Ita Turowicz / Listy do Autorki / Małgorzata Górska, koleżanka ze Studium Dziennikarskiego
19 sierpnia 2018Ita Turowicz / Listy do Autorki / Andrzej Jasiewicz
19 sierpnia 2018Listy do Ity Turowicz,
autorki książki ” I wszystko w sny odchodzi…”
Marianna Szymusiak-Kotecka, koleżanka ze Studium Dziennikarskiego
Ito Turowicz z Sieradza, Warszawa, 25.10.2010
Tęsknię za moimi Rodzicami, czasem tak bardzo, że aż serce się kurczy. A przecież wiem, że „nie odżyją”.
Tęsknię za Lublinem, który tak niedawno kończył się w dzisiejszym centrum. Może i był „strasznie prowincjonalny”, ale za to ludzki. Tak ludzki, że Gustaw Herling-Grudziński zapytany kiedyś, czy wróciłby na stałe do Polski, odpowiedział, że już raczej nie, ale gdyby miał wracać, to tylko do Krakowa lub Lublina. „Bo tam jest jeszcze ta Polska, którą pamiętam”.
Bardzo bym chciała zatrzymać to wszystko, co w sny odeszło – tak jak to Ty, Ito z Sieradza, uczyniłaś. Bardzo bym chciała, ale nie potrafię.
Szymon Kobyliński opowiadał mi o pewnym malarzu krakowskim, który – kiedy się upił – bił głową o ścianę i wołał: „Dałeś mi, Panie Boże, talent, ale za mały!”
Otóż to.
Tobie, Ito, Bóg dał wiele talentów, a Ty jeszcze pracowicie je pomnażasz.
Kiedyś i my „w sny odejdziemy”, lecz zatrzymany przez Ciebie czas sieradzki pozostanie.
I dziękuję Ci za to. Bo „tamten Sieradz” niewiele różni się od „tamtego Lublina”; nazwy ulic tylko inne…
Czytając Twoje wspomnienia, wróciłam do siebie…
Ita Turowicz do Marianny Szymusiak-Koteckiej
Sieradz, 25.10.2010
Majeczko! Lublinianko Serdeczna!
Wzruszyłam się tym Twoim krótkim kawałkiem.
Autentycznie.
Wiesz, też miałam taką intuicję, że ten Twój Lublin to taki mój Sieradz (oczywiście, zachowując wszelkie proporcje, to jasne). Ale jednak ten czas wspólny, te realia lat powszechnie niebogatych, klimatu mimo wszystko bezpieczeństwa, ludzi przyjaznych i za darmo życzliwych…
Ciekawa jestem, jak jest z tym u Ciebie, co teraz napiszę..
Gdzieś przeczytałam, jak Wiesław Myśliwski tłumaczył w wywiadzie, że on nie wraca w swoje stare kąty, bo nie znajduje tam zapamiętanego klimatu dzieciństwa, ani młodości, bo to jest tylko w nim, a tam, w realu tylko mu się wszystko wykoślawia. Zaczęłam się wtedy w sobie zastanawiać, jak to jest u mnie.
Więc u mnie jest inaczej. Ja jednak znajduję to wszystko w dzisiejszym, chociaż zupełnie odmienionym Sieradzu.
Jakaś stara kamieniczka, ten sam zakręt z Rynku w Kościuszki, ta sama odległość do rogatki, to samo wnętrze klasztoru czy fary, wpatruję się w twarze co starszych ludzi, by wyłuskać w nich podobieństwo do ludzi znanych i bliskich przed laty.
I znajduję czasami.
Księżyc nad wieżą kolegiaty, widziany późnym wieczorem z okna mieszkania w Rynku, tak samo jak wtedy oświetla tarczę zegara. I pokrytą śniedzią kopułę wieży.
Czternasto i piętnastolatka tak samo wpatrywała się w oblane księżycowym światłem tajemnicze chmury nad postrzępioną linią dachów kamieniczek, czytając z nich… los… oczywiście piękny… miłość szaloną i jedyną… królewicza z bajki… zawojowanie świata…
Teraz potrafię patrzeć na to samo sieradzkie, Rynkowe księżycowe niebo nad kamieniczkami i uśmiechać się do tamtej dziewczyny… która nic z tego marzonego nie zdobyła, bo i skąd…
Czy żałuję czegoś? Siebie? Moich drogich, co zbyt wcześnie odeszli? Tamtej zielonej i tyle obiecującej młodości? Tej beztroskiej i bujającej prawie w księżycowych chmurach głowy?
Gdybym jednak miała możność wrócić do tamtych czasów z perspektywą ponownego przejścia przez to wszystko, co dopiero czaiło się gdzieś za rogiem przed ową nieświadomą niczego, radosną dziewczyną – to nie, nie chciałabym za nic. Drugi raz bym tego nie przeszła. Tak myślę.
Ale dotykam ręką lustra w drzwiach szafy (kryształowe, więc wciąż nie pokryte patyną) i myślę, że może zachowało gdzieś w swoim wnętrzu moje szesnastoletnie oczy, kiedy we Wszystkich Świętych, ukończywszy tę szesnastkę, wpatrywałam się długo, uporczywie i ciekawie, chcąc zobaczyć, jak ta szesnastolatka różni się w sposób zgoła cudny i niepojęty od wczorajszej smarkuli.
Tak, Maniusiu Droga.
Mama moja do samej śmierci lubiła sobie zaśpiewać:
Ach, zaczem eta nocz
Tak była charasza,
Nie bolieła by grud’,
Nie stradałab dusza.
A znalazłam postrzępiony kawałeczek stroniczki z tą strofką przechowany w papierach babci i przypomniałam sobie wtedy, że dziadek Taras, będąc podówczas cudzym narzeczonym, ogarnięty niespodziewaną miłością do babci, to jej śpiewał. I babunia tę zetlałą prawie stroniczkę ze strofką piosenki przechowała tyle lat po jego śmierci…
Przypomniałam sobie jednak za późno, by to pomieścić w mojej książce, czego żałuję, ale cóż…
No i widzisz, ile wydobyły ze mnie Twoje wzruszające linijki, to, że wróciłaś z moją książką do siebie?
I że to Twoje „u siebie” tak bardzo przypomina moje własne „u siebie”.
To na razie tyle, Marianko, dobrej nocy
Ita