze piękne słowa, że: „Dar radosnego przyjęcia cierpienia jest biletem wstępu do bycia autentycznym chrześcijaninem”. Papież św. Jan Paweł II w dniu 17 listopada 1985 roku ogłosił ją błogosławioną, a 10 czerwca 2001 roku uroczyście ją kanonizował.
W dalszej części naszego pielgrzymowania od św. Rafki udaliśmy się do miejscowości Kififane. W tej miejscowości znajduje się klasztor św. św. Cypriana i Justyniana, w którym spoczywają szczątki św. Nimatullaha al-Hardiniego i bł. brata Stefana Nehme. Warto wspomnieć, że św. Nimatullah będąc profesorem teologii i filozofii, przez pewien czas był nauczycielem największego świętego libańskiego, św. Charbela. Założył m.in. w Kfifan, a później w Bhersaf szkołę, w której młodzież mogła się bezpłatnie uczyć. Wraz z całym narodem przeżył dwie wojny domowe w latach 1840 i 1845, będące swego rodzaju wstępem do krwawych wydarzeń w 1860 roku, gdy spalono i zdewastowano liczne klasztory i kościoły, a wielu maronitów straciło życie. Ofiarował się za Liban i swój zakon, dając wyraz wierności Bogu, który nie przestaje kochać ludzi. Odrzucił propozycję swego brata Elizeusza, aby zostawił klasztor i schronił się w pustelni, gdzie może uratować życie. Odpowiedział: „Ci, którzy walczą o cnotę w życiu wspólnotowym, będą mieli większą zasługę”. W swych modlitwach zawsze prosił o wstawiennictwo Maryję Pannę, widząc w Niej główne oparcie dla Libanu i swego zakonu; codziennie odmawiał różaniec i z wielką radością przyjął w 1854 roku ogłoszenie dogmatu o Jej Niepokalanym Poczęciu. W grudniu 1858 roku nabawił się w wyniku wyjątkowo mroźnej wówczas zimy zapalenia płuc, które – mimo troskliwej opieki ze strony jego braci – spowodowało jego przedwczesną śmierć. Zmarł 14 grudnia 1858 roku w wieku 50 lat. W dniu 16 maja 2004 roku podczas Mszy św. kanonizacyjnej na Placu św. Piotra w Rzymie papież Jan Paweł II tak powiedział o tym świętym:
„Człowiek modlitwy, który umiłował Eucharystię i spędzał wiele czasu na Jej adoracji – św. Nimatullah Kassab Al-Hardini jest wzorem dla mnichów z Libańskiego Zakonu Maronitów, dla swych braci Libańczyków, a także dla wszystkich chrześcijan na świecie. Całkowicie poświęcił się Panu, prowadząc życie pełne wyrzeczeń, a przez to pokazał, że Boża miłość jest dla człowieka jedynym prawdziwym źródłem radości i szczęścia. Wytrwale szukał i naśladował Chrystusa, swego Mistrza i Pana. Otwarty na swych braci, niósł pociechę, leczył liczne rany w sercach swych współczesnych, dając ludziom świadectwo o Bożym miłosierdziu. Niech jego przykład oświeca naszą drogę, budzi, zwłaszcza w młodych, prawdziwe pragnienie Boga i świętości, aby nieśli dzisiejszemu światu światło Ewangelii”.
Natomiast bł. brat Stefan Nehme urodził się w wiosce Lehfed w północnym Libanie 8 marca 1889 roku. Jego biografowie podkreślają, że był dobrze zbudowany, a co za tym idzie – bardzo silny fizycznie. Lubił samotność i modlitwę, wyprowadzał bydło na pastwisko, uprawiał ziemię, a kontakt z naturą rozbudzał w nim coraz większe pragnienie bliskości z Panem Bogiem. Gdy dłużej milczał podczas pracy, współbracia wiedzieli, że się modli. Do najważniejszych modlitw brata Stefana należały – obok Mszy Świętej – Różaniec oraz Liturgia Godzin. Uwielbiał również powtarzać „Bóg mnie widzi”. To zawołanie modlitewne wprowadzone w Libanie przez misjonarzy: jezuitów oraz mariamitów. Wyrażało przekonanie, że Bóg jest stale obecny wśród nas. Przed powzięciem jakiejkolwiek decyzji mówił: „Zapytam się Boga, bo Bóg mnie widzi”. Był zawsze uśmiechnięty, nigdy na nic nie narzekał. Dzielił się wszystkim, co posiadał, z potrzebującymi. Nazywano go nawet „ojcem sierotek”, ponieważ opiekował się również dziećmi, które straciły rodziców m.in. na skutek różnych działań wojennych na terenie Libanu. Zmarł 30 sierpnia 1938 roku w wyniku udaru. W 1951 roku otworzono trumnę z ciałem brata Stefana i stwierdzono, że ciało nie uległo rozkładowi. W dniu 27 marca 2010 roku papież Benedykt XVI beatyfikował brata Stefana Nehme.
Dla całej naszej pielgrzymkowej grupy był to bardzo aktywny dzień. Skłamałbym, mówiąc, że pod koniec dnia, kiedy zmierzałem już do autokaru, nie odczuwałem zmęczenia. Byłem zmęczony fizycznie, ale duchowo byłem szczęśliwy. Jaką odczuwałem radość w sercu, że mogłem uczestniczyć w wielotysięcznej Procesji Eucharystycznej, że mogłem na własne oczy zobaczyć świadka tego cudownego uzdrowienia i że mogłem uklęknąć przed najbardziej znanymi świętymi Libanu, do których pielgrzymuje cały świat. To były piękne i niezapomniane przeżycia, które w moim sercu pozostaną do końca moich ziemskich dni.
Kiedy w godzinach popołudniowych wróciliśmy do hotelu na kolację i odpoczynek, to pomimo zmęczenia z kolegą udaliśmy się jeszcze na krótki spacer do portu w Byblos. Był to ten port, który odwiedziliśmy podczas drugiego dnia naszej pielgrzymki. Chciałem na koniec dnia spędzić jeszcze troszkę beztroskiego czasu nad morzem.
Udając się w stronę portu, mogliśmy podziwiać na spokojnie już piękną okolicę Byblos i wpatrywać się w m.in. zachód słońca. Na dworze pomimo nadchodzącego zmierzchu było bardzo ciepło i wiał delikatny wiatr. Nie byłbym sobą, gdybym nie wykorzystał możliwości skorzystania z kąpieli w ciepłym Morzu Śródziemnym (uśmiech). To było takie relaksacyjne zwieńczenie całego naszego dzisiejszego, jakże bardzo aktywnego i dobrze wypełnionego dnia.
Łukasz Piotrowski
Ciąg dalszy…
- Wstęp do pielgrzymki / biografia św. Charbela
- Dzień 2. Annaya, Byblos
- Dzień 3. Diman, Beka Kafra, Las Bożych Cedrów
- Dzień 4. Procesja Eucharystyczna w Annaya, Eucharystia, spotkanie z p. Nuhad Al-Chami. Poznanie libańskich świętych…
- Dzień 5. Baalbek
- Dzień 6. Bkerke, Sanktuarium Matki Bożej Królowej Libanu w Harissa, jaskinie Jeita, Ghazir
- Dzień 7. Byblos, Dolina Qadisha, Balamand, Nourieh
- Dzień 8. Annaya, wypoczynek nad morzem, powrót do domu
***
Ponadto zapraszam do przeczytania moich wspomnień z pielgrzymek:
- 2023 – Francja, Lourdes
- 2022 – Grecja, śladami św. Pawła
- 2021 – Hiszpania, Camino del Norte
- 2020 – Francja, Lourdes
- 2019 – Liban, śladami św. Charbela
- 2018 – Francja, La Salette, Ars, Taizé, Paray-le-Monial
- 2018 – Bałkany, Medjugorie, Mostar, Kotor, Dubrownik
- 2017 – Francja, Lourdes
- 2013 – Portugalia, Fatima
- 2012 – Hiszpania, Camino Francés
- 2011 – Meksyk, Guadalupe, Acapulco
- 2010 – Ziemia Święta, Jordania, Egipt
- 2009 – Włochy, Rzym, Watykan, Asyż, San Giovanni Rotondo
- 2007 – Francja, Lourdes