2024 – Neapol, miasto ks. Dolindo Ruotolo. Wstęp, poznanie ks. Dolindo, podróż do rodziców nad morze, kazania ks. prof. Roberta Skrzypczaka…

Featured Video Play Icon
Podniebny kadr. Prezentacje filmowe z drona!
1 grudnia 2024
Featured Video Play Icon
Homilie ks. Zygmunta Majdzińskiego. Rok 2024
14 grudnia 2024
Featured Video Play Icon
Podniebny kadr. Prezentacje filmowe z drona!
1 grudnia 2024
Featured Video Play Icon
Homilie ks. Zygmunta Majdzińskiego. Rok 2024
14 grudnia 2024
Udostępnij to:

2024 – Neapol, miasto ks. Dolindo Ruotolo. Wstęp, poznanie ks. Dolindo, podróż do rodziców nad morze, kazania ks. prof. Roberta Skrzypczaka

 

***

Sieradz, 1 grudnia 2024

 

 

„Kiedy tu przyjdziesz, zapukaj trzy razy. Ja nawet zza grobu odpowiem ci: ufaj Bogu” (ks. Dolindo Ruotolo, Sługa Boży).

 

***

 


Celem mojej pielgrzymki do Neapolu była postać świętego i pokornego kapłana, ks. Dolindo Ruotolo, autora m.in. potężnej modlitwy zawierzenia: Jezu, Ty się tym zajmij!; fot. 17 września 2024

 

***

 

Panie Jezu, wkroczyliśmy w Adwent, który jest czasem szczególnej Łaski. Wspominamy w nim Twoje historyczne przyjście do nas i równocześnie u progu adwentowego oczekiwania wołamy pokornie i z ufnością, na jaką nas stać, o Twoje przyjście i królowanie w sercach wszystkich ludzi. Jest to dla mnie też szczególny czas, w którym pragnę powrócić w swoich wspomnieniach do mojego ostatniego wyjazdu, który odbyłem w dniach 16-23 września br. do Neapolu, miasta znajdującego się we Włoszech, położonego nie tylko na północnym brzegu Zatoki Neapolitańskiej, ale również znajdującego się u podnóża drzemiącego, ogromnego Wezuwiusza, jedynego czynnego wulkanu leżącego na kontynencie europejskim.

Neapol jest trzecim co do wielkości po Rzymie i Mediolanie miastem Włoch, liczącym ok 1 mln mieszkańców. W Neapolu znajduje się ok. 500 kościołów wraz z niezliczoną ilością ulicznych kapliczek. Niestety wiele z tych wspomnianych kościołów jest nieczynnych i zamkniętych zarówno dla wiernych, jak i zwiedzających. Jest to miasto, które liczy 52 oficjalnych patronów, a najważniejszym z nich jest św. January, którego ampułka z krwią spoczywa w ogromnej katedrze pw. Wniebowzięcia NMP (Cattedrale di Santa Maria Assunta), zwanej też katedrą św. Januarego. Neapol jest niezwykłym miastem pełnym kontrastów, gdzie z jednej strony widzimy zaśmiecone, biedne dzielnice, tłok i hałas, a z drugiej strony przepiękne zabytkowe kościoły, pałace, zamki, w których panuje niesamowity klimat i gdzie robiona jest najlepsza pizza na świecie, którą zajadałem się każdego dnia (uśmiech). Taki jest właśnie Neapol, który przy pierwszym moim zobaczeniu wręcz mnie zszokował.

Jednak do Neapolu pojechałem nie dlatego, żeby to wszystko móc zobaczyć na własne oczy. Nie! Udałem się z innego powodu. Był nim niezwykły święty i ubogi kapłan; Sługa Boży ks. Dolindo Ruotolo (1882-1970). To właśnie postać ks. Dolindo była dla mnie głównym celem pielgrzymki do tego nadmorskiego miasta. Sam św. Ojciec Pio mówił do wiernych z Neapolu, którzy przybywali do San Giovani Rotondo, żeby się u niego wyspowiadać: „Dlaczego do mnie przyjeżdżacie? Macie świętego kapłana. W trudnych sprawach idźcie do niego!”. A przed laty św. Ojciec Pio napisze jeszcze: „Nic, co wyszło spod pióra ks. Dolindo, ani jedno słowo, nie może zostać zaprzepaszczone. Święty to kapłan!”.

Podczas mojego kilkudniowego pobytu w Neapolu mogłem zobaczyć wiele pięknych i interesujących miejsc związanych nie tylko z tym ogromnym miastem, ale i m. in. wyspę Capri, na którą udałem się pod koniec swojego pobytu. Jest ona uważana za jedną z najpiękniejszych włoskich wysp, słynąca z jakże oszałamiających widoków, błękitnego morza i stromych skał wychodzących prosto z morza. Ostatnim punktem mojego programu był wyjazd do ruin starożytnych Pompejów i wejście na szczyt mierzącego 1281 m n. p. m. Wezuwiusza. To z jego szczytu mogłem podziwiać ogromny krater i przepiękne widoki rozpościerające się na całą Zatokę Neapolitańską.

Wyjazd do Neapolu był dla mnie czymś niezwykłym i pięknym przeżyciem. Jednak przed wyjazdem troszkę obawiałem się, czy sam w tym wielkim mieście sobie poradzę, i czy nie spotka mnie nic przykrego. Były też osoby, które w trosce o moje bezpieczeństwo, odradzały mi samotny wyjazd, gdyż w opinii wielu ludzi Neapol niestety uchodzi za jedno z najniebezpieczniejsze włoskich miast. Jednak moje pragnienie, by udać się nie tylko do wielkiego mistyka, kaznodziei, autora licznych i niesamowitych dzieł religijnych, ale przede wszystkim do jednego z najbardziej prześladowanych duchownych w XX w., i to prześladowanego przez sam Kościół, było tak silne, że nie mogłem inaczej postąpić, jak przyjechać do Neapolu i uklęknąć przy grobie ks. Dolindo. Zresztą tak sobie myślę, że chrześcijanin nie może się lękać, obawiać. Musi bezgranicznie ufać i swoje życie zawierzać nieustannie Bogu, tak jak to czynili uczniowie Pana Jezusa. Oczywiście, to nie jest też tak, że przyjeżdżając do Neapolu nie miałem obaw związanych z bezpieczeństwem i tym, co może mnie tam na miejscu spotkać. Obawy były, bo to naturalne, że pojawia się u człowieka lęk przed miejscem okrytym złą sławą, jednak starałem się tych różnych negatywnych myśli nie dopuszczać do siebie. Na szczęście z Bożą pomocą i opieką kochanego ks. Dolindo nic złego mi się nie przytrafiło i to pomimo, że często chodziłem wieczorami po Neapolu. Poradziłem sobie ze wszystkim aż nadto i do domu powróciłem nie tylko cały i zdrowy (uśmiech), ale przede wszystkim z niezapomnianymi wspomnieniami, pogłębioną wiarą i zdjęciami, które podczas całego pobytu wykonałem.

Tym wszystkim, czego doświadczyłem i zobaczyłem, pragnę teraz się z Wami, drodzy czytelnicy, podzielić. Chciałbym bardzo, żeby moje jakże niedoskonałe zdjęcia, które zaprezentuję, posłużyły wszystkim do poznawania Prawdy, która nazywa się Jezus Chrystus. Nie bójcie się podążać za Chrystusem i świętymi Kościoła katolickiego, a takim świętym i wielkim kapłanem, którego toczy się proces beatyfikacyjny, jest ks. Dolindo Ruotolo. Oni, a więc święci i błogosławieni, są najczytelniejszymi i najjaśniejszymi drogowskazami na drodze prowadzącej do spotkania z Bogiem.

 

Wyjazd do rodziców nad polskie morze
Zanim jednak przejdę do wspomnianego wyjazdu, to chciałbym jeszcze na wstępie poświęcić chwilę czasu na krótką refleksję związaną z kilkudniowym wyjazdem do rodziców nad polskie morze, który odbyłem na miesiąc przed wyjazdem do Neapolu w dniach 8-13 sierpnia 2024 roku. W ten oto sposób powróciłem po 22 latach nad nasze morze, gdzie kilka dni mogłem spędzić z rodzicami. Już od jakiegoś czasu pragnąłem bardzo powrócić do dawnych lat z dzieciństwa, kiedy to każdego roku jeździliśmy z rodzicami na dwutygodniowe wakacje.

Pamiętam z dzieciństwa ten piękny czas. I chociaż dla mnie te dwa tygodnie pobytu nad morzem było stanowczo za długo i zawsze po tygodniu chciałem już wracać do domu (uśmiech), to w moim sercu pozostał ślad, piękny ślad wspólnych, rodzinnych wakacji.

Nie jestem typem człowieka, który całymi dniami tylko by leżał na plaży i chodził po mieście. Zawsze lubiłem być aktywny na wakacjach; zwiedzać, poznawać nowe miejsca, a były to miejsca związane przede wszystkim z Bogiem. Tak jest po dzień dzisiejszy i każdy swój urlop przeznaczam na pielgrzymki do miejsc świętych. Jeszcze większą radość daje mi fotografowanie tych miejsc i ukazywanie na swojej stronie internetowej Chrystusowego Kościoła. To są dla mnie jedne z najpiękniejszych chwil, które spędzam z Panem Jezusem.

Wracając do naszych rodzinnych wakacji, to najczęściej jeździliśmy do Krynicy Morskiej i Jastarni. Nigdy za to nie byliśmy z rodzicami w górach, ale chyba już tak mamy, że wszyscy w mojej rodzinie kochamy bardziej wodę niż górskie wspinaczki, dlatego rok w rok był jeden kierunek: polskie morze (uśmiech).

Przed kilkoma miesiącami powiedziałem rodzicom, że prosto z Medjugorie przyjadę do nich nad morze. Chciałem, żeby tak swój wyjazd zaplanowali, żebyśmy mogli być kilka dni w Krynicy Morskiej i na Półwyspie Helskim, w Jastarni. Rodzice, kiedy im o tym powiedziałem, ucieszyli się, że w końcu do nich przyjadę i tak też zastosowali się do mojej prośby.

Do Krynicy Morskiej przyjechałem prosto z Medjugorie, 8 sierpnia br., ok. godz. 2 w nocy. Powiedziałem im wcześniej, że już nie będę ich budził, i do rana prześpię się w samochodzie. Kiedy już podekscytowany dojechałem na miejsce, zaparkowałem samochód we wskazanym przez tatę miejscu i położyłem się spać. Jednak już po godz. 4.00 zbudziły mnie pierwsze promienie wschodzącego słońca. Pomimo że byłem wciąż zmęczony i niewyspany całą podróżą, byłem bardzo szczęśliwy, że mogę tutaj być. Postanowiłem nie tracić czasu i podjechać nad zatokę, na którą dawniej chodziliśmy wspólnie z rodzicami.

To uczucie, które mi towarzyszyło, gdy szedłem w kierunku zatoki, było niezwykłe. Byłem szczęśliwy, że jednak w końcu po tylu latach tutaj przyjechałem, i że nie tylko niedługo zobaczę się z rodzicami, ale i że będzie tak, jak dawniej… Kiedy ujrzałem pierwszy raz po wielu latach zatokę, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Centrum miasta było o tej porze, co zrozumiałe, opustoszałe, jedynie kilka osób spotkałem, które wybrały się o tak wczesnej porze na wschód słońca do portu. Po chwili nieopisanej fascynacji wyjąłem z plecaka aparat i zrobiłem kilka pamiątkowych zdjęć. Po kilkunastu minutach zadzwonił do mnie tata, pytając, gdzie jestem, bo nie może mnie znaleźć. Powiedziałem, że jestem już nad zatoką i delektuję się pięknymi widokami wschodzącego słońca. Następnie dodałem, żeby już nigdzie nie odchodził, bo za chwilę przyjadę do niego. Tak też się stało i po kilku minutach w końcu się zobaczyliśmy. Podzieliłem się z tatą swoimi pozytywnymi wrażeniami znad zatoki. Kiedy wsiedliśmy do samochodu, powiedział, żebym podjechał już nad morze, bo może będzie można kupić od rybaków świeżą złowioną rybę. Tak też uczyniłem i po chwili znaleźliśmy się na parkingu przy plaży. Odczuwałem radość w sercu, że jesteśmy razem, i że możemy iść razem po 22 latach znowu na plażę po ryby. Po zaparkowaniu samochodu, w pobliżu drogi prowadzącej na plażę, w końcu ujrzałem nasze polskie morze. To było dla mnie coś niezwykłego znowu je móc zobaczyć! Nad brzegiem morza znajdował się kuter rybacki i kilka osób, które przyszły zakupić od rybaków rybkę. Kiedy zbliżyliśmy się do kutra, w sieciach były jeszcze zaplątane ryby. Kiedy piszę ten tekst, wciąż odczuwam ten charakterystyczny rybi zapach wydobywający się ze złowionych i zaplątanych w sieci ryb. To były moje pierwsze cudowne chwile spędzone nad naszym polskim morzem. Kiedy tata kupował ryby i je patroszył przy brzegu morza, dookoła latały mewy, które znane są ze swoich charakterystycznych, głośnych „krzyków” i tylko czekały, aż dostaną nieco resztek do zjedzenia (uśmiech).

O moim pobycie nad morzem mógłbym pisać wiele, jednak pozwolę sobie tylko na krótkie refleksje związane z całym moim pobytem u rodziców. Ten wspólnie spędzony czas był bardzo przyjemny i udany. Będąc z rodzicami, chciałem, żeby było tak, jak dawniej, dlatego rano i wieczorem jedliśmy zawsze świeżą rybę, a na obiad chciałem, żebyśmy od czasu do czasu zjedli tak, jak kiedyś m. in. makaron z pulpecikami i ogórkiem kiszonym, dlatego mama miała bojowe zadanie sprostać moim oczekiwaniom z dziecięcych lat (uśmiech). To były smaki, które za mną chodziły od dawna i które doskonale pamiętałem z naszych wakacyjnych wyjazdów. Po śniadaniu zawsze szliśmy na plaże, gdzie tylko się leżało i od czasu do czasu wykąpałem się w nieco zimnym naszym polskim morzu. Późnym popołudniem wracaliśmy na obiad, a następnie spacerowaliśmy sobie po mieście. W niedzielę natomiast szliśmy razem na Mszę Świętą, gdzie karmiliśmy się Słowem Bożym i przyjmowaliśmy do naszych serc Pana Jezusa. I tak dzień po dniu wyglądał mój pobyt w tych dwóch miejscowościach: Krynicy Morskiej i Jastarni. Rodzicom taka forma wypoczynku chyba bardzo odpowiada, bo jak już jadą nad morze, to zazwyczaj ich pobyt trwa około miesiąca czasu. Ja natomiast pod koniec tego kilkudniowego pobytu odczuwałem już potrzebę jakby zmiany. Brakowało mi tego mojego „poznawania i ukazywania Bożego świata”. To jest to, co tak naprawdę najbardziej kocham robić.

Moja wdzięczność wobec rodziców jest wielka, dlatego chciałem, żeby te słowa wybrzmiały również w tych wspomnieniach. Zawsze z pokorą i szacunkiem patrzę na nich, chociaż ten szacunek nie zawsze potrafię okazać. Na rodziców zawsze mogę liczyć i zawsze w trudnych chwilach są i wspierają mnie. Ze wzruszeniem patrzę, jak wspólnie wieczorem razem odmawiają różaniec, i jak co niedzielę chodzą do kościoła i przyjmują Pana Jezusa do swoich serc. To dla mnie jako ich syna jest bardzo budujące i mogę być spokojny, bo wiem, że prawdziwie wierzą, że idą dobrą drogą, drogą, która zaprowadzi ich kiedyś do nieba. Jestem wdzięczny Panu Bogu za dar i życie swoich kochanych rodziców i zawsze podczas swoich modlitw o tym Panu Bogu mówię. Proszę go też, by im zawsze błogosławił.

Poniżej dodam nieco wybranych zdjęć, które zrobiłem podczas chwil spędzonych wraz z rodzicami nad morzem. Był to dla mnie piękny czas, podczas którego powracały wspomnienia z dzieciństwa. Dziękowałem też Panu Bogu, że pozwolił mi tutaj przyjechać i tak jak przed wieloma laty ten czas spędzić z kochającą mamą i kochającym tatą. Te piękne wspomnienia pozostaną w moim sercu już na zawsze i może jeszcze kiedyś do rodziców ponownie przyjadę na taki kilkudniowy wypoczynek.

Lipiec 2002 i moje ostatnie wspólnie spędzone z rodzicami wakacje w Jastarni. Miałem wtedy 19 lat.
Po 22 latach ponownie przyjechałem do rodziców. Jedno z pamiątkowych zdjęć wykonaliśmy w Krynicy Morskiej, 9 sierpnia 2024 roku

Wybrane zdjęcia z Krynicy Morskiej i Jastarni, które wykonałem w dniach 8-13 sierpnia 2024 roku

 

Poznanie ks. Dolindo Ruotolo z Neapolu
Wracając już do swojego wyjazdu, chciałbym wspomnieć, jak poznałem tego niezwykłego i świętego kapłana z Neapolu. Było to ładnych kilka lat temu, kiedy w dwumiesięczniku „Miłujcie się” natrafiłem na artykuł poświęcony ks. Dolindo Ruotolo. Był to artykuł oparty na bestsellerowej książce Joanny Bątkiewicz-Brożek wydanej w 2017 roku pt. „Jezu, Ty się tym zajmij! O. Dolindo. Życie i cuda”. To wtedy pierwszy raz natrafiłem na postać kapłana z Neapolu, którego historia bardzo mnie urzekła. Wtedy również zacząłem sięgać po inne książki poświęcone ks. Dolindo i coraz bardziej „zakochiwać” się w tym pokornym kapłanie.

Kolejnym rokiem, który bardzo zbliżył mnie do ks. Dolindo, był rok 2022. Wtedy dowiedziałem się że w dniu 19 listopada (jest to dzień śmierci ks. Dolindo), w kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej na Jasnej Górze odbywa się wieczór poświęcony ks. Dolindo. Tego wieczoru wierni uczestniczą we Mszy Świętej, modląc się o jego rychłą beatyfikację. Po niej w bazylice odbywa się wyjątkowy koncert w oparciu o kompozycje spisane przez ks. Dolindo. To wydarzenie zaciekawiło mnie jeszcze z innego powodu, a mianowicie Mszę Świętą miał sprawować i wygłosić kazanie ks. prof. Robert Skrzypczak, który jest nie tylko cenionym rekolekcjonistą, wykładowcą na Papieskim Wydziale Teologicznym i w seminarium duchownym w Warszawie, ale jest w sposób szczególny rozkochany w postaci księdza Dolindo, na którego natknął się przypadkowo przez św. Ojca Pio. Bardzo cenię sobie postać księdza profesora, a jego kazania publikowane w internecie stały się dla mnie wręcz pozycją obowiązkową w pogłębianiu wiary. Zapragnąłem bardzo, żeby tego dnia być ze wszystkimi wiernymi na Jasnej Górze i modlić się o beatyfikację ks. Dolindo. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie przyjechał wówczas na Jasną Górę z aparatem i tego niezwykłego wydarzenia nie udokumentował. Jeżeli jesteście ciekawi, jak ono wyglądało, to zapraszam do obejrzenia moich fotoreportaży, które wykonałem w 52, 53 i 54. rocznicę śmierci ks. Dolindo Ruotolo na Jasnej Górze. Poniżej natomiast ukażę nagrane przeze mnie kazania ks. prof. Roberta Skrzypczaka, których warto posłuchać i dowiedzieć się z nich o wielu nieznanych faktach z życia ks. Dolindo. Obiecuję, że jak będzie mi dane być w kolejnych latach na Jasnej Górze, to również będę nagrywał kazania księdza profesora i tutaj też dodawał. Skoro już jestem przy postaci księdza profesora, to kilka dni wcześniej przed wyjazdem do Neapolu napisałem do księdza maila z informacją, że udaję się w podróż do ks. Dolindo. Poprosiłem o modlitwę i błogosławieństwo księdza profesora na cały mój wyjazd z racji moich obaw. Ksiądz profesor powiedział, żebym się nie martwił, że wszystko będzie dobrze i że ks. Dolindo będzie czuwał nad wszystkim. Na koniec ks. prof. Robert Skrzypczak udzielił mi kapłańskiego błogosławieństwa na wyjazd do Neapolu. Dziękuję, Księże Profesorze!

cdn…
54. rocznica śmierci Sługi Bożego ks. Dolindo Ruotolo z Neapolu na Jasnej Górze, 19 listopada 2024 roku
53. rocznica śmierci Sługi Bożego ks. Dolindo Ruotolo z Neapolu na Jasnej Górze, 19 listopada 2023 roku
52. rocznica śmierci Sługi Bożego ks. Dolindo Ruotolo z Neapolu na Jasnej Górze, 19 listopada 2022 roku

Nigdy bym nie przypuszczał, że po kilku latach od poznania ks. Dolindo Ruotolo udam się w samotną podróż do Neapolu, by na własne oczy zobaczyć miasto, w którym żył i zmarł w opinii świętości ks. Dolindo.

Wybaczcie mi, ale nie będę szczegółowo rozpisywał się na temat historii ks. Dolindo, bo jego biografia jest tak obszerna i bogata, że trzeba odkryć ją samemu, m.in. sięgając po liczne publikacje poświęcone mistykowi z Neapolu. Jedynie przywołam kilka wydarzeń z jego jakże ogromnie przepełnionego miłością do Pana Jezusa i Maryi życia, które w sposób szczególny mnie poruszyły. Jednak drodzy czytelnicy, kiedy sięgniecie po książki napisane przez ks. Dolindo (niestety nie wszystkie jeszcze zostały wydane i przetłumaczone na język polski), to zacznijcie od jego przepięknej autobiografii, liczącej ok 900 stron, którą napisał pod wpływem próśb swojego spowiednika w latach 1923-1925. Sam mistyk tak pisał o tej pracy: „Wola Boża – powiadał – zmusza mnie do pisania o sobie, odkrywania moich łachmanów… Mówię o sobie, ale tylko po to, aby wykluczyć siebie ze wszystkiego, ponieważ jestem nicością, a ludzie wiedzą, że wszystko przypisuję Bogu, sam uważając się za takiego, jakim jestem: pozbawionego intelektu, serca, życia, ozdoby, jakiejkolwiek własności. Tak więc po mojej śmierci nie znajdzie się nikt, kto powie: «W nim było dobro». Nie! Tylko Ty, mój Boże, tylko Ty jesteś dobrem, a ja wierzę, że widać to było w moim życiu, zbudowanym z Twej wielkości i mojej nędzy…”.

Całe życie ks. Dolindo było, jakbyśmy powiedzieli po ludzku, pasmem nieszczęść i ogromnego cierpienia, które zawsze ofiarowywał Bogu. Jednak w oczach Pana Jezusa był Jego wybrańcem, który nigdy nie zszedł z wytyczonej przez Boga drogi. Był do końca swoich ziemskich dni wierny Panu Jezusowi, Maryi i Kościołowi, o którym nigdy nie pozwolił nic złego powiedzieć…

 

Ks. Dolindo Ruotolo
Ks. Dolindo Ruotolo urodził się 6 października 1882 roku w Neapolu jako piąte z jedenaściorga dzieci Sylvii i Rafaele Ruotolo. Jego matka, Sylvia, pochodziła z rodziny arystokratycznej. Ojciec, Rafaele, był wykształconym inżynierem, wykładał matematykę w szkole wyższej. Ks. Dolindo już od najmłodszych lat wykazywał silne powołanie do życia kapłańskiego. Niestety już od dzieciństwa mały Dolindo, którego imię w dialekcie neapolitańskim oznacza ból, był wraz z bratem Elio (jego ciało spoczywa w tym samym kościele co ks. Dolindo) maltretowany przez ojca tyrana, cierpiał niesamowity głód, zimno, ubóstwo. Imię Dolindo wymyślił ojciec, który po latach stwierdzi, że była w tym jakaś dziwna intuicja i powie: „Mam wrażenie, że nie zostaniesz zwyczajnym księdzem, lecz apostołem, i czuję, że nie bez powodu tak okrutnie się z tobą obchodziłem w dzieciństwie”. Za najmniejsze przewinienia mały Dolindo nie tylko był bity, ale też zamykany w ciemnej komórce ze szczurami. Jego ojciec potrafił go bić nawet wtedy, kiedy rany po przebytych operacjach na rękach jeszcze się nie zagoiły. Pomimo przechodzenia niewyobrażanych cierpień i upokorzeń, które z całą pewnością pozostawiły niezatarty ślad w psychice małego chłopca, nigdy nie wypowiedział się źle o swoim ojcu. Mało tego! On się za niego nieustannie modlił nawet wtedy, a może szczególnie wtedy, kiedy własny ojciec zadawał mu ogromne cierpienie. Pewnego razu, kiedy Dolindo został już księdzem, we śnie przyszedł do niego zmarły ojciec. Był w przedsionku piekła i błagał go o litość, modlitwę lub Mszę Świętą. Ks. Dolindo przez kilka miesięcy odprawiał za swojego ojca Mszę Świętą, która sprawiła, że nie został potępiony. To był jeden z wielu epizodów życia ks. Dolindo, który bardzo mnie poruszył.

Ks. Dolindo, tak jak Pan Jezus uczy nas wybaczania tym wszystkim, którzy stając nam na drodze są często nieprzychylni, i którzy nas na różne sposoby prześladują. Pan Jezus idąc na Kalwarię również modlił się za swoich prześladowców. Wybacza im wszystko, bo jak powie już z krzyża: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34). Tak samo postępuje ks. Dolindo podczas całego swojego życia, bo wie, że droga do zbawienia prowadzi nie tylko przez przebaczenie i miłość, ale również przez ofiarowane cierpienie. Czyni zawsze to z głębi serca, bo jak sam kiedyś powiedział: „Ze zbawieniem nie ma żartów”. Taki właśnie był ks. Dolindo Ruotolo, kapłan pełen pokory, miłości…

Ks. Dolindo, tak jak Pan Jezus, uczy nas wybaczania tym wszystkim, którzy stając nam na drodze, są często nieprzychylni, i którzy nas na różne sposoby prześladują. Pan Jezus, idąc na Kalwarię, również modlił się za swoich prześladowców. Wybacza im wszystko, bo jak powie już z krzyża: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34). Tak samo postępuje ks. Dolindo podczas całego swojego życia, bo wie, że droga do zbawienia prowadzi nie tylko przez przebaczenie i miłość, ale również przez ofiarowane cierpienie. Czyni zawsze to z głębi serca, bo jak sam kiedyś powiedział: „Ze zbawieniem nie ma żartów”. Taki właśnie był ks. Dolindo Ruotolo, kapłan pełen pokory, miłości… Kolejnym epizodem z życia ks. Dolindo, o którym chciałbym wspomnieć, był jego ogromny geniusz teologiczny do pisania m.in. książek, rozważań, medytacji, kazań, listów do księży. Jednak zanim ta błyskotliwość i niezwykły dar do pisania się uaktywnił, to w dzieciństwie i później już jako seminarzysta miał ogromne problemy z nauką. Biedaczek, aż trzy razy powtarzał pierwszą klasę gimnazjum, a siebie nazywał często „kretynem”, bo nie umiał przyswoić wiedzy. Wiedział, że jeżeli nic się nie w tej kwestii nie zmieni, to nie zostanie księdzem i z seminarium zostanie wydalony. Bardzo ubolewał nad tym, że pomimo „wkuwania” na pamięć przedmiotów, nic w głowie nie zostawało. Jednak pewnego razu dokonał się cud! Było to w kaplicy, gdzie przy obrazku Matki Bożej zrozpaczony Dolindo modli się do Maryi, mówiąc: „Jeżeli chcesz, abym został księdzem, to zrób coś! Bo jestem kretynem”. Podczas tej modlitwy młody kleryk zasypia w kaplicy i nagle otwiera się okno i powiew wiatru unosi obrazek z wizerunkiem Matki Bożej, który ląduje na czole Dolindo. W ten sposób zostaje cudownie uzdrowiony. Od tego czasu zaczyna chłonąć teologię, filozofię i łacinę, czyli te przedmiotówy, które są potrzebne do tego, aby mógł zostać księdzem. Jednak z pozostałych przedmiotów dalej nie pojmował praktycznie nic. Dolindo staje się nie tylko geniuszem teologii, ale zaczyna również komponować muzykę, grać na organach i śpiewać. W seminarium mówią o nim „encyklopedyk”. Potrafił jak z rękawa sypać rozprawami teologicznymi. Już jako kapłan głosi w Neapolu nawet do ośmiu kazań dziennie. Przez wszystkie jego lata w kapłaństwie powstają jego niesamowite dzieła m.in. komentarze do Pisma Świętego składające się z 33 tomów, a każdy tom liczy prawie po 1000 stron.

W uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, 8 grudnia 1964 r., 82-letni i bardzo już schorowany ks. Dolindo zaczyna pisać dzieło swego życia, trzytomowy traktat pt. „Maryja Niepokalana. Matka Boga i Matka nasza”. Praca nad tysiącem stron tekstu zajęła ks. Dolindo prawie pięć lat. Zanim jednak zaczął pisanie, kapłan zapytał Maryję: „Chcesz, żebym napisał duszom o Tobie?”. „Napisz z miłości do Mnie” – odpowiedziała Matka Boża. Przez wielu ta publikacja nazywana jest najwspanialszym dziełem mariologicznym XX wieku. Jest perłą chrześcijańskiej duchowości, które rozpoczyna się od przepięknego wyznania ks. Dolindo: „Maryjo! Imię Twe sprawia, że serce drży mi w piersi. Maryjo! Moje biedne serce płonie, bliskie wybuchu jak rozpalony piec, buzujący ogniem, który o mało go nie rozsadzi. Jakimże ogniem jesteś Ty, Maryjo, skoro moje serce, takie małe i nędzne, rozpala się na sam dźwięk Twego imienia!”. To są jedynie wspomniane przeze mnie wraz z autobiografią ks. Dolindo trzy niezwykłe dzieła napisane przez mistyka z Neapolu. Jednak tych publikacji ks. Dolindo, co bardzo cieszy, jest już na rynku coraz więcej.

Chcę też wspomnieć o tzw. „immaginette”, małych obrazkach powstałych często na kolanach i przed tabernakulum. Na tych obrazeczkach mistyk zapisywał słowa Jezusa i Matki Bożej, które słyszał, przeżywając tak zwane lokucje wewnętrzne, by później rozdawać je wiernym. Kapłan mawiał, że te słowa są skierowane do wszystkich i każdego z osobna, niezależnie od stanu, wieku i czasu, w którym będą przeczytane. Podczas całego życia napisał tych małych obrazeczków ponad 220 tysięcy, które nazywane są również duchowymi klejnotami Neapolu.

Kolejnym rozdziałem i to najcięższym z życia ks. Dolindo, o którym trzeba wspomnieć, jest fakt, że był prześladowany nie tylko przez swoją rodzinę, wytykany na ulicy przez kolegów i duchowieństwo, ale przede wszystkim był prześladowany przez Kościół, któremu nigdy się nie sprzeciwił, który tak bardzo kochał. Wiedział, że kochać Kościół, to tak, jak kochać samego Jezusa, a kochać Jezusa, to kochać Kościół. Po procesie przed Świętym Oficjum, który był jednym z najdłuższych i najcięższych w skutkach w historii tej instytucji, został ks. Dolindo na blisko 20 lat z przerwami zawieszony w obowiązkach kapłana. Wówczas obawiano się też, że ks. Dolindo zaczyna wprowadzać w Kościele nowości. Pamiętajmy, że działo się to kilkadziesiąt lat przed Soborem Watykańskim II, a duchowny z Neapolu mówi wtedy m.in. o geniuszu kobiet i ich misji w Kościele. Mało tego, konsekruje pierwsze świeckie kobiety w Kościele nowożytnym, mówi o tzw. kapłańskiej misji kobiet. Jest źle rozumiany przez hierarchów Kościoła. Postuluje m.in. Mszę Świętą w języku narodowym, codziennie przyjmowanie Komunii Świętej, Pismo Święte by znajdowało się w każdym domu. Były to na tamten czas wręcz myśli rewolucyjne. Wówczas ks. Dolindo otrzymuje zakaz głoszenia, spowiadania, a nawet na krótko przyjmowania Komunii Świętej. To były dla niego ogromne i bolesne ciosy, ale im bardziej cierpiał, tym głębiej przeżywał zjednoczenie z Jezusem. Kiedy nie mógł odprawiać Eucharystii, wkładał sutannę, stułę i szedł z domu do kościoła na Mszę, siadał w ostatniej ławce, razem z wiernymi i jako ostatni przyjmował Komunię Świętą. To było potężne świadectwo posłuszeństwa wobec Boga i Kościoła. Jezus mówił do niego: „Będę cię szarpał i miażdżył. Wytrzymaj jeszcze, bo twoja ofiara jest mi potrzebna”. Ks. Dolindo nigdy nie zrzucił sutanny, nigdy nie przestał kochać Kościoła i nie pozwolił powiedzieć nikomu o nim złego słowa. Nigdy też nie użalał się nad sobą, a każde cierpienie oddawał Chrystusowi. Nawet św. Ojciec Pio powiedział o ks. Dolindo tak: „Całe życie był z Chrystusem na krzyżu i że towarzyszyła mu Matka Boża, tak jak Jezusowi na Górze Kalwarii”. Przetrwał dzięki temu, że wszystko, co się wydarzało, przyjmował jako wolę Bożą. Z całą pewnością był to niezwykły heroizm świętego kapłana. Dopiero 17 lipca 1937 roku z rąk kardynała Ascalesiego ks. Dolindo otrzymuje list, w którym w pełni go rehabilituje. Dzień później – po szesnastu latach i sześciu miesiącach zawieszenia – odprawia swoją pierwszą Mszę Świętą.

Ks. Dolindo Ruotolo już za życia był uznawany przez wielu za świętego. Kościoły, w których głosił kazania, pękały w szwach. Nigdy za sprawowaną Mszę Świętą nie brał od ludzi pieniędzy. Wierni nie tylko pragnęli się u niego wyspowiadać, ale i przychodzili po porady w różnych życiowych sprawach. Nikomu nie odmawiał pomocy. Żył bardzo skromnie, chodził w podartej sutannie, jadł niewiele, a tym, co miał, dzielił się z innymi. Ostatnie dziesięć lat życia ks. Dolindo były naznaczone kolejnym cierpieniem, wręcz swoistą kalwarią. To wtedy doznaje paraliżu połowy ciała jednak nawet to nie zmusza ks. Dolindo do zwolnienia swojego tempa życia. Nadal głosi każdego dnia po kilka kazań, spowiada, odwiedza szpitale, więzienia. Trudno było go z kimś innym pomylić, bo przemieszczając się ulicami Neapolu prawą ręką podpierał się laseczką i trzymał różaniec, a w lewej ręce nosił często własnoręcznie uszytą torbę wypełnioną kamieniami, o których mówił zaczepiającym go dzieciom „To skarby dla zbawienia dusz, aniołeczki”.

Ks. Dolindo ostatnie dni swojego życia spędził w swoim mieszkaniu w obecności najbliższych córek i synów duchowych. Bardzo cierpiał i wiedział, że już niebawem jego umęczone ziemskie życie dobiegnie końca. Przywołam w tym miejscu fragment z książki pt. „Jezu, Ty się tym zajmij. O. Dolindo Ruotolo. Życie i cuda”, Joanny Bątkiewicz-Brożek, w której szczegółowo opisuje na podstawie zeznań świadków śmierć ks. Dolindo Ruotolo.

19 listopada 1970 roku, czwartek.

O świcie ojciec zaintonował Salve Regina i w pewnym momencie wpatrując się w górę powiedział: Madonna mia! Jaka jesteś piękna! I jakby w ekstazie, trwał tak kilka chwil w ciszy. Po czym dokończyliśmy razem śpiewać Salve Regina. Niesamowity pokój wyczuwało się wokół umierającego, jakiś rodzaj słodyczy i delikatności w ogniu tak wielkiego cierpienia!

Spróbowaliśmy podać mu jeszcze kapsułkę antybiotyku, rozsypując ją w ustach, ale ojciec dał nam delikatnie znać, że nie da rady oczyściłam mu język. Ksiądz Bernardino stwierdził, że nie poda Komunii Świętej, bo ojciec nie przełyka. Ależ to był dla ojca ból, przeżywał przecież całe Misterium Paschy.

Jednak do mieszkania na Salvator Rossa po krótkim czasie puka inny kapłan, ks. Giovanni G(F)olasso z Jezusem Sakramentalnym.

Uprzedziłam go, że ojciec już nie przełyka, ale on swoim donośnym głosem zapytał ojca, czy chce przyjąć Jezusa. – Tak! – odparł ojciec, i po odpuszczeniu grzechów ks. Giovanni udzielił mu Komunii. Moja radość nie miała granic! Ojciec Dolindo był w stanie uniesienia, wielkiego wewnętrznego ukojenia, a gdy Jezus wypełniał to serce, które całe życie było dla Niego, wokół nas zaczął unosić się silny zapach lilii. Zawołałam o. Falasso: Ojcze, ależ zapach! Czuje ojciec zapach lilii? Ksiądz odwrócił się do mnie i wzruszony przytaknął, tylko kiwając głową.

Na kilka chwil przed śmiercią Enzina przewróci jeszcze ks. Dolindo na prawy bok – pilnuje tego, by uniknąć odleżyn na ciele. W mieszkaniu zbierają się córki i synowie duchowni kapłana. Ale w niewielkim pokoiku przy umierającym jest tylko Enzina, jej siostra Anna, sąsiadka z dołu pani Di Sciascio oraz pielęgniarz i pan Umberto Cervo, brat Enziny.

– Byliśmy koło niego we czwórkę i modliliśmy się intensywnie – wspomina ten moment ze wzruszeniem pan Umberto.

Godzina 17.13. Ksiądz Dolindo ma coraz niższy puls, który schodzi do trzydziestu dwóch uderzeń na minutę.

Pan Umberto: W pewnym momencie zerwał się z łóżka, rozpostarł szeroko ramiona.

Jak dziecko, które wyciąga ręce do mamy i rzuca się jej naprzeciw wołając och! z zachwytem. I oddał ducha Bogu. Notuje Cinzia. – Podtrzymywałam go i poprawiłam poduszkę. Jego twarz była uśmiechnięta, wydawał się jaśniejący i pełen szczęścia, błogosławiony. Dowodem są zdjęcia, jakie udało się zrobić mojej siostrze.

W czwartek, 19 listopada 1970 roku ks. Dolindo Ruotolo umiera. Jednak lepiej napisać, że tego dnia rodzi się dla nieba. Dziś mijają 54 lata od tych wydarzeń.

Ksiądz Dolindo był niezwykłym kapłanem. Przez wszystkie lata, aż do śmierci, był zakochany w Matce Bożej, która nad nim nie tylko zawsze czuwała, ale i towarzyszyła w przejściu z życia ziemskiego do spotkania z Jej Synem Jezusem Chrystusem, któremu był wierny, którego kochał nad życie.

Ks. Dolindo powinien być wzorem nie tylko dla kapłanów, ale każdego z nas. Wielu księży, którzy chociażby doświadczali zwątpień w kapłaństwie, wzywając jego wstawiennictwa, odstępowało od decyzji o porzuceniu sutanny. Ks. Dolindo uczy, jak mamy wszyscy postępować w codziennym życiu. Uczy nas wybaczania, bo on nigdy nie chował urazy ani do swojego ojca, Kościoła, tych córek duchowych, które go zdradziły, ani do innych osób, które się z niego wyśmiewały. Za wszystkich się modlił, bo wiedział, że nawet najmniejszy uraz do bliźniego czy chęć odwetu oddala człowieka od Boga. Dusza ks. Dolindo była krystalicznie czysta i taka pozostała do końca. Prawdziwie święty był to Kapłan!

Wielką radością było dla mnie udanie się do Neapolu, by na własne oczy zobaczyć miejsca, w których żył ks. Dolindo. To też dla mnie zaszczyt, a wręcz obowiązek, że mogę podzielić się swoimi zdjęciami, które podczas całego pobytu wykonałem. Wyjazd ten też mi uświadomił, jak postać ks. Dolindo jest jeszcze mało znana w świecie. Oczywiście publikacje, które powstają o ks. Dolindo, czy wydawane jego dzieła są nam bardzo potrzebne. Ks. Dolindo jest też kapłanem na trudne czasy i raduje się serce, że ta postać świętego kapłana jaśnieje coraz bardziej w Kościele i miejmy nadzieję, że doczekamy się w końcu jego beatyfikacji, a następnie kanonizacji.

Pamiętam, jakim zdziwieniem było dla mnie, kiedy następnego dnia po przyjeździe do Neapolu udałem się do kościoła, w którym jest złożone w sarkofagu ciało ks. Dolindo. Odnalezienie kościoła nie było też dla mnie takie proste. Próżno było spotkać na ulicach Neapolu jakiejkolwiek tabliczki informującej o kościele, w którym spoczywa ks. Dolindo. Było też dla mnie dziwne, że pomimo bardzo wielu kapliczek napotykanych w Neapolu, które są przyozdabiane świętymi wizerunkami (szczególnie czczony jest św. Ojciec Pio), to ani jedna nie ukazywała ich świętego kapłana. Uliczki Neapolu są bardzo zatłoczone i kręte. Wiele z nich jest bardzo stromych, a szczególnie ta ulica, która prowadzi do kościoła, w którym spoczywa ks. Dolindo. Myślałem wtedy o ks. Dolindo i tym, ile wysiłku musiało kosztować go przemieszczanie się po mieście. Kiedy odnalazłem w końcu kościół, w którym spoczywa jego ciało, byłem jeszcze bardziej zdzwiony tym, w jakim miejscu się znajduje. Jednak więcej o tym napiszę, kiedy będę szedł do kościoła pw. Matki Bożej z Lourdes i św. Józefa przy Via Salvatore Tommasi 20 w Neapolu.

W mieście ks. Dolindo Ruotolo spędziłem 7 dni. Każdy dzień miałem wcześniej zaplanowany i wiedziałem, co mam zobaczyć, i gdzie się udać. Jednak pomimo wcześniej przygotowanego programu i tak wielu z tych miejsc nie odwiedziłem. Nie spodziewałem się że te miejsca pochłoną mnie tak bardzo i że będę musiał z wielu z tych wcześniej zaplanowanych miejsc zrezygnować. Ale taki okazał się Neapol. To miasto jest po prostu ogromne!

Mam głęboką nadzieję, że na następnych kartach swoich wspomnień uda mi się Was, drodzy czytelnicy, zachęcić do poznania ks. Dolindo Ruotolo, a może sami, tak jak ja, wybierzecie się do Neapolu, by na żywo zobaczyć to niezwykłe miasto, w którym żył i pełnił posługę kapłańską przed wielu laty ten święty kapłan.

Niech zwieńczeniem tych refleksji, a zarazem wstępem do mojej podróży do i po Neapolu, będzie przytoczony Akt zawierzenia się Jezusowi „Jezu, Ty się tym zajmij!”, który 6 października 1940 roku Pan Jezus podyktował podczas pisania listu ks. Dolindo do jednej ze swych córek duchowych, Eleny Montelli. To wtedy ks. Dolindo doświadczył lokucji wewnętrznej, w czasie której usłyszał głos Pana Jezusa, dyktujący słowa Modlitwy zawierzenia.

Pragnijmy tak, jak ks. Dolindo, zawsze stawiać Pana Jezusa w centrum naszego codziennego życia, aby to On wskazywał nam właściwą drogę do rozwiązywania naszych codziennych trudności. Nawet wtedy, kiedy upadniemy i jest nam ciężko, Pan Jezus nas kocha i zawsze jest przy nas z wyciągniętą dłonią, byśmy powstali z upadku. On pragnie, byśmy tylko Jemu zaufali, tak jak to czynił przez całe swoje życie Sługa Boży ks. Dolindo Ruotolo, którego przed laty Pan Jezus wybrał i powołał, by wskazywał ludziom drogę do Boga. Podążajmy za Panem Jezusem, kochajmy Jezusa i nie obrażajmy Go.

 

Łukasz Piotrowski

 

***


Wizerunek Pana Jezusa wg wizji ks. Dolindo Ruotolo

 

***

 

Jezu, Ty się tym zajmij – Akt zawierzenia się Jezusowi

Jezus do duszy:

Z jakiego powodu wzburzony ulegasz zamętowi? Oddaj Mi swoje sprawy, a wszystko się uspokoi. Zaprawdę powiadam wam, każdy akt prawdziwego, ślepego, pełnego oddania się Mi przyniesie owoc jakiego pragniecie i rozwiąże najbardziej napięte sytuacje.

Całkowicie zdać się na Mnie nie oznacza walczyć, denerwować się i rozpaczać, a jednocześnie prosić Mnie niecierpliwie, bym to Ja po twojej myśli, przemienił wzburzenie w modlitwę. Całkowicie zdać się na Mnie znaczy zamknąć ze spokojem oczy duszy, odsunąć niespokojne myśli i zamęt, oddać się Mi tak, bym tylko Ja działał, i powtarzać: “Ty się tym zajmij”.

Zamartwianie się, denerwowanie, myślenie o konsekwencjach zdarzeń jest wbrew, zdecydowanie wbrew, oddaniu się Mi. To tak jak z dziećmi, które domagają się, by mamy zajęły się ich potrzebami, a jednocześnie same zaczynają się mieszać, utrudniając swoimi pomysłami im pracę. Zamknij oczy i daj się ponieść prądowi mojej łaski.

Zamknij oczy i nie myśl o bieżących sprawach, odwróć wzrok od przyszłości jak od pokusy; odpocznij we Mnie, ufając w Moją dobroć, a zapewniam cię na Moją miłość, że kiedy zwrócisz się do Mnie z tą dyspozycją: “Ty się tym zajmij”, oddam się tej sprawie całkowicie, pocieszę cię, wyzwolę i poprowadzę. I kiedy będę musiał poprowadzić cię inną drogą niż tą, którą zaplanowałeś, będę ci przewodnikiem, wezmę na ramiona, przeprowadzę cię, jak matka uśpione niemowlę na rękach, na drugi brzeg. To twój racjonalizm, tok rozumowania, zamartwianie się i chęć, by za wszelką cenę zająć się tym, co cię trapi, wprowadza zamęt i jest powodem trudnego do zniesienia bólu. Ileż mogę zdziałać, zarówno w sprawach duchowych, jak i materialnych, kiedy dusza zwróci się do Mnie, spojrzy na Mnie mówiąc Mi: “Ty się tym zajmij”, zamknie oczy i odpocznie.

Otrzymujesz niewiele łask, kiedy się zamartwiasz. Wiele zaś łask spada na ciebie jeśli tylko twoja modlitwa jest pełnym zawierzeniem i oddaniem się Mi. W bólu i cierpieniu prosisz, bym działał, ale tak, jak ty tego chcesz… Nie zwracasz się do Mnie, a jedynie chcesz, bym się dopasował do twoich potrzeb i zamysłów. Nie jesteś chory, skoro prosząc lekarza o pomoc, sugerujesz mu leczenie.

Nie postępuj tak, ale módl się tak, jak was nauczyłem w Ojcze Nasz: “święć się imię Twoje”, czyli bądź pochwalony, uwielbiony w mojej potrzebie; “przyjdź królestwo Twoje”, czyli niech wszystko, co się dzieje, przyczynia się do stwarzania Twojego królestwa w nas i na świecie; “bądź wola Twoja, jako w Niebie, tak i na ziemi”, czyli to Ty wejdź i działaj w tej mojej potrzebie, tak jak według Ciebie będzie lepiej dla mojego życia wiecznego i doczesnego. Jeśli powiesz mi naprawdę: “bądź wola Twoja”, czyli jakbyś mówił: “Ty się tym zajmij”, wkroczę z całą moją mocą i rozwiążę najtrudniejsze sytuacje. Proszę, widzisz, że choroba postępuje, zamiast zanikać? Nie burz się, zamknij oczy i ufnie powiedz: “niech się dzieje Twoja wola, Ty się tym zajmij”. Powiadam ci, że się tym zajmę, jak lekarz. Uczynię nawet cud, jeśli będzie to potrzebne. Masz wrażenie, że stan chorego się pogarsza? Nie denerwuj się; zamknij oczy i mów: “Ty się zajmij”. Powtarzam ci, że się tym zajmę, że nie ma potężniejszego lekarstwa niż moje działanie z miłości. Zajmę się tym tylko kiedy zamkniesz oczy. Jesteś niezmordowany, chcesz wszystko sam oszacować, o wszystkim samemu pomyśleć; zdajesz się na siły ludzkie, czy też gorzej, na człowieka, wierząc w jego pomoc. I to utrudnia Moje działanie. O, jak bardzo pragnę twojego oddania bym mógł ci błogosławić, i w jakim smutku pogrążam się widząc jak się miotasz! Szatan właśnie do tego dąży: byś był niespokojny, by oderwać cię od Moich działań i rzucić na pastwę ludzkich przedsięwzięć.

Ufaj zatem tylko Mi, odpocznij we Mnie, całkowicie się na Mnie zdaj. Czynię cuda proporcjonalnie do twojego pełnego oddania się Mi, i oderwania się od twoich myśli. Rozrzucam skarby łask, kiedy jesteś ubogi, całkowicie. Kiedy posiadasz własne zasoby, nawet w niewielkiej mierze, lub jeśli to ich szukasz, jesteś w zwykłym wymiarze i idziesz za ziemskim, naturalnym biegiem wydarzeń, w który często interweniuje Szatan. Żaden racjonalista czy człowiek ciągle rozsądzający sprawy, nie uczynił cudów, nawet wśród świętych; kto zdaje się na Boga, postępuje w Jego stylu (po Bożemu).

Kiedy widzisz, że sprawy się komplikują, mów z zamkniętymi oczyma duszy: “Jezu, Ty się tym zajmij”. Oderwij się od siebie, bo twój umysł jest napięty… trudno dostrzec ci zło i zaufać Mi odrywając się od siebie. Postępuj tak w każdej trudności; róbcie tak wszyscy, a zobaczycie wielkie efekty i ciche cuda. Przysięgam wam na Moją miłość.

I Ja się tym zajmę, zapewniam was.

Módl się za każdym razem z tą gotowością oddania się, uzyskasz tak wielki pokój i owoce także wówczas, kiedy udzielę ci łaski złożenia ofiary ze swojego życia jako zadośćuczynienie i w imię miłości, co poniesie za sobą cierpienie. Wydaje ci się to niemożliwe? Zamknij oczy i powiedz całą duszą: “Jezu, Ty się tym zajmij”. Nie bój się, zajmę się i będziesz błogosławił Moje imię w uniżeniu. Tysiąc modlitw nie jest wart tyle co ten jeden akt oddania się: zapamiętaj to dobrze. Nie ma bardziej skutecznej nowenny niż ta: “O Jezu, oddaję Ci się, Ty się tym zajmij!”.

Dolindo Ruotolo

 

Ciąg dalszy…

 

***

Ponadto zapraszam do przeczytania moich wspomnień z pielgrzymek:

Udostępnij to: