KRONIKA OKUPACYJNA KLASZTORU SIÓSTR URSZULANEK W SIERADZU
1939-1945
ITA TUROWICZ
Copyright by Zgromadzenie Sióstr Urszulanek,
Copyright by Ita Turowicz.
Ufajcie, dzieci moje, ufajcie,
choćby horyzont życia był czarny jak noc, ufajcie!
św. Urszula Ledóchowska
Przedmowa Ity Turowicz
Z kalendarzy, w których siostra Paulina Jaskulanka notowała najważniejsze wydarzenia z życia klasztoru, zachowały się, a przynajmniej dotarły do rąk redaktora, cztery. Pierwszy z nich – „na rok zwyczajny 1939” – na tekturowej ramce z obrazkiem małego Jezusa karmiącego gołębie, wydany przez „Księgarnię T-wa Przyszłość w Łodzi, ul. Piotrowska 263 przy Katedrze”. Następny – „na rok przestępny 1940” – bez informacji o wydawcy, natomiast zawierający u dołu każdej strony notkę „o świętach wyznania mojżeszowego”, co wskazywałoby na czas jego wydania przed wybuchem wojny. Kalendarze 1941 i 1942 są już w języku niemieckim, pierwszy złożony czcionką gotycką, drugi z życzeniami „viel Gluck und Erfolg im Jahre 1942”, wydany w Litzmannstadt (Łódź) przez spółkę Schmidt, Fuchs and Co.
Notatki wewnątrz kalendarzy są sporządzone ołówkiem, głównie przez siostrę Jaskulankę, ale także przez inne osoby (kilka rodzajów pisma). W żadnym miejscu nie mają charakteru osobistego, wskazującego na konkretnego autora i jego przeżycia. Tyczą wydarzeń ogólnych, losów i przemieszczeń poszczególnych sióstr, ich pracy, decyzji okupanta odnośnie do klasztoru i miasta. Są lakoniczne, jedno- lub kilkuzdaniowe, nazwiska często sygnowane tylko pierwszą literą. Zapiski najbardziej rozwinięte dotyczą roku 1939. Obok notatek o rekolekcjach, żywieniu zjazdów młodzieżowych, szczepieniu świnek, koloniach dzieci ze Śląska itp. zawierają informacje o zgonie dwu wielkich postaci Kościoła – 10 lutego śmierć papieża Piusa XI („zebranie w sprawie uroczystości żałobnych u ks. Prałata”) i 29 maja Matki Urszuli Ledóchowskiej („to wprost nie do wiary, trudno się z tern zgodzić”). Dowiedzieć się też można, że w lutym 1939 roku siostry podjęły uczestnictwo w zorganizowanym w mieście kursie sanitarno-ratowniczym, co miało tak bardzo się przydać już w niedalekiej przyszłości.
Kalendarze posłużyły siostrze Jaskulance, gdy podczas wakacji letnich 1948 roku powstawały pierwsze zręby kroniki. W opracowaniu kilku wojennych tematów – ucieczka we wrześniu 1939, powrót, szpital połowy, akcje pomocy dla ludności – wzięły też udział siostry L. Miedzwiecka i M. Kujawska. W 1958 roku na polecenie przełożonych siostra Jaskulanka przystąpiła do opracowania kroniki w sposób chronologicznie uporządkowany, korzystając z notatek kalendarzowych, a także pisemnych relacji sióstr – T. Weikert, A. Zaraskówny, U. Ulatowskiej, S. Czekanowskiej, J. Jacewicz, W. Biernackiej i T. Szreter. Relacje te zachowały się prawdopodobnie tylko we fragmentach zacytowanych lub wykorzystanych w tekście. Podtytuł kroniki mówi wyraźnie o niejednorodnym charakterze opracowania – w istocie są to „zapiski kronikarskie i wspomnienia”.
Szczęśliwym pomysłem autorskim siostry Pauliny było włączenie do kroniki kilkunastu fragmentów listów, które napływały do klasztoru z różnych stron okupowanego kraju, z Rzeszy, a nawet Związku Sowieckiego. Rozszerzają one perspektywę polskich losów okupacyjnych, niektóre zaś z nich stanowią wstrząsającą lekturę, jak list z Semipałatyńska czy list M. Ambrożyńskiej z Łodzi.
Materiały siostry Jaskulanki, mające w zamyśle służyć potrzebom archiwalnym Zgromadzenia, przeleżały w szafach klasztornych przez kilka dziesięcioleci. W 1985 roku trafił do Sieradza, a potem i do klasztoru, warszawski dziennikarz Ryszard Wójcik, podążając tropem dzieciństwa i wojennych losów rodziny swego bohatera, sieradzkiego Żyda, Dawida Józefowicza. Nieoczekiwanie dla siebie spotkał w klasztornej rozmównicy wspaniałą narratorkę, siostrę Paulinę Jaskulankę, która wspomagając pamięć zapiskami swej kroniki, opowiedziała reporterowi cały szereg nieznanych powszechnie faktów z działalności sieradzkiego klasztoru podczas okupacji. Wójcik opublikował swe arcyciekawe reportaże w „Tygodniku Polskim”, a jednocześnie zwrócił uwagę na niewykorzystane dotąd źródło informacji, jakim są materiały kronikarskie siostry Pauliny Jaskulanki.
Pomysł wydania ich drukiem i udostępnienia szerszej publiczności narodził się i jął się materializować, niestety, już po śmierci siostry Pauliny. Rolę przewodnika po rozproszonych klasztornych archiwaliach wzięła na siebie siostra Józefa Romiszowska, w przeszłości dwukrotna przełożona sieradzkiego klasztoru i osoba szczerze rozmiłowana w jego dziejach. Zabiegów organizacyjnych wokół pierwszego wydania książki podjęła się pani Jadwiga Lew Starowicz z Towarzystwa Przyjaciół Sieradza, zaś niżej podpisana – zajęła się przygotowaniem tekstów do druku. We wrześniu 1992 roku w kwartalniku „Na Sieradzkich Szlakach” został opublikowany fragment kroniki tyczący pierwszych dziesięciu dni wojny i anonsujący jednocześnie ukazanie się książki, co nastąpiło w roku 1993. Opiekę nad drugą edycją wzięły na siebie: siostra Małgorzata Krupecka, siostra Ancilla Kosicka i siostra Alina Kulik, za co im serdecznie dziękuję.
Podstawowym pytaniem, na jakie czytelnik ma prawo otrzymać odpowiedź, jest pytanie o wiarygodność materiałów siostry Jaskulanki jako źródła historycznego. Otóż sądzę, iż kronikę należy traktować podobnie jak każde dzieło literatury pamiętnikarskiej, czyli zapis, choć oparty na autentycznych i na gorąco zapisywanych faktach, to jednak posiadający piętno subiektywne – jeśli nie w ocenie wydarzeń, to w ich selekcji, w tym, co zostało przez autora dostrzeżone i wyeksponowane. Także informacja o przeróbkach i rekonstrukcji tekstu skłania do lektury krytycznej. Tym np., co zostało w trakcie pracy nad tekstem opatrzone znakiem zapytania, jest informacja o wystrzeleniu pocisków V-2 z podsieradzkiego poligonu wojskowego we wrześniu 1943 roku. Odpowiedni przypis odnosi się do stwierdzenia całkowicie dziś pewnej pomyłki siostry co do daty rocznej – historycznie udokumentowany jest wrzesień 1944. (Materiały były przechowywane w postaci kartek maszynopisu, ułożonych rocznikami w teczkach, i nie można wykluczyć, że pojedyncza notatka z jednej teczki znalazła się przypadkiem w innej). Jest to jednak jedyny dostrzeżony przypadek pomyłki w datowaniu. Inną sprawą jest brak odnotowania w kronice wydarzeń, które musiały być zarejestrowane w świadomości mieszkańca ówczesnego Sieradza, ale niezapisane na żywo, umknęły później uwadze. Tak np. nie została rozszyfrowana przez kronikę tajemnica niemieckiego reportażu fotograficznego W. Freudenfelda, w którym utrwalił on exodus Żydów wypędzanych z sieradzkiego getta. Zdjęcie z nieuprzątniętym gruzem dzwonnicy klasztornej, wysadzonej przez Niemców 31 marca 1942 roku, sugeruje jako datę wydarzenia początek kwietnia 1942. Skądinąd wiadomo, że likwidacja sieradzkiego getta i zagłada jego mieszkańców miały miejsce w sierpniu 1942 roku. Zdjęcia Freudenfelda nie mogą dotyczyć tego okresu, gdyż przeczy temu wygląd wypędzanych (grube palta, chusty), fakt, że kolumna zakręca i mija klasztor, a także iż pędzonym towarzyszy ich dobytek. W sierpniu zaś spędzono wszystkich sieradzkich Żydów bez żadnego mienia i zamknięto w klasztornym kościele. Siostra Jaskulanka nie odnotowała kwietniowego dramatu. Nie zanotowały go zresztą również publikowane dotąd materiały o okupowanym Sieradzu, gdzie figuruje wyłącznie data sierpnia 1942. Także zapytywani żyjący jeszcze mieszkańcy ówczesnego Sieradza nie potrafią dziś wyjaśnić okoliczności przedstawionych na kliszy fotograficznej. Być może publikacja książki spowoduje podjęcie bardziej dociekliwych badań, które rozświetlą tę historię.
Tak pisałam w 1993 roku. Niestety, w wydanej siedemnaście lat później książce I wszystko w sny odchodzi. Memuar sieradzki zamieściłam rozdział poświęcony kliszom Freudenfelda, stwierdzając, że nadal nie mamy żadnych bezpośrednich świadectw dotyczących wydarzenia utrwalonego na nich. Gdyby nie zdjęcia niemieckiego aptekarza, nie wiedzielibyśmy dziś w ogóle o exodusie poprzedzającym o blisko pół roku ostateczną zagładę sieradzkich Żydów. Zainteresowanych odsyłam do rozdziału „Tajemnica fotoreportażu Freudenfelda” w mojej książce.
Przy wspomnianych zastrzeżeniach, nielicznych jak na tekst obejmujący ponad pięć lat zapisu, można uznać kronikę siostry Jaskulanki za prawdziwą kopalnię wiedzy o życiu mieszkańców klasztoru, jak i Sieradza, pod hitlerowską okupacją. Zabiegi redakcyjno-autorskie wokół przygotowania jej do druku również miały na uwadze sprzyjanie temu jej charakterowi.
Do podstawowych prac redakcyjnych należało uporządkowanie materiału, ponieważ kilkakrotne przeróbki, a także wkomponowanie w tekst kroniki fragmentów wspomnień powodowało bądź powtórzenia podanych już faktów, bądź czasami ich przemieszanie. Dążeniem było zachowanie układu chronologicznego, choć czasami należało pozostawić informację wybiegającą w przyszłość, gdy temat nie miał już powrócić w dalszych partiach książki.
Koniecznym zabiegiem było wyposażenie tekstu w przypisy biograficzne osób występujących w kronice, ważnych tak dla lokalnego środowiska, jak i dla akcji książki (np. ksiądz Pogorzelski, doktor Maiditsch), także w przypisy poszerzające tło historyczne opisywanych wydarzeń (np. zacytowane listy landrata Pfeiffera mające związek ze śmiercią doktora Maiditscha). Materiały te, dokumenty i listy, podobnie jak biogramy sióstr, lekarzy współpracujących podczas okupacji z sieradzkim klasztorem, zostały zaczerpnięte z zasobów archiwalnych sieradzkiego klasztoru, później przeniesionych do zorganizowanego w Pniewach Archiwum Głównego Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK.
W trakcie pracy nad tekstem okazało się, że pewne epizody o dużej nośności dramaturgicznej (np. historia uratowania przed grabieżą gotyckiej figurki Madonny), w kronice ledwie zasygnalizowane, siostra Paulina rozwinęła szerzej w bezpośredniej relacji nagranej przez reportera Ryszarda Wójcika. Za jego zgodą relacje te zostały włączone do części przypisowej książki, uplastyczniając kronikarski oszczędny zapis lub wręcz go uzupełniając. Podobną rolę pełnią przypisy zaczerpnięte z relacji spisanych po wojnie bezpośrednio od świadków lub uczestników wydarzeń przez panią Jadwigę Kozłowską (np. o ucieczce z więzienia Karola Hansa i jego kolegi przy współudziale sióstr), także zanotowane przeze mnie wspomnienia siostry Danieli Szmaj, oświetlające sprawę grzebania zmarłych więźniów, jak i kilka epizodów z ostatnich dramatycznych dni okupacji w Sieradzu.
Relacje Jadwigi Kozłowskiej pochodzą z materiałów, które autorka przed śmiercią przekazała na ręce historyka Kościoła, księdza prof. zw. Zygmunta Zielińskiego z KUL. Ustne relacje siostry Danieli Szmaj, siostry Józefy Romiszowskiej, także Ireny Zarębskiej spisałam podczas szeregu rozmów przeprowadzonych na użytek książki.
W obecnej edycji, w związku z upływem ponad dwudziestu lat od pierwszego wydania kroniki, należało w niektórych wypadkach uzupełnić biogramy, także odnieść się do pozyskanych w tym czasie nowych ustaleń historycznych (np. w kwestii zabójstwa Rudolfa Weinerta czy spadania pocisków V-1 w okolicach Sieradza).
Pożądanym wydało się odniesienie do zapisanych w kronice wieści tyczących teatru wojny, szczególnie wówczas, gdy wieści te mówią o faktach mniej powszechnie znanych. Jeżeli bowiem siostra Jaskulanka odnotowuje, że wieczorem 1 sierpnia 1944 roku siostry dowiedziały się o wybuchu Powstania Warszawskiego, sprawa nie wymaga komentarza. Gdy jednak pisze, że do klasztoru dotarła wiadomość o zawarciu w listopadzie 1939 roku polsko-brytyjskiego układu morskiego, może narodzić się pytanie, czy owa przekazana siostrom informacja odpowiadała rzeczywistości.
Kronika siostry Jaskulanki nie ma indywidualnego bohatera, autorka wymienia siebie tak jak pozostałe siostry – z nazwiska lub imienia, wyjątkowo i tylko w chwilach dużych emocji sięgając do „ja”. Stosowne zatem wydało się zarówno niewyłączanie biogramu siostry jako autorki z normalnej kolejności w przypisach, jak i zadośćuczynienie zbiorowemu bohaterowi – siostrom wojennego klasztoru – w postaci odnotowania, choćby w aneksie, wszystkich imion i nazwisk, imion chrzestnych, zajęć, dat urodzenia, zakonnej profesji i – śmierci. Ta właśnie rubryka unaocznia, że owo zadośćuczynienie jest w znacznej mierze (a w 2017 roku – niestety, już wyłącznie) spłaceniem długu wobec ich pamięci – dziś bowiem wszystkie bohaterki tej książki przebywają już w lepszym świecie i nasze laury nie są im potrzebne.
Z uwagi na wygodę czytelnika zostało sporządzone kalendarium, ułatwiające poruszanie się w gąszczu zdarzeń i dat, wyłuskujące z tkanki codzienności to, co najważniejsze, co buduje historię – lokalną i powszechną.
*
H i s t o r i a… To właśnie ona sprawiła, że kronika spisana przez zakonnicę ukazuje życie wcale nie właściwe zaciszu klasztornemu i rytmowi liturgicznego kalendarza. Historia bowiem wdarła się za klasztorne bramy, wtargnęła na krużganki i wirydarze, do cel klauzurowych. Wyrzuciła siostry z ich klasztoru, pozbawiła sakramentów, posługi kapłana, własności, źródeł utrzymania, zdarła z nich habity i czepki. Zdawać by się mogło, że unicestwione zostało wszystko, co umożliwia życie zakonne. Tymczasem możemy obserwować rzecz zastanawiającą – siostry, nie dysponując niemal niczym, gnieżdżąc się na jednym kawałku krużganka i na poddaszach swego zajętego przez Niemców klasztoru, z tego skrawka przestrzeni tworzą ośrodek promieniujący na miasto i okolicę. Ośrodek prawdziwie chrześcijańskiej pomocy, wsparcia i otuchy, szkołę przetrwania i przykład nigdy nieodmawiającego braterstwa.
Sieradz, w czasie hitlerowskiej okupacji jedenastotysięczne miasteczko nad Wartą, dla wielu polskich rodzin z różnych stron kraju stał się nieoczekiwanie ośrodkiem myśli, prawie centrum istnienia – gdy ktoś najbliższy po wrześniowych bojach leżał ranny w klasztornym szpitalu, gdy innego zamknięto w katordze sieradzkiego więzienia, gdy wreszcie stało się najgorsze i najbliższa osoba spoczęła samotnie na sieradzkim cmentarzu. Gdzież miały dążyć myśli, dokąd wyrywać tęsknota – Sieradz stawał się tym miejscem centralnym, upragnionym, do którego jednak w czas wojny nie było łatwo się dostać, zwłaszcza przez granicę Generalnego Gubernatorstwa i Rzeszy. Ale już było skądś wiadomo, że jest w tym nieznanym, a już bliskim mieście klasztor, że są w nim zakonnice, do których nie na próżno człowiek zwraca się – „siostro”…
Płynęły więc listy od rodzin rannych jeńców, od rodzin więźniów i zmarłych. Siostry odpowiadały na każdy list, zapraszały i udzielały noclegu w warunkach najbardziej niewiarygodnych, szukały możliwości wyjednania widzenia z więźniem, podania mu przesyłki, może załatwienia zdrowotnego urlopu (byli przecież opatrznościowi lekarze – Maiditsch z Hartungiem), przedterminowego zwolnienia. Pisali do sióstr polscy jeńcy, których z klasztornych krużganków wywieziono do oflagów i stalagów w Rzeszy, przysyłali nalepki upoważniające ich do odbioru paczki – i te paczki wprost ze znajomego krużganka niezawodnie do nich wędrowały.
Także mieszkańcy Sieradza i okolicy dobrze znali drogę na ulicę Dominikańską, przemianowaną przez okupanta na Hauptstrasse – stukali z prośbą o przetłumaczenie z niemieckiego listu, który nadszedł z obozu, o napisanie w tymże języku odpowiedzi, o prawidłowe zaadresowanie paczki, o zredagowanie podania do niemieckiego urzędu, o znalezienie pracy dla zagrożonego wywózką na roboty, o lekarstwa, o chleb…
Siostry podejmowały każdą pracę, która mogła zapewnić utrzymanie dla nich i żywność dla ich licznych podopiecznych. Ponieważ okupant pozbawił je monickiego gospodarstwa, odebrał ogród klasztorny, więc pracowały w cudzych ogrodach (przy młynie „Renoma”, przy plebanii), dzierżawiły nowe grunty (pole Pijewskiego w Męce), zbierały buraki i ziemniaki w inczewskim majątku. Nie uchylały się od żadnego trudu. I za wszelką cenę starały się zostać na miejscu, w Sieradzu, czując się tu potrzebne dla tylu, tylu ludzi. Dlatego pełniły służbę w szpitalu, prały niemiecką bieliznę…
Nasuwa się w tym miejscu następująca refleksja – siostry weszły w okres wojny i okupacji znakomicie wyposażone formacyjnie. Wprawdzie ich Matka Założycielka osierociła swe młodziutkie Zgromadzenie na trzy miesiące przed wybuchem wojny, ale zostawiła w Testamencie wiele cudownie przydatnych, zwłaszcza w tym trudnym okresie, rad. W pierwszej prośbie Testamentu pisała: „Ufajcie, dzieci moje, ufajcie, choćby horyzont życia był czarny jak noc, ufajcie!”. I cytowała za św. Łukaszem Chrystusowe: „Nie bój się, mała trzódko…” (Łk 12,32). W czwartej prośbie zachęcała do ubóstwa i pracy: „Nie wstydźmy się pracy – nie ma pracy, która by człowieka poniżała”. W dwunastej prosiła o pogodę ducha: „Może największym aktem miłości bliźniego jest stała słoneczność duszy…”, w siedemnastej wskazywała na pokorę: „habit nasz biedny i niepokaźny”. Siostry formowane w tym duchu zyskiwały dużą łatwość przystosowania się do każdych, najuciążliwszych nawet warunków, bez uszczerbku dla swego zakonnego powołania. Mogły się o tym przekonać zwłaszcza w obozie dla zakonnic w Bojanowie, gdzie zetknęły się z siostrami z wielu różnych zgromadzeń i mogły doświadczyć ich trudności. Nawet hitlerowski zakaz noszenia habitów był dla szarych urszulanek mniej dolegliwy. Łatwiej bowiem było skromny czepek zastąpić beretem czy chusteczką, a prostą szarą suknię podciągnąć wyżej i przykryć żakietem, niż czuć bolesne ogołocenie z szat zakonnych, welonu, kornetu czy kwefu.
Cechą charakterystyczną działania Matki Urszuli Ledóchowskiej było odczytywanie „znaków czasu” i bezzwłoczne podejmowanie odpowiedzi na nie tę cechę przekazała swemu Zgromadzeniu. Konstytucje szarych urszulanek powołują je do pracy wychowawczej wśród dzieci i młodzieży żeńskiej, nie do pracy szpitalnej. Czyż więc podjęcie przez kilkadziesiąt sióstr w lutym 1939 roku udziału w kursie sanitarno-ratowniczym nie było trafnym odczytaniem potrzeb nadciągającej rzeczywistości? Jakżeby inaczej mogły się zająć swoim polowym szpitalem, z rozkazu okupanta umieszczonym na klasztornych krużgankach? Czy mogłyby pracować tak licznie w szpitalu powiatowym, co chroniło je przez całą okupację przed wysiedleniem z Sieradza? Inną odpowiedzią na „znaki czasu” było dobrowolne podjęcie się przez siostry grzebania zmarłych więźniów -ich reakcją na pochówek urągający ludzkiej godności. Obraz konduktu pogrzebowego – wóz, siostra na koźle, obok trumna, za wozem siostra z różańcem w ręku – wtopił się w pejzaż miasta, pamięta go każdy, kto przeżył te czasy w Sieradzu. Nie tylko dlatego, że pojawiał się tak często – co kilka dni, codziennie, kilka razy na dzień – ale dlatego, że tak mocno poruszał, budził różnorakie uczucia, od ściśnięcia serca i grozy, współczucia, solidarności, umocnienia w swoim chrześcijaństwie, po zwykły ludzki szacunek, okazywany nawet przez okupanta -nierzadkie przypadki salutowania przez wojskowych w feldgrau.
Lektura kroniki ukazuje jeszcze jedną rzecz niezwykłą, zastanawiającą – ci wszyscy „dobrzy Niemcy”, jakby przypadkiem w takiej liczbie zgromadzeni w Sieradzu. Oto doktor Maiditsch, austriacki chirurg w stopniu porucznika Wehrmachtu, postać najbardziej niezwykła i zasługująca na trwałą pamięć wśród pokoleń sieradzan; doktor Hartung – upominający się u hitlerowskich władz w Poznaniu o lepsze warunki dla sieradzkich więźniów i wynoszący z klasztoru walizeczki z żywnością dla nich; życzliwa Niemka Maria Winkler -zamawiająca Msze św. za rannych polskich żołnierzy i wożąca im z Wrocławia opatrunki, owoce i leki; Lucjan Mauwe, treuhander z inczewskiego majątku, wyzuty przez hitlerowskie władze z własnych dóbr w Kieleckiem za pomoc polskim robotnikom; życzliwy A. Koritz z Hamburga, treuhander młynu „Renoma”, ze swoją po polsku mówiącą żoną; sumienny i uczciwy oberzahlmeister Bremter z lazaretu; ludzcy i uczynni strażnicy więzienni – Breitkopf mający rodzinę na Śląsku, z Rzeszy Schneider i Weber; Kuhnt z więziennego biura przyjęć niewzbraniający krótkich widzeń więźniów z rodzinami; żandarm Rohde pomagający w drodze siostrom wiezionym do obozu w Bojanowie… A jeszcze życzliwi volksdeutsche, jak komisarz Kelm z Męki, ostrzegający siostry przed każdą nową akcją represyjną okupanta, R. Weinert rozmiłowany w sztuce regionu sieradzkiego i zastrzelony absurdalnie w dniu wyzwolenia…
Refleksja nad tym fenomenem wykracza poza lokalny, historyczny wymiar książki, dotyka jej wymiaru uniwersalnego. Potwierdza oczywistą tezę, że ludzie, także ci ubrani w najbardziej nawet nienawistne mundury, są różni, że w ostatecznym rachunku decyzje moralne stanowiące o człowieczeństwie podejmuje się w głębi własnego sumienia i serca. Egzamin wspaniałego człowieczeństwa zdali ci najwięksi – Maiditsch i Hartung. A pozostali, których poznaliśmy z kilku zaledwie migawek – okruchów dobra? Może więc jest to sprawa owego szczególnego spojrzenia chrześcijanina – to, że siostra Jaskulanka umiała zobaczyć w każdym, także w przedstawicielu okrutnej hitlerowskiej machiny, człowieka, dostrzec choćby odrobinę życzliwości i dobrej woli, każdy ludzki odruch i – to właśnie odnotować. Więc przerysowanie w kierunku dobra? A może jest w tym ślad starej ewangelicznej prawdy, że dobro rodzi dobro? Że byl to jakiś odzew na ów potężny snop ofiarnej miłości i dobroci emanujący z klasztoru? Tę tezę najlepiej ilustruje zacytowana w przypisie scenka ze strażnikiem więziennym, uderzonym w głowę słoikiem dżemu, który siostra Daniela Szmaj rzuciła w kierunku grupki więźniów. Krótka wymiana zdań – ale jakich! – i rozsierdzony początkowo strażnik wskazuje siostrze sposób skuteczniejszej pomocy więźniom. Ta wymowa kroniki umacnia i krzepi, gdyż ukazuje nienadaremność każdego dobra, choćby czynionego w drobnej, codziennej i zda się mało spektakularnej postaci.
Można zapytać – jak ma się kronika siostry Jaskulanki do całej panoramy materiałów i opracowań opisujących działalność różnych placówek polskiego Kościoła katolickiego pod niemiecką okupacją, których to materiałów na przestrzeni ostatniego ponad półwiecza ukazało się sporo. W tym zbiorowym, choć wciąż jeszcze niepełnym, świadectwie kronika stanowi zaledwie drobną cząsteczkę całości, ale jednocześnie jest chyba jednym z bardzo nielicznych, jeśli nie jedynym opublikowanym zapisem doświadczenia całego okresu okupacji jednej placówki zakonnej, odnotowanym ręką uczestniczki wydarzeń. Stąd wzruszający autentyzm i świeżość tej relacji.
Warto powiedzieć jeszcze o aspekcie książki tak ważnym dla Sieradza i zmieniających się pokoleń jego mieszkańców. Trudno przecenić tę porcję wiedzy o wojennym rozdziale sieradzkich losów, nie dostrzec, jak wypełnia puste miejsca, dotąd nieopisane. Jak prostuje nieścisłości i zafałszowania funkcjonujące w dotychczasowych przekazach (sprawa księdza Samulskiego). Jak wydobywa z mroków przeszłości sylwetki ludzi godnych przypomnienia i wdzięcznej pamięci (Maiditsch, Hartung czy żydowski lekarz Kazimierz Kempiński), stawia pytania przyszłym badaczom i historykom, prowokuje do sporządzenia pełnej i zgodnej z historyczną prawdą relacji o ostatnich dniach okupacji w Sieradzu, o przebiegu dni 23-25 stycznia 1945 roku, póki jeszcze żyją ostatni tych wydarzeń świadkowie.
Książka wyświadcza jeszcze jedną przysługę sieradzanom – w sposób niezamierzony i jakby mimochodem pokazuje, jakie znaczenie dla Sieradza i jego mieszkańców miało tych kilkadziesiąt zakonnic, niepozornych „szarych” niewiast z ulicy Dominikańskiej – jak pomagały, wspierały, pielęgnowały, karmiły i odziewały, jak pomagały przetrwać – ciału i duchowi. Jak jeszcze po śmierci oddawały ostatnią możliwą posługę – grzebały. I jeszcze ostatniejszą – modliły się za zmarłych…
Niech książka ta będzie hołdem dla Ich pamięci.
A w ten hołd wpisuje się, moim zdaniem, także uznanie w 2006 roku przez nasze miasto – za zgodą Stolicy Apostolskiej – św. Urszuli Ledóchowskiej za oficjalną patronkę Sieradza.
Ita Turowicz
*
Podziękowanie dołączone do pierwszego wydania książki, 1993:
Pragnę złożyć serdeczne podziękowanie wszystkim osobom i instytucjom, których życzliwość wsparła trud towarzyszący powstawaniu niniejszej książki – przede wszystkim przełożonej generalnej Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego matce Urszuli Frankiewicz, jej asystentkom – siostrze Jolancie Olech i siostrze Barbarze Świerzyńskiej. Przełożonej sieradzkiego klasztoru siostrze Julii Kwiatkowskiej, siostrze Józefie Romiszowskiej i siostrze Danieli Szmaj.
Dziękuję również władzom miejskim, Towarzystwu Przyjaciół Sieradza oraz wszystkim indywidualnym sponsorom, których przyjaźń dla sieradzkiego klasztoru zaowocowała finansowym wsparciem edycji tej książki.
I. T.
Zapiski kronikarskie i wspomnienia dedykuję: przewielebnej i bardzo kochanej Matce Pil LEŚNIEWSKIEJ, ówczesnej przełożonej generalnej, wszystkim bez wyjątku kochanym SIOSTROM, które w czasie drugiej wojny światowej przebywały w Domu Sieradzkim i z wielkim poświęceniem i gorliwością niosły różnoraką pomoc potrzebującym, przede wszystkim zaś drogiej Siostrze Przełożonej ANTONINIE TYSZKIEWICZ, która – jak świetlista kolumna wiodąca Izraelitów do Ziemi Obiecanej -była dla nas przewodniczką w ciemnościach nocy okupacyjnej.s. Paulina Jaskulanka
1 IX 1939, piątek
Podczas porannej medytacji, około godz. 6, usłyszałyśmy gwałtowną syrenę alarmu przeciwlotniczego. „To próbny, jak zwykle” – pomyślałyśmy, nie dopuszczając do siebie straszliwej prawdy. Niestety, alarm okazał się prawdziwy. Samoloty nieprzyjacielskie, jak informowało radio, zbombardowały już kilka miast, m. in. Wieluń oddalony ledwie kilkadziesiąt kilometrów od Sieradza został zbombardowany już we wczesnych godzinach rannych. Wojna z Niemcami, zdradziecka, bez wypowiedzenia, rozpoczęła się o godz. 4.45.
Armia niemiecka przekroczyła granice Polski jednocześnie od zachodu, północy i południa. Urzeczywistniły się obawy, które tak długo odpędzało się słowami „może jednak wojny nie będzie”, „może drogą układów dyplomatycznych uda się burzę zażegnać”. Niepokój zagłuszałyśmy bieżącą pracą – przygotowywaniem zapasów na zimę, porządkami w szkole przed rozpoczęciem nowego roku nauki.
Msza święta pierwszopiątkowa została odprawiona dla bezpieczeństwa nie w kościele, lecz na krużgankach przed Panem Jezusem Ukrzyżowanym o godz. 6.30. Ksiądz kapelan, dr Feliks Binkowski spowiadał długo po Mszy, gdyż dużo osób garnęło się do spowiedzi.
Do miasta napływają uciekający ludzie z zachodu. Już podczas medytacji przyjechały dwa autobusy z Wielunia, wiozące uciekinierów i ludzi poszkodowanych bombardowaniem. Żołnierze z rozbitych pułków chodzą po Rynku, podając nazwiska poległych. Nad miastem przelatują stale niemieckie bombowce siejąc popłoch. Radio podało wiadomość o bombardowaniu Wielunia, Częstochowy, Torunia, Lublina, Warszawy, Gdyni, Gdańska, Poznania. Przez miasto przejeżdża coraz więcej wozów z dobytkiem, szosy pełne są ludności wiejskiej i miejskiej. Wszyscy uciekają – nikt nie zostaje na miejscu w obawie przed okrucieństwami… Na próżno wyczekujemy pomyślniejszej wieści radiowej – komunikaty lotnicze zapowiadają ciągle przeloty samolotów niemieckich, a od czasu do czasu słychać niby refren zdanie: „Naczelny Wódz pozdrawia bohaterską załogę Westerplatte”.W mieście wzrasta zamieszanie – policja opuściła posterunki, władze miejskie i powiatowe szukają bezpieczniejszego schronienia poza rzeką Wartą. Siostry Józefa Jacewicz i Teresa Ogórkiewicz, pracujące na etacie państwowym w szkole publicznej, zostały wezwane przez pana Mariana Sołhaja, kierownika szkoły nr 1, który wypłacił im pobory nauczycielskie za wrzesień, z zaznaczeniem, że w wypadku ogłoszenia ewakuacji mają zgłosić się ponownie dla podjęcia pensji za trzy miesiące z góry.
Groźba ewakuacji wytworzyła w całym naszym domu klasztornym atmosferę „powszechnej mobilizacji” – jedne siostry składają garderobę zimową w koszach i skrzyniach, które znoszą do piwnicy, siostry Augusta Stawińska i Janina Nowicka zajęły się ukrywaniem i zabezpieczaniem samodziałów, najcenniejszych kilimów i dywanów, których zamawiający nie zdążyli odebrać, jak również zapasów wełny. Jeszcze inne przygotowują prowiant tak na potrzeby bieżące, jak i na ewentualną podróż.
Przed wieczorem przywieziono do klasztoru dwoje dzieci żydowskich, które w czasie bombardowania Wielunia znalazły się na ulicy bez żadnej opieki i zostały przewiezione ostatnim już autobusem do Sieradza wraz z innymi ofiarami nalotów nieprzyjacielskich. Zaopiekowałyśmy się wystraszonymi dziećmi, które chyba po raz pierwszy w dniu dzisiejszym dostały gorący posiłek.
2 IX 1939, sobota
Nocą opuściło Sieradz wojsko oraz personel szpitala wraz z siostrami szarytkami. Siostra przełożona Antonina Tyszkiewicz w związku z zaistniałą sytuacją zapytała, które z sióstr zdecydowałyby się na podjęcie pracy w szpitalu i ewentualnie przy grzebaniu zmarłych. Ochotniczek było wiele, jednak na razie zostały wybrane trzy siostry do pracy w czasie dnia (Hiacynta Jackowiak, Arnolda Dorach, Ludgarda Ptaszyk) i trzy siostry na dyżur nocny (Aniela Dubelt, Wacława Tomala, Helena Płaszczyk).
Gdy siostry udały się na nocny dyżur, dano znać do klasztoru, że w kostnicy szpitalnej znajdują się zmarli, których nie ma kto pochować. Mimo późnej pory siostry Tamara Rotter z Izydora Tomczyk, która dziś przyjechała naszym gospodarczym wozem z Monie, udały się natychmiast do szpitala. Zmarli owinięci byli w prześcieradła, trumien nie można już było zdobyć. Jak opowiadała siostra Izydora – pojechały ze strachem, gdyż nad głową przelatywały eskadry samolotów nieprzyjacielskich, ale zawiozły zmarłych na cmentarz. Na szczęście był tam wykopany jeden grób i czternastoletni syn grabarza wraz z czterema przygodnymi żołnierzami, których siostra Izydora poprosiła o pomoc, złożyli obu nieboszczyków w tym jednym grobie i zasypali. I tak oto pod świstem przelatujących samolotów, w mroku zapadającego wieczoru, pogrzebały siostry pierwszych dwóch zmarłych, których nie miał kto pochować…
Gorączka w mieście rośnie z każdą chwilą na skutek podążających tłumnie uciekinierów i żołnierzy z rozbitych oddziałów wojskowych. I tak wpadła do miasta grupa rezerwistów z Kępna, którzy na rowerach usiłowali przedostać się do swych pułków. Pospiesznie zjedli kolację w klasztorze, jednak nie chcieli zatrzymać się na noc w Sieradzu, by jak najprędzej znaleźć się w szeregach walczących. Jeden z nich z radością ukazywał na sobie swój własny stary mundur, ciesząc się, że wyprzedzi innych w gotowości bojowej.