ks. Zdzisław Różański (1944-1979)

2020 – Hołd Powstańcom Warszawy
22 sierpnia 2020
Nieistniejący kościół Ewangelicko-Augsburski
30 sierpnia 2020
2020 – Hołd Powstańcom Warszawy
22 sierpnia 2020
Nieistniejący kościół Ewangelicko-Augsburski
30 sierpnia 2020
Udostępnij to:

Sieradz, 12 stycznia 2014
aktualizacja: 28 sierpnia 2020

Ksiądz Zdzisław Różański (1944-1979)
Rektor klasztoru i kościoła podominikańskiego w Sieradzu,
kapelan sióstr Urszulanek SJK i sieradzkiego szpitala im. św. Józefa

Ksiądz Zdzisław Różański był jednym z wielu kapłanów, którzy posługę kapłańską pełnili w trudnych czasach komunizmu i prześladowań Kościoła katolickiego w Polsce. W latach siedemdziesiątych nie było już wprawdzie spektakularnych procesów, jak proces oskarżonego o współpracę z amerykańskim wywiadem księdza biskupa Czesława Kaczmarka, czy wtrącania do więzień, jak uwięzienie sieradzkiego proboszcza, księdza prałata Apolinarego Leśniewskiego. Nadal jednak na porządku dziennym było inwigilowanie, nękanie, upokarzanie księży i osób zakonnych, nakłanianie ich groźbą i szantażem do współpracy ze Służbami Bezpieczeństwa. Zdarzały się też pobicia, a nawet morderstwa, zwykle szybko tuszowane przez władzę i ośrodki opiniotwórcze jej podporządkowane. Ksiądz Zdzisław Różański w latach 1973-1978 pełnił posługę rektora klasztoru sióstr Urszulanek SJK w Sieradzu, kapelana chorych, a także animatora inicjatyw muzycznych wśród sieradzkiej młodzieży. Mimo stosunkowo krótkiego pobytu w naszym mieście, wspomnienie o nim przetrwało w pamięci i sercach wielu sieradzan.

Poniżej pragnę zaprezentować Państwu piękne wspomnienie oraz zdjęcia, otrzymane od pana Jerzego Błaszczyńskiego, uzdolnionego muzycznie sieradzanina, który bardzo ciepło wspomina księdza Zdzisława, swojego kapłana i przyjaciela. Jerzy Błaszczyński był członkiem młodzieżowego zespołu muzycznego „Dominikanie” założonego przez ks. Zdzisława Różańskiego.

Dziękuję panu Jerzemu za materiały, którymi mogę się z Państwem podzielić. Cieszę, że ten powszechnie lubiany, a tak młodo zmarły kapłan będzie miał swoje miejsce na stronie Sieradz-Praga.pl. Mam też nadzieję, że z czasem zacznie przybywać informacji, jak i kolejnych wspomnień o osobie ks. Zdzisława Różańskiego, który tak niespodziewanie i w tajemniczych okolicznościach odszedł z tego świata. Jego pogrzeb w Koninie w sierpniu 1979 roku był wielką manifestacją patriotyczno-religijną, na odcinku od kościoła do cmentarza gęstym szpalerem stali ludzie, oddający cześć swojemu kapłanowi, a do dziś na grobie stale płoną znicze i leżą świeże kwiaty.

Łukasz Piotrowski

 

***


Jerzy Błaszczyński

 

Kilka wspomnień serdecznych o ks. Zdzisławie Różańskim

 

Ksiądz Zdzisław i „Dominikanie”

Pamiętam, że było to w październiku 1976 roku, kilka dni po moim powrocie z odbytej właśnie służby wojskowej. Moja siostra Wiesia napomknęła, że poznała fajnego księdza z sieradzkiego klasztoru, który śpiewa, gra na gitarze i marzy o założeniu młodzieżowego zespołu muzycznego o charakterze religijnym.

Kilka dni później, wracając z cmentarza w Dzień Zaduszny, spotkaliśmy podążającego na cmentarz ks. Zdzisława. Ksiądz ucieszył się i od razu zaczął napomykać o zespole muzycznym. Niebawem doszło do uzgodnionego spotkania. Byłem trochę spięty, ale zarazem pod dużym wrażeniem wysokiej kultury osobistej Księdza, jego gościnności i zapału do stworzenia zespołu. Od razu zauważyłem też, że jest estetą, przywiązuje wagę do ładnych, artystycznie wykonanych przedmiotów. Zaimponowały mi zabytkowe meble ze starym pianinem, bogaty księgozbiór i muzyka jaką nas raczył, odtwarzana na wysokiej klasy sprzęcie – z potęgującą wrażenie, a będącą na owe czasy nowością: iluminofonią (iluminacja kolorowych świateł zsynchronizowanych z rytmicznymi impulsami dźwięków utworu muzycznego).

Ksiądz Zdzisław zadbał, byśmy poczuli się swobodnie w jego towarzystwie. Szybko też przekonał nas do swojego pomysłu utworzenia zespołu muzycznego, a ja zaproponowałem, że sprowadzę swojego kolegę, Tadzia Żywicę, który ładnie śpiewa, gra na gitarze i zna wiele piosenek religijnych oraz że możemy też wykorzystać umiejętności naszego młodszego brata Stefcia, który w tym czasie uczył się gry na flecie w PSM II st. w Kutnie. Taki był początek. Przy prezentacji podczas koncertów ks. Zdzisław podawał precyzyjną datę powstania zespołu, tj. 14 listopada 1976.

Następne spotkanie było już spotkaniem organizacyjnym powstającego zespołu o nazwie „Dominikanie”. Poza Księdzem uczestniczyli w nim: Romek Witczak – gitara, śpiew; Wiesia Błaszczyńska – akordeon, śpiew; Jurek Błaszczyński – gitara basowa; Tadek Żywica – gitara, śpiew. Do zespołu dołączył niebawem założony wcześniej przez Księdza chórek dziewczęcy. Pierwszy program przygotowaliśmy na Boże Narodzenie i zaprezentowaliśmy go w naszym kościele przyklasztornym oraz podczas spotkania opłatkowego dla studentów w Domu Katolickim przy parafii Wszystkich Świętych w Sieradzu. Dobór piosenek czy kolęd ustalaliśmy wspólnie, ale do wszystkich programów, poza pieśniami, ks. Zdzisław przygotowywał słowo wstępne, słowo wiążące, komentarze i poezję (wiersze najczęściej recytowała Lucynka Bobrowska).

Wczesną wiosną 1977 roku, za sprawą Romka Witczaka, do zespołu dołączył świetny gitarzysta, Zbyszek Zawidzki. Zbyszek wniósł wiele pomysłów muzycznych, jego wstępy i solowe zagrywki gitarowe bardzo wzbogaciły zespół brzmieniowo i aranżacyjnie. Ze Zbyszkiem zyskaliśmy jeszcze dodatkowo operatora technicznego, speca od nagłośnienia w osobie jego brata, a zarazem szwagra Romka – Leszka Zawidzkiego. Zespół zaczął się rozwijać artystycznie i podnosić poziom wykonawczy. Rozpoczęliśmy przygotowanie nowego programu, pod kątem zbliżających się Świąt Wielkanocnych i naszego udziału w eliminacjach do sacrosongu we Włocławku, a następnie w Kaliszu.

W tym okresie wykrystalizował się też skład naszej grupy muzycznej. Z zespołu odeszło kilka śpiewających w chórku dziewcząt. Pozostały: Wiesia Błaszczyńska, obecnie Golemba; Lucyna Bobrowska-Lewandowska; Mariola Kucharska, obecnie Bojzan. Systematyczna praca przynosiła efekty, zespół rozwinął się na tyle, że mogliśmy prezentować swoje programy w innych parafiach i uczestniczyć w ogólnopolskim festiwalu piosenki religijnej pod nazwą „Sacrosong – Kalisz 1977 „. Marzenie ks. Zdzisława spełniało się i był pełen radości, że może je wspólnie z nami realizować. Był dumny ze swojego zespołu. Wiem też, że chwalił się nami wielokrotnie. Odtwarzał nasze nagrania chorym w szpitalu. Wspominał, jak zachęcał pacjentów do słuchania naszej muzyki: „Posłuchajcie, jak młodzież modli się poprzez śpiew i muzykowanie, posłuchajcie, jak  płyną po korytarzach i po waszych salach przepiękne dźwięki fletu w pieśni Alleluja„.

Gra w zespole przynosiła nam coraz więcej satysfakcji, coraz bardziej byliśmy zaangażowani, widząc, jak Ksiądz nie żałuje własnych środków na sprzęt nagłaśniający, instrumenty muzyczne i stroje dla dziewcząt. Ja też byłem dumny i chwaliłem się, że gram w takim zespole. Satysfakcję dawała nie tylko możliwość zaprezentowania się przed publicznością, ale również świadomość współtworzenia czegoś fajnego i pożytecznego – każdy miał szansę realizowania własnych pomysłów, współtworzyliśmy aranżacje, każdy z nas wnosił coś do zespołu, cieszył wspólnie osiągnięty efekt. Najwspanialszym uczuciem i największą nagrodą były dla nas, rozbrzmiewające chyba po raz pierwszy w historii świątyni klasztornej, burzliwe oklaski oraz łzy wzruszenia na twarzach wielu odbiorców naszych występów.

Okazji do takich pięknych przeżyć mieliśmy sporo. A wszystko to dzięki ks. Zdzisławowi. I pomyśleć, że na początku się wahałem… Dzięki staraniom i  operatywności naszego Księdza koncertowaliśmy w okolicznych parafiach, jak i w bardziej odległych miejscowościach. Poza występami w klasztorze i sieradzkiej kolegiacie dawaliśmy koncerty w:

  • Charłupi Wielkiej ( dwukrotnie )
  • kościółku na Brzezinkach w Sieradzu
  • Kłocku pod Sieradzem
  • Chojnem
  • Unikowie
  • Wągłczewie
  • Miłkowicach
  • Zduńskiej Woli
  • Łodzi, z tamtejszym zespołem studenckim „Logos”
  • Płocku
  • w DPS dla osób starszych w Witowie koło Burzenina
  • w Sanktuarium Maryjnym w Charłupi Małej dla absolwentów szkół podstawowych z parafii Sieradz, Charłupia Mała i innych parafii dekanatu sieradzkiego, rocznik 1977
  • na Jasnej Górze podczas zjazdu maturzystów rocznika 1978 z diecezji włocławskiej
  • we Włocławku, udział w eliminacjach do sacrosongu, marzec 1977
  • w Kaliszu, udział w eliminacjach i finale Ogólnopolskiego Festiwalu  Piosenki Religijnej „Sacrosong – Kalisz 1977″.

Pozostałe kościoły sieradzkie pozazdrościły chyba ks. Zdzisławowi zespołu i jego udziału w sacrosongu .Tamtejsi księża poszli w ślady naszego Księdza i założyli podobne zespoły młodzieżowe. W niespełna rok po założeniu naszej grupy powstały dwa zespoły: przy sieradzkiej kolegiacie (opiekunem był ks. Kazimierz Grabowski) i przy kościółku na Brzezinkach.

Inną inicjatywą ks. Zdzisława, godną odnotowania było zorganizowanie pierwszego chyba w naszym mieście i nie wiem, czy nie jedynego jak do tej pory, lokalnego festiwalu piosenki religijnej – czegoś w rodzaju minisacrosongu. W festiwalu tym wzięły udział cztery, a może pięć zespołów młodzieżowych (nie jestem pewien czy grupa „Logos” z Łodzi występowała wówczas, czy też koncertowali w naszym klasztorze w innym terminie ). Na pewno wystąpiły: młodzieżowy zespół wokalno-instrumentalny z parafii w Zduńskiej Woli, zespół z sieradzkiej kolegiaty, zespół z kościółka na Brzezinkach i nasz zespół „Dominikanie”. Festiwal ten był wydarzeniem, które zgromadziło bardzo liczną rzeszę słuchaczy z naszego miasta i osoby towarzyszące występującym zespołom.

Niestety, wiosną 1978 roku wiedzieliśmy już, że ks. Zdzisław nas opuści, że zostaje przeniesiony do Konina. Zasmucony zapytałem, czy jest to już decyzja nieodwołalna. Ksiądz odparł, że gdyby poprosił biskupa o pozostawienie go w Sieradzu, pewnie biskup przychyliłby się do tej prośby. „Ale nie uczynię tego, niech już tak zostanie” – powiedział.

No, i przyszła ta ostatnia niedziela, ostatnia Msza św. z pożegnalnym koncertem. Później były ostatnie zdjęcia Księdza z zespołem w wirydarzu klasztornym i pożegnalne przyjęcie na krużgankach dla przyjaciół, sióstr urszulanek, ministrantów i członków naszego zespołu. Na pocieszenie ks. Zdzisław zapewnił nas, że nie zerwie z nami kontaktów, że zaprosi na koncert do Konina, że będzie odwiedzał i powierzy nas swojemu następcy. Jednak bez zaangażowania ks. Zdzisława i bez, w większej części, jego sprzętu muzycznego zespół zakończył swoją działalność, choć za sprawą Księdza daliśmy w przyszłości jeszcze dwa koncerty.

Ksiądz  Zdzisław, jak obiecał, nie zerwał z nami kontaktów. Już w lipcu bądź sierpniu kilkoro z nas odbyło z nim wycieczkę do Lichenia i nad jeziora. Po wakacjach zostaliśmy zaproszeni do zagrania koncertu w kościele pw. św. Maksymiliana Kolbe w Koninie, gdzie sprawował posługę kapłańską. Koncertowaliśmy tam wraz ze stawiającym pierwsze kroki nowym zespołem księdza Zdzisława o wdzięcznej nazwie „Nadzieja”.

Kilka miesięcy później Ksiądz zorganizował nam u siebie spotkanie towarzysko-integracyjne z członkami zespołu „Nadzieja”. Było bardzo sympatycznie i wesoło, a po jakimś czasie przenieśliśmy się, za zgodą rodziców jednej z członkiń zespołu „Nadzieja”, do jej mieszkania. Tam kontynuowaliśmy zabawę, zrobiło się nawet tanecznie. Po tym miłym spotkaniu ks. Zdzisław postanowił odwieźć nas do Sieradza swoim samochodem, byśmy nie tłukli się autobusem z przesiadką. Czuliśmy się nieco zakłopotani, gdyż w drodze powrotnej nisko zawieszone podwozie opla co rusz szorowało o zwały śniegu, którego na drogach było bardzo dużo owej pamiętnej zimy 1978/1979 roku. Dzięki Bogu dojechaliśmy szczęśliwie, Ksiądz postanowił przenocować u jednego z kolegów księży. Pożegnaliśmy się i były to ostatnie słowa, jakie zamieniliśmy z ks. Zdzisławem, ostatnie gesty i ostatnie spotkania naszych spojrzeń. Któż mógłby wtedy pomyśleć, że ostatni raz się widzimy i rozmawiamy ze sobą, że żegnamy się na zawsze…

Ostatni koncert zespół „Dominikanie” zagrał jesienią 1979 roku w naszym klasztornym kościele, gdzie ks. Zdzisław przez pięć lat pełnił posługę kapłańską i gdzie wspólnie przeżyliśmy tyle pięknych i wzruszających chwil. Koncert poświęcony był oczywiście naszemu kochanemu ks. Zdzisławowi, którego nie było już z nami, nie było też w programie „Modlitwy arcykapłańskiej”, którą zwykle śpiewał na naszych koncertach. Tym ostatnim koncertem pragnęliśmy wyrazić wdzięczność, złożyć hołd i uczcić pamięć naszego Przyjaciela.

Ksiądz-przyjaciel

Ksiądz Zdzisław był bardzo lubianym księdzem, garnęły się do niego rzesze wiernych w różnym wieku, ale najbardziej chyba młodzi. Rozumiał dobrze młodych, ich problemy i dlatego miał z nimi bardzo dobry kontakt. Ksiądz Zdzisław był dla nas młodych takim światełkiem, do którego lgnęliśmy. Ale to światełko nas też szukało i garnęło się do nas. Przy nas, młodych, ożywiał się, można by rzec, zapalał, rozjaśniał, stawał się radośniejszy. Pomimo sympatii wiernych, wielu znajomych i zaangażowania Księdza w swoją posługę, wyczuwało się jednak w jakimś stopniu Jego osamotnienie i pewne zdystansowanie. Dziś myślę, że uzdolniony muzycznie, obdarzony duszą artystyczną, ks. Zdzisław szukał bratnich dusz, równie wrażliwych. A poza tym nasza młodość, nasza wesołość też udzielała mu się. Powtórzę, że ks. Zdzisław był dla nas światełkiem, a my swoją młodością i energią podsycaliśmy to światełko. Przyciąganie było obopólne – i było to piękne.

Jeździliśmy więc z ks. Zdzisławem na wycieczki w różne ciekawe miejsca, organizował nam wypady plenerowe z posiłkiem i zabawami na łonie natury, woził nas ze sobą w odwiedziny do znajomych księży bądź zapraszał na wspólne spacery za miasto. W takich to okolicznościach mieliśmy okazję poznać Księdza nie tylko jako kapłana, ale jako człowieka i przyjaciela. Wtedy właśnie uwidoczniały się jego wszystkie zalety. My natomiast wynosiliśmy z tych spotkań same korzyści. Niektóre z nich były doraźne, inne zostały na dłużej, a wiele – na zawsze.

Zainspirowanie pasji

Jak już wcześniej wspomniałem, kontakty z ks. Zdzisławem były dla nas owocne: pogłębiały naszą religijność, umacniały w wierze, wzbogacały duchowo. Ksiądz Zdzisław dawał nam też przykład dobrych manier, poszerzał naszą wiedzę i uwrażliwiał nas. Ale też wspierał w trudniejszych sytuacjach, dodawał otuchy i pocieszał, a w razie potrzeby służył pomocą. Interesował się sytuacją każdego z nas. Często pytał: Co tam w szkole, jak tam w pracy, jak się miewają rodzice? Gdy ktoś z nas zachorował, Ksiądz organizował wspólne odwiedziny ku pokrzepieniu chorego. Kiedy dowiedział się, że podjąłem naukę w szkole muzycznej, udostępnił mi swoje pianino do ćwiczeń. Pozwolił przychodzić, kiedy tylko będzie potrzeba, nawet codziennie, a gdyby nie było go w domu, to klucz do mieszkania będzie ukryty w umówionym schowku. Myślę, że tego typu przykładów świadczących o troskliwości ks. Zdzisława i jego gotowości do wspierania innych, mógłby przytoczyć każdy z członków naszego zespołu wiele.

Wspominam pewną niedzielę, kiedy to ja i moje dwie siostry wybraliśmy się z ks. Zdzisławem po porannej Mszy św. na wycieczkę do Gołuchowa. Zwiedzaliśmy tam późnorenesansowy dwór obronny z XVI wieku z okalającym go parkiem krajobrazowym. Była ładna pogoda, a ks. Zdzisław utrwalał nasz pobyt w tym uroczym miejscu na kliszy fotograficznej. Poprosiłem, aby przy wywoływaniu zdjęć u fotografa zlecił wykonanie dodatkowych kopii dla nas. Ksiądz odrzekł, że niestety nie będzie kopii, bo to są slajdy, ale kiedy przyślą      z laboratorium wywołany film i oprawi przeźrocza w ramki, to zaprosi nas do siebie na projekcję i niektóre ze slajdów nam podaruje. Po jakimś czasie mieliśmy przyjemność oglądać te zdjęcia wyświetlane na ścianie czy też na ekranie i w specjalnej przeglądarce pod światło. Ksiądz Zdzisław miał sporo slajdów, bo od dawna już fotografował różne ciekawe miejsca i osobiste wydarzenia.

Byłem zauroczony utrwalonymi widokami. Urzekły mnie ich wierne i bardzo żywe barwy. W tamtych czasach fotografia kolorowa dopiero raczkowała. Wywołanie zdjęć w kolorze było dość kosztowne, więc musieliśmy zadowalać się czarno-białymi. A tu wszystko takie kolorowe, sieradzkie stare uliczki tak urokliwe, sieradzki klasztor w tych barwach o wiele piękniejszy. Koniecznie chciałem mieć też takie slajdy.

Ksiądz Zdzisław poinstruował mnie, gdzie wysyłać do wywołania filmy z przeźroczami, a następnie jak po wywołaniu oprawić je w ramki, potem zaopatrzyć się w rzutnik     bądź bardzo tanią przeglądarkę i można oddać się pasji fotografowania. Kiedy jeszcze okazało się, że nie jest to takie drogie, a nawet tańsze niż wywoływanie czarno-białych odbitek u fotografa, połknąłem bakcyla na całego. Potem przez długie lata namiętnie utrwalałem na slajdach, zdjęciach, a później kamerą filmową różne widoki, ciekawe miejsca i sytuacje. Dziś dysponuję setkami slajdów, zdjęć i dziesiątkami filmów z zachodami i wschodami słońca, z kwitnącymi sadami i łąkami, z ulicami, które obecnie zupełnie inaczej wyglądają, z budynkami, których już nie ma, z kościołami i  kapliczkami przydrożnymi, ze złotą polską jesienią, z drzewami otulonymi śniegiem bądź szadzią, z wieczornym cmentarzem w dniu Wszystkich Świętych, z zaćmieniem słońca, tęczą, z powodzią i z wieloma, wieloma innymi ciekawymi widokami i wydarzeniami. Wśród setek fotografii jest kilka tych pierwszych, oprawionych w jasnozielone ramki slajdów, od ks. Zdzisława, z wycieczki do Gołuchowa.

Dusza romantyka

Wśród wielu zalet ks. Zdzisława była i ta, że miał duszę romantyka. Przypominam sobie, jak podczas jednej z podróży zatrzymaliśmy się na skraju lasu. „Pozwólcie – powiedział – że popatrzę trochę na ten rozciągający się przed nami wspaniały widok. Uwielbiam – ciągnął dalej – takie panoramiczne widoki rozległych równinnych łęgów, pól i pastwisk z drzewami i chatami na horyzoncie, skąpanymi w słonecznym blasku bądź z zachodzącym za widnokrąg słońcem, albo tuż po jego zachodzie”.

Ilekroć później znajdowałem się w podobnym miejscu, wspominałem tamtą chwilę i mówiłem do siebie: „Ale ks. Zdzisław rozkoszowałby się tym widokiem”. Innym razem spacerowaliśmy w piękny majowy wieczór, wśród zieleni za miastem, po wale przeciwpowodziowym wzdłuż rzeki Żegliny. Wdychaliśmy głęboko powietrze pełne woni kwitnących bzów, zieleni i innych majowych kwiatów, a wokoło rozbrzmiewało radosne śpiewanie ptaków. „Posłuchajcie, posłuchajcie, jak śpiewa najwspanialszy śpiewak kniei” – zwrócił naszą uwagę ks. Zdzisław. Właśnie przed chwilą usłyszeliśmy nieopodal, nad naszymi głowami, wybijający się ponad inne dźwięki ptasi śpiew. „To głos słowika” – wyjaśnił Ksiądz. Gdyby nie ta uwaga, zajęci rozmową, nie zwrócilibyśmy szczególnej  uwagi na ptasie śpiewy.

Przyznam, że w owym czasie rozpoznawałem ćwierkanie wróbla, głos sierpówki, głos kukułki, gruchanie gołębi, może jeszcze szpaka, ale pozostałych ptasich treli nie rozróżniałem. Od tamtej natomiast pory z większą uwagą przysłuchiwałem się śpiewom ptaków, odkrywałem w nich coraz więcej szczegółów i piękna. Zrobiłem w tym względzie pewne postępy i po jakimś czasie rozpoznawałem już głosy słowika, skowronka, kosa czy pliszki. Spędzałem sporo czasu w  plenerze z magnetofonem, a później z kamerą wideo, nagrywając głosy i obrazy różnych ptaków. Jako nauczyciel muzyki w szkole podstawowej, wykorzystywałem później swą wiedzę i nagrania w  czasie lekcji o muzyce płynącej z pól, łąk, lasów i ogrodów oraz przy tworzeniu z dzieciakami ilustracji muzycznych. Również obecnie, będąc na emeryturze, kontynuję swoje  zainteresowania w tym kierunku. Tamte spotkania i spacery z ks. Zdzisławem, jego wrażliwość na piękno natury – przyczyniły się w pewnym stopniu do rozwinięcia mojej wrażliwości. Z całą pewnością ks. Zdzisław miał duszę romantyka.

Poczucie humoru

Już powiedziałem, że ks. Zdzisław dobrze czuł się w naszym towarzystwie. Nie opuszczało go też poczucie humoru. Czasem umilał nam wspólnie spędzany czas wesołymi anegdotami. Dwie z nich zapamiętałem dość dokładnie: siostry urszulanki w Monicach pod Sieradzem utrzymywały i obrabiały kilka hektarów ogrodów i pól uprawnych. Jedna z sióstr zajmowała się zwózką z pola i ogrodu, co w latach 60. i 70. minionego wieku odbywało się wciąż przy użyciu siły pociągowej konia. Widywało się ją niekiedy na ulicach Sieradza, jak powoziła furką. Podobno dbała o swego konika bardzo, z wielką gorliwością i troską opiekowała się nim. Kiedy zmarło się pracowitej siostrze, przyszło kapelanowi sióstr w Monicach, ks. Henrykowi Wieczorkowi, wygłosić na pogrzebie mowę pożegnalną. Podobno do uczestników pogrzebu skierował takie oto słowa: „Wiadomo tu obecnym, że zmarła siostra była poczciwą, pracowitą, zacną i troskliwą osobą. Nie będę się rozwodził, powiem krótko: oby jej tam w niebie było tak dobrze, jak temu jej koniowi było dobrze z nią. Amen”.

Inna zabawna anegdota, jaką usłyszeliśmy z ust ks. Zdzisława, opowiadała o tym, jak to ksiądz Wieczorek, odprawiając Mszę św. bądź nabożeństwo w sieradzkiej kolegiacie, w pewnym momencie zaintonował do mikrofonu modlitwę, a nie usłyszawszy odpowiedzi ze strony nieuważnego organisty, zawołał na cały kościół przez mikrofon: „Jest tam kto trzeźwy na chórze?”.

Czy śmierć może być piękna?

Wspominam pewien dzień, kiedy to z ks. Zdzisławem odwiedziliśmy jego kolegę z seminarium. Księża zaczęli wspominać dawne lata, wspólnych kolegów, znajomych i swoich najbliższych. W pewnej chwili, przy wspomnieniach o rodzicach, z ust ks. Zdzisława padły słowa, które zaabsorbowały moją uwagę i których brzmienie do dziś słyszę wyraźnie: „Przyznasz, że moja mama miała piękną śmierć… przy krojeniu chleba”. Czy śmierć w ogóle może być piękna? Tym bardziej nagła śmierć ukochanej matki w wieku jeszcze przedemerytalnym – zadawałem sobie później pytanie. A jednak powyższe zdanie wyrażało wielką ufność i wdzięczność Bogu za taką właśnie śmierć matki. Matka, gospodyni domu, dzieliła chleb. Krojąc go, przygotowywała posiłek dla gości i domowników. I w takiej chwili Bóg powołał ją do siebie. Chrystus, Syn Boży, ostatnie chwile z najbliższymi także spędził, dzieląc się z nimi chlebem. Ksiądz Zdzisław w takich właśnie okolicznościach śmierci swojej matki widział znak i łaskę od Boga. Po głębszym zastanowieniu musiałem przyznać Księdzu rację – tak, ta śmierć była piękna. A kiedy w ten sposób rozmyślamy, wydaje się, że i my jesteśmy bliżej Pana Boga.

Lekcje taktu

Wspominałem wcześniej, że ks. Zdzisław był człowiekiem o wysokiej kulturze osobistej. Dla nas był wzorem taktu i zachowania się wobec innych osób. Bywało, że z kontaktów z Księdzem wynosiliśmy lekcje stosownego postępowania w danej sytuacji i właściwego traktowania innych ludzi. Nie były to w żadnym razie reprymendy czy karcące uwagi, raczej ostrożne sugestie bądź mimochodem podane przykłady pouczające, a niekiedy tylko wymowne spojrzenie.

Z siostrą Józefą Romiszowską, która w latach 1951-1957, 1970-1977 była przełożoną w klasztorze Sióstr Urszulanek SJK w Sieradzu, 1977

Pamiętam sposób witania się ks. Zdzisława – zdecydowany, dość mocny uścisk dłoni, a przy tym zawsze uważne spojrzenie prosto w oczy. Raz odważyłem się powiedzieć, że Ksiądz tak uważnie patrzy w oczy, że aż mnie to onieśmiela. Ksiądz Zdzisław odparł, że nie jest jego zamiarem kogokolwiek onieśmielać, a raczej witając się w taki sposób, chce dać do zrozumienia, że skupia całą uwagę na witanej osobie i stara się, by nie poczuła się ona potraktowana obcesowo czy wręcz zlekceważona.

Pamiętam też pewne pouczające mnie zdarzenie podczas przyjęcia po koncercie, bodajże, w Unikowie. Siedzieliśmy przy stole z innymi gośćmi zaproszonymi przez księdza proboszcza, jak zwykle tocząc różne swobodne, urozmaicane dowcipami, rozmowy. Ja natomiast, nie kontrolując swojej próżności, dość często zerkałem z satysfakcją na nowiutki zegarek, który właśnie tego dnia dostałem w prezencie od mamy. Ksiądz Zdzisław zauważył to moje zerkanie i zapytał, czy chcę się pochwalić swoim ładnym zegarkiem, skoro tak często na niego spoglądam. Zmieszałem się, ale i od tej chwili opamiętałem. Uświadomiłem sobie niestosowność i śmieszność takiego zachowania. Dziś wdzięczny jestem Księdzu również za tego typu pouczające uwagi.

Podchody esbecji

Osobny wątek związany z  księdzem Różańskim dotyczył przede wszystkim naszego kolegi – Romka, a wynikał z inwigilacji osoby Księdza przez Służbę Bezpieczeństwa. Sieradzka SB wiedziała, że Romek mieszkał najbliżej Księdza, najczęściej u niego bywał i spędzał z nim więcej czasu od pozostałych członków zespołu. Poza tym Romek pracował w Sieradzkiej Kolumnie Sanitarnej, a ks. Zdzisław był kapelanem w sieradzkim  szpitalu. Obaj zatem związani byli ze środowiskiem medycznym. Z tych czy innych względów esbecja uznała, że Romek będzie najbardziej odpowiednią osobą, aby uczynić go swoją wtyczką u ks. Zdzisława. W celu pozyskania Romusia zastosowano typową dla SB metodę „marchewki i kija”. Na początku marchewka – obiecanki różnorakich profitów: gratyfikacji, awansu i podwyżek w pracy, a kiedy nie poskutkowało i Romuś  nie przystał na propozycję współpracy, zaczęły się systematyczne szykany i szantaże. Jak już wspomniałem, w tamtym czasie Romek pracował w Sieradzkiej Kolumnie Sanitarnej i bardzo często jeździł z zaopatrzeniem medycznym do Domu Opieki Społecznej w Witowie. Esbecy systematycznie organizowali Romkowi przymusowe spotkania na trasie między Sieradzem a Witowem. Czekali na niego zwykle przy drodze w lesie i kiedy zauważyli nadjeżdżający samochód Romka, światłami dawali znak, aby do nich zjechał. No i zaczynało się przeciągane w czasie maglowanie i wręcz psychiczne molestowanie naszego kolegi. Biedny był wtedy Romek, przeżywał to bardzo, miotał się. Ale na szczęście od samego początku zwierzał się z tego Księdzu, dzielił się też z nami, po prostu szukał wsparcia. I my wraz z Księdzem wspieraliśmy go, jak się dało – słuchaliśmy cierpliwie, rozmawialiśmy i służyliśmy radą, chcieliśmy, by nie czuł się z tym osamotniony. To mu w jakimś stopniu pomagało i podtrzymywało go na duchu. Ksiądz Zdzisław przejmował się sytuacją i starał się Romkowi dopomóc. Zorganizował u siebie spotkanie Romka ze znajomym prawnikiem (Andrzejem Ruszkowskim), aby ten poinstruował Romka, jak ma rozmawiać z esbekami, jak ma odpowiadać na ich pytania i argumenty. Spotkanie to okazało się owocne i przyniosło Romkowi istotną pomoc w czasie kolejnych spotkań z agentami SB. Jestem przekonany, że ks. Zdzisław wdzięczny był Romkowi i doceniał to, że wytrwał  i nie ugiął się, jak niektórzy z kolegów i znajomych Księdza. Niebawem jednak, kiedy stało się jasne, że ks. Zdzisław zostanie przeniesiony do Konina, sieradzka SB odczepiła się od Romka, a ks. Różańskiego przekazała SB w Koninie. Myślę, że Romek miałby o tym znacznie więcej do powiedzenia.

Pamiątki

Po ks. Zdzisławie i zespole „Dominikanie” pozostały nam nie tylko wspomnienia. Także wiele różnych, zachowanych do dziś pamiątek, z których część to prezenty imieninowe bądź dawane ot tak, z dobrego serca. W moim przedpokoju wisi nad drzwiami pomiedziowany żeliwny odlew miniatury „Ostatniej Wieczerzy”. W pokoju na ścianie wisi, podarowany mi na imieniny, obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej, a na uchwycie drzwiczek od regału zawieszony jest na rzemyczku miniaturowy krzyżyk drewniany z wypalonym napisem „Święty krzyż”. Wśród dziesiątek gramofonowych płyt winylowych jest i taka od Księdza, z pieśniami Maryjnymi. Stoi też na regale oprawiona w ramkę sieradzka wycinanka z własnoręcznym podziękowaniem ks. Zdzisława na odwrocie, w dziewiątą rocznicę święceń kapłańskich, z datą 23.06.77. Jest książeczka pt. „W co wierzymy” autorstwa Richarda Chilsona. Do dziś przechowuję także harmonijkę ustną firmy „Hohner”, którą wielokrotnie prezentowałem swoim uczniom, podkreślając, że to imieninowy prezent i  pamiątka po wspaniałym Księdzu, który zmarł tragicznie w wieku 35 lat. Po udziale w kaliskim sacrosongu pozostała czapeczka i medalion z napisem „Sacrosong – Kalisz1977″. Ale przede wszystkim mamy liczne fotografie i nagrania naszego zespołu z wypowiedziami i śpiewem ks. Zdzisława.

Tajemnicza śmierć

Wiadomość o śmierci ks. Zdzisława Różańskiego spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Tak nagła i niespodziewana była ta śmierć. Przypominam sobie, że oprócz  żalu poczułem gniew. Dlaczego nam to zrobił? – cisnęło się nieracjonalne pytanie. Gdzieś w podświadomości miałem zakodowane, że istotnie ks. Zdzisław nie raz powtarzał, że starości nie dożyje. Czyżby przepowiedział swoją rychłą śmierć? Mnóstwo pytań rodziło się i wciskało do naszych głów. Jak to się mogło stać? Podobno prąd go zabił, gdy próbował podczas kąpieli mokrą ręką rozłączyć czajnik z gotującą się wodą, czajnik z uszkodzonym przewodem elektrycznym.  Jak to możliwe, myślałem. Tyle razy sam nas ostrzegał, gdy prosił o wyłączenie czajnika po zagotowaniu się wody. Jeszcze dziś dokładnie „słyszę” jego słowa, skierowane do mnie: „Jurek, ty masz najbliżej do czajnika, wyłącz go, proszę, bo zagotowała się woda. Uważaj tylko, by cię prąd nie poraził, bo końcówki przewodu przy czajniku nie są osłonięte oprawką porcelanową. Nie rozłączaj przy czajniku, wyłącz sznur z gniazdka w ścianie”. Czy wobec tego mógł być sam taki nierozważny? Mokrą ręką? W czasie kąpieli? Czajnik z uszkodzoną końcówką przewodu? Przecież to samobójstwo, i to jeszcze w męczarniach. Podobno siostry zakonne, które mieszkały piętro niżej, słyszały owej tragicznej nocy szamotaninę trwającą kilkanaście minut. Nie mogliśmy tego pojąć. Nie, to zupełnie niemożliwe!… A jednak śmierć ks. Zdzisława była bardzo ponurym, przygnębiającym faktem, i fakt ten stawiał w naszych głowach mnóstwo znaków zapytania.

Pogrzeb i refleksje

Na pogrzeb każdy z członków zespołu udał się w oddzielnej grupie. Jechaliśmy w grupkach rodzinnych, każda własnym środkiem transportu. Z mamą i siostrą Wiesią dotarliśmy do Konina samochodem przyszłego męża Wiesi. Do Stefanka, naszego brata, wiadomość o śmierci ks. Zdzisława i pogrzebie dotarła na Jasnej Górze w czasie sieradzkiej pielgrzymki, przyjechał więc prosto z Częstochowy. Uroczystości pogrzebowe zapamiętałem bardzo dokładnie, ale jeden szczegół najbardziej utkwił mi w pamięci.

Zastanawialiśmy się, jaki napis umieścić na szarfie wieńca. W pewnym momencie nasza mama powiedziała: Umieśćmy słowa jednej z pieśni śpiewanej przez wasz zespół: „Zbawienie przyszło przez krzyż”. Spodobał nam się ten pomysł i takie właśnie słowa znalazły się na szarfie. Jakże poczułem się poruszony, gdy w pewnym momencie homilii pożegnalnej, głoszonej przez ks. Zbigniewa Szygendę,  usłyszałem cytat z  pieśni: „Zbawienie przyszło przez krzyż”, a następnie rozwinięcie tej myśli. Co za zbieg okoliczności, pomyślałem, co za zbieżność myśli. Mama podsunęła swój pomysł spontanicznie, pod wpływem jakiegoś impulsu. W przypadku ks. Szygendy słowa te były na pewno wynikiem głębszych przemyśleń i syntezy. Z pewnością wynikały z większej wiedzy o życiu, kapłaństwie, a być może i o okolicznościach śmierci ks. Zdzisława. Te słowa bowiem przywodzą na myśl refleksję – jeśli jest krzyż i cierpiący z jednej strony, to z drugiej strony są  oprawcy, którzy ten krzyż zgotowali. Pan Jezus sam sobie krzyża też nie zgotował. Te przemyślenia odżyły na nowo w mojej głowie po przeczytaniu książki siostry księdza Zdzisława, pani Stanisławy Przezwickiej „Przez liturgię do życia wiecznego”.

W miarę upływu czasu rodzi się coraz więcej pytań. Te wszystkie niedomówienia, zaniechania, pośpiech czy wręcz zacieranie śladów po śmierci Księdza – z jednej strony, a utrudnianie drogi życiowej, rzucanie kłód pod nogi, inwigilacja, nachodzenie za jego życia – z drugiej. Czy śmierć ks. Zdzisława była rzeczywiście nieszczęśliwym wypadkiem? Czy też ktoś za nią stał? Jakiś konkretny sprawca? A jeśli tak, to kto? Czy tak być mogło? Mogło, skoro doszło do zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki, ks. Suchowolca, ks. Niedzielaka, ks. Zycha i wielu, wielu innych, popularnych w swoich środowiskach księży, i nie tylko księży. Ksiądz Zdzisław mógł paść ofiarą takich samych oprawców. Kim byli? My to wiemy – ludzie chorzy  z nienawiści do Pana Boga i Jego wyznawców, narzędzia w ręku szatana. Tragedia ta i okoliczności jej wyjaśniania przypominają inne tragedie i analogicznie toczące się po nich procesy wyjaśniające. To właśnie zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki, to mord w Katyniu czy  niedawna  katastrofa pod Smoleńskiem. Kto za tym stoi? Nie musimy się domyślać, to także wiemy – ci sami sprzymierzeńcy szatana, wrogowie Pana Boga i miłujących Go. Ale Pan Bóg stoi po stronie ofiar, oprawcy są po przeciwnej stronie. Ostateczne zwycięstwo jest oczywiste.

Nigdy wcześniej ani później nie uczestniczyłem w tak wielkim pogrzebie. Po Mszy św. i nabożeństwie żałobnym ruszył kondukt. Nie szedłem w kondukcie, przemieszczałem się ze swoim szwagrem samochodem wzdłuż trasy konduktu ulicami biegnącymi równolegle w odległości kilkudziesięciu, a miejscami kilkuset metrów. Raz byliśmy się na wysokości początku orszaku, innym razem równolegle do jego końca, a jeszcze innym razem w okolicach środka. Z takiej perspektywy mogłem właściwie ocenić, jak długi i jak bardzo liczny był to orszak. Całe rzesze, tysiące wiernych, żegnających swego umiłowanego duszpasterza. Miałem przed sobą pełen obraz ogromnej manifestacji wdzięczności i miłości do księdza Zdzisława. I przyznaję, że pocieszało mnie to w tamtych godzinach smutku i przygnębienia.

Nawiązując, na zakończenie, do wcześniejszych rozważań o śmierci, ośmielam się powiedzieć, że śmierć ks. Zdzisława była również bardzo piękna. Mimo że poprzedzało ją cierpienie osoby zmagającej się z prądem, a być może z oprawcami – zabójcami. Chociaż tak bolesna dla nas i setek innych osób. I choć była tak nagłym i niespodziewanym ciosem zadanym młodemu człowiekowi, ciosem unicestwiającym wspaniałe życie. Mimo tego wszystkiego ośmielam się twierdzić, że była to bardzo piękna śmierć – biorąc pod uwagę czas, w jakim się wydarzyła.

Ta śmierć przyszła w dniu 23 sierpnia, a pożegnanie i pogrzeb odbyły się 26 sierpnia, czyli w święto Matki Bożej Częstochowskiej, kiedy setki tysięcy wiernych pielgrzymują do sanktuarium Królowej Polski na Jasnej Górze. Sieradzka pielgrzymka na Jasną Górę wyruszała w tamtych latach zawsze 23 sierpnia i z pewnością ks. Zdzisław niejeden raz w niej uczestniczył. Nieodparcie nasuwa mi się przekonanie, że sama Matka Boska zaprosiła ks. Zdzisława na pielgrzymkę do siebie. Na pielgrzymkę najważniejszą, wieńczącą  jego ziemskie pielgrzymowanie, jedyną taką – ostatnią, a zarazem pierwszą, nie na Jasną Górę, a do nieba. I na powitanie mówi do niego: „Pójdź, Zdzisiu, do Mnie, pójdź, synku. Tutaj będzie ci lepiej. U nas nie ma esbeków, zazdrośników, donosicieli i zdrajców. Popatrz, synku, jakie tłumy wiernych cię żegnają, jak ich dużo – to są ziarna, które Bóg, Nasz Ojciec, posiał, a ty je pielęgnowałeś, aby się nie zmarnowały, ty o nie dbałeś, aby wydały plon obfity. A teraz to są całe łany falujące na ulicach miasta – równym krokiem towarzyszą twej ziemskiej powłoce w ostatniej drodze – na cmentarz. Podejdź, Zdzisiu, spójrz, przekonaj się… z góry tak pięknie wszystko widać”.

Jerzy  Błaszczyński

 

Jerzy Błaszczyński, autor wspomnień i nadesłanych zdjęć, podczas spotkania z siostrą ks. Zdzisława Różańskiego, Stanisławą Przezwicką, w Sieradzu; fot. 19 lipca 2013

 

***

Zobacz także:

Udostępnij to: