Ita Turowicz / Listy do Autorki / Cezary Zbrojewski

Ita Turowicz / Listy do Autorki / Irena Witkowska z d. Teodorczyk cz.2
19 sierpnia 2018
Ita Turowicz / Listy do Autorki / Andrzej Kurkowski, Chicago, USA
19 sierpnia 2018
Ita Turowicz / Listy do Autorki / Irena Witkowska z d. Teodorczyk cz.2
19 sierpnia 2018
Ita Turowicz / Listy do Autorki / Andrzej Kurkowski, Chicago, USA
19 sierpnia 2018
Udostępnij to:

Listy do Ity Turowicz,
autorki książki „I wszystko w sny odchodzi…”

Cezary Zbrojewski
artysta grafik, malarz

Szanowna i Droga Pani Ito.                                                         Sieradz,  25.04.2013

Ogromnie jestem rad, że mogę tych kilka zdań do Pani skreślić (chociażby elektronicznie). Tym, o czym chciałbym napisać, i zarazem tym, co doprowadziło do tego kontaktu, jest Pani książka „I wszystko w sny odchodzi… Memuar sieradzki”. Lektura bowiem tej książki sprawiła, że pani Małgorzata Mieczkowska-Borejko, dziennikarka zamieszkała w Warszawie, zapragnęła gorąco dotrzeć do Sieradza, miasta, gdzie jej mama Jadwiga Łabęcka, ciocia Irena i babcia Marianna (wdowa po Władysławie Łabęckim) mieszkały od 1937 roku prawie do końca lat czterdziestych. Idąc tym tropem, pani Małgorzata znalazła we Wróblewie, skąd jej rodzina bezpośrednio przeniosła się do Sieradza – ślad prowadzący do mojej mamy Sławomiry Zbrojewskiej, z domu Perke, chrześniaczki śp. dziadka Władysława Łabęckiego, leśnika i myśliwego, sekretarza gminy we Wróblewie do 1937 roku, czyli do roku jego tragicznej śmierci. I tak zaczął się nasz kontakt. Pani Małgorzata napisała do Pani o tym „odkryciu”, zapytała, czy Pani mnie zna, ja zaś przyznałem się, że owszem, znam Panią na podstawie przeczytanej książki.

I po tym wyjaśniającym wstępie chcę się krótko podzielić wrażeniami z lektury „Memuaru”. Od razu wspomnę, że podobne odczucia były również udziałem kilku moich znajomych, z którymi rozmawiałem. Utwierdzony jestem zatem w przekonaniu – to książka wielce wartościowa i wiele wnosząca do „opisania” naszego miasta. Sieradz ma bowiem ciągle skąpą literaturę na swój temat. A tym bardziej niewiele jest pozycji wychodzących od jego mieszkańców, które by poruszały naszą wspólną pamięć, wskrzeszając znane tu niegdyś postacie.

Pani „Memuar” zaludniony jest wprost dziesiątkami osób, które żyły i pracowały dla Sieradza. Wspominane są zacne, sieradzkie rody. Poza tym – co dla mnie najważniejsze i bliskie – na kartkach książki odradza się klimat dawnego Sieradza, pamiętanego sprzed kilku dziesięcioleci. Wiem poza tym, że egzemplarze „Memuaru” krążą nadal po Sieradzu z rąk do rąk. Książka jest „w obiegu”, żyje, dostarcza wzruszeń i informacji.

Teraz trochę o mnie. Urodziłem się w 1962 roku na Warszawskiej 17, po lewej stronie idąc w stronę rzeki, w kamieniczce „budowlanki”, i spora część mojego dzieciństwa tam właśnie upłynęła – między kuźnią, domkami na Warszawskiej i Toruńskiej (po których śladu dziś nie ma) a przepastnym ogrodem Sióstr Urszulanek, dokąd chodziło się po warzywa i owoce. To samo kupowało się też u Andzi na Wodnej. By kupić świeży barszcz, maszerowało się na Dominikańską, a do krawcowej wyprawialiśmy się na Warcką. Jak do magla – to tylko do Gradońskich na Warszawskiej, a z zepsutym rowerem do Nawrockiego na „Julianówkę”. Rynek z przyległościami był wówczas faktycznym centrum miasta. Reszta to głównie domy z ogrodami…

Załączam zdjęcie domu wykonane w 2012 roku. Moi rodzice, Sławomira i Wojciech Zbrojewscy (tata absolwent Oficerskiej Szkoły Łączności w Zegrzu), jako młode małżeństwo „na dorobku” mieszkali ładnych kilka lat u dziadków na Warszawskiej. Stąd tam przyszedłem na świat. Moje „rodzinne” okno jest pierwsze z lewej na pierwszym piętrze. Zaraz potem dziadkowie zamienili się na mieszkanie z sąsiadami, pp. Pietrzakami, i odtąd naszymi oknami były trzy środkowe. Pamiętam do dziś wszystkich sąsiadów z tych lat – wspomnianych Pietrzaków oraz Pawlinów (wyprowadzili się potem do Łowicza) z piętra, Wojtanków, Górskich i Sobańskich z parteru. Budynek powstał w połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku.

Mój dziadek, Stefan Perke, jak i pozostali mieszkańcy kamienicy, pracował wówczas w sieradzkiej „budowlance”. Była to także barwna postać – przed wojną podsekretarz gminy we Wróblewie, w czasie wojny podoficer AK, zamiłowany myśliwy – w latach sześćdziesiątych był Łowczym Powiatowym. Zmarł w roku 1980. Jego portret, namalowany przeze mnie, także załączam.

Babcia Janina prowadziła dom, była osobą bardzo wierzącą i czasem ciężko znosiła partyzancko-łowieckie koneksje dziadka oraz różne tych znajomości konsekwencje. Zmarła w 1973 roku. Oboje dziadkowie spoczywają na starym sieradzkim cmentarzu. Podobnie jak szeroki, coraz szerszy krąg znajomych i przyjaciół, którzy powoli zaczęli „zasiedlać” także i drugi z sieradzkich cmentarzy, na Kłocku.

Kiedyś na życzenie mamy namalowałem stylizowany portret babci na podstawie zdjęcia z lat jej młodości. Zdjęcie posłużyło mi do oddania rysów twarzy, natomiast moim pomysłem było przedstawienie młodzieńczej babci jako trochę nierealnej zjawy, pośród kwiecia naszej podsieradzkiej działki, obok działkowej studni i z działkową kotką Miciurką.

Teraz słowo o mojej edukacji. Maturę robiłem w Jagiellończyku (1981 – ostatnia studniówka przed stanem wojennym), chociaż licealną naukę zaczynałem w Warszawie, w X Liceum, tzw. Królówce, czyli im. Królowej Jadwigi na Woronicza 8. Mój ojciec, oficer WP, marzył o stołecznej karierze i drugą połowę lat siedemdziesiątych przemieszkaliśmy na Mokotowie. Niemniej skończyło się na powrocie do Sieradza i sieradzkiego liceum, co bardzo sobie chwalę i do dziś miło wspominam. Czasem w szerszym gronie, gdy uda mi się wraz z grupą przyjaciół zorganizować spotkanie koleżeńskie – jak to na zdjęciu z 2006 roku (ja ze znakiem STOP, a koledzy z naszego rocznika absolwentów z przypiętymi plakietkami). Grono profesorskie reprezentowali wówczas: b. dyr. Jerzy Paszkowski, pani Irena Jarzębowska, także dyr. Jan Stachura z żoną Teresą, pani Anna Marszałkowska i pan Marek Adamczyk. Wszyscy poza prof. Paszkowskim byli naszymi wychowawcami klas.

Po liceum podjąłem studia na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu. Dyplom uzyskałem w Zakładzie Grafiki, w pracowni prof. Mirosława Piotrowskiego w 1988 roku. Od tej pory wiele się wydarzyło, powstało kilka tysięcy rysunków, grafik i obrazów, zorganizowałem 25 wystaw indywidualnych i wziąłem udział w ponad 50 ekspozycjach zbiorowych. Moje prace rozjechały się po wszystkich kontynentach (choć nie jestem pewien Ameryki Płd.). Obdarowywano nimi papieży, prezydentów, Brukselę i Belweder, a także – ciotki, szwagrów, dalszą rodzinę i znajomych…

Już wspominałem, że podczas lektury Pani książki w sposób szczególny przemówił do mnie obecny na jej kartkach klimat dawnego Sieradza. Przymglone, ciepłe w większości wspomnienia… Taki właśnie Sieradz, może ciut sentymentalny, staram się też wskrzeszać na swoich obrazach. Bo jednym z nurtów mojej twórczości jest opisanie (a właściwie obmalowanie, obrysowanie) naszych „małych ojczyzn”, z ich krajobrazami, zabytkami, dawnymi i obecnymi mieszkańcami.

W głowie kłębi mi się od pomysłów na przyszłość – ale czy uda się ich realizacja? Miłośników Sieradza i okolic może zainteresować pomysł dwóch wydawnictw albumowych – „Pałace i dworki Ziemi Sieradzkiej” (prace ilustracyjne zaawansowane) oraz „Zabytkowe budowle sakralne Ziemi Sieradzkiej”. Niebawem przyjdzie pora na rozejrzenie się za wydawcą…

Oczywiście – najbliższa koszula ciału, czyli sieradzaninowi Ziemia Sieradzka, ale oprócz niej moja mapa opisywanych pędzlem „ojczyzn” rozciąga się na Wielkopolskę, Mazowsze, Dolny Śląsk, Kujawsko-Pomorskie. Bo także w wielu innych regionach Polski i na dawnych wschodnich kresach znalazłem miejsca, które chciałem „zatrzymać” pędzlem i piórkiem na papierze czy płótnie.

Świat wciąż się zmienia, pędzi coraz szybciej w obłąkańczym tańcu. Symbolem tych przemian jest dla mnie los „Apteki Turowiczów”. Trwała od zawsze, od przedwojnia, ze swoimi zapachami, kulturą i pięknymi meblami. Zmieniali się pracownicy, receptury, wyposażenie. Pewnego dnia zniknęły piękne meble. A potem zniknęła sama apteka… Długo nie działo się nic w tym miejscu. Teraz jest knajpka – dobrze chociaż, że sympatyczna i uczęszczana.

I taka myśl, ciut bolesna, kołacze mi się po głowie – że wszystko, co stare, mądre, piękne, z tradycjami, pomału i bezpowrotnie znika. Że wszystko w sny odchodzi…

Pani Ito, wszystkiego dobrego życzę.

Dołączam zdjęcia kilku swoich prac „na temat”.

Cezary Zbrojewski

 

 

***

Zobacz także:

Udostępnij to: