Znani Sieradzanie / Tęsiorowski Wacław: Ostatni wozak z Sieradza

Znani Sieradzanie / dr Jan Milczarek (1926-2014)
5 listopada 2018
Znani sieradzanie / Kałuziak Jan (1936-2018), sieradzki fotograf
6 listopada 2018
Znani Sieradzanie / dr Jan Milczarek (1926-2014)
5 listopada 2018
Znani sieradzanie / Kałuziak Jan (1936-2018), sieradzki fotograf
6 listopada 2018
Udostępnij to:

Sieradz, 17 sierpnia 2017

 – Ustawiona, jak tańczy, trzeba ją podszparować. Jak będzie tak tańczyć, to się urwie – kiedy Wacław Tęsiorowski z ulicy Podrzecze w Sieradzu, ostatni wozak z miasta nad Wartą, opowiada o kuciu koni, oczy mu błyszczą, twarz nabiera rumieńców. Ten postawny, silny mężczyzna, który przez większość życia ciężko pracował, nie potrafi ukryć wzruszenia. Czasem jednak i prawdziwi mężczyźni łez nie muszą się wstydzić…

– Konie w mojej rodzinie były od zawsze – rozpoczyna wspomnienia Wacław Tęsiorowski. – Wozakiem był dziadek Stanisław, co mieszkał na Żabiej. Wozakiem był też mój ojciec Antoni urodzony w 1904 roku. On, proszę pana, służył w kawalerii. To był ułan, a wiadomo: nie masz pana nad ułana. Przejąłem rodzinny fach, ale nie na siłę. Od młodego kochałem konie, lubiłem gospodarstwo. Po powrocie z wojska, w roku 1956 zacząłem przyuczać się do zawodu. Przed służbą wojskową pracowałem z ojcem. Potem już na własny rachunek.

– Po wojsku pobraliśmy się – wtrąca pani Marianna, żona Wacława. – I tak już jesteśmy z sobą 58 lat. Ile przed nami? Kto wie, może rok, a może trzeba przyspieszyć krok do niebios bram?

– Konie miałem różne, różniste – opowiada pan Wacław. – Siwe, kare, kasztany. Wszystkie piękne, cudowne. Kupowało się je na jarmarkach w Złoczewie, Pajęcznie, Skarszewie, Borzęcinie, Wilanowie, Pabianicach, Zgierzu. Dobry koń kosztował, w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze, ze trzy solidne pensje. Zazwyczaj miałem dwa lub trzy konie. Wtedy dużo się w Sieradzu budowało, woziłem żwir, piach. Pamiętam, że wozaków było kilkunastu. Przypominam sobie Adamiaka, Szczepanika, Skalczyńskiego, Kosatkę, Ozimka. W Męce koło Sieradza był Władysław Piekarczyk. Kolegowaliśmy. On lubił dobrą, solidną robotę. I to też był ułan, tak jak mój ojciec. Ale siłą mi nie dorównał. Nie tylko on zresztą.

Fotografia z lewej strony przedstawia Wacława Tęsiorowskiego z jego ojcem Antonim Tęsiorowskim, który żył w latach 1904-1991. Natomiast fotografia z prawej strony ukazuje wozy konne, które przez wiele długich lat były nieodłącznym atrybutem sieradzkich pielgrzymów. To na wozach pielgrzymi przewozili swoje bagaże, a gdy dopadało ich zmęczenie, to i sami mogli przejechać niewielki odcinek. Pierwszym wozakiem był zawsze Wacław Tęsiorowski

– Wie pan, miałem w sobie tyle pary, że żwir wrzucałem na wóz taką wielką łopatą, jak to się mówi węglarą. Machnąłem raz, oni musieli trzy. A wóz to miałem wielki, z hamulcem. Hamulec musiał być pewny, jak się go zaciągnęło, to koń nie miał prawa pociągnąć wozu dalej.

Woził Wacław Tęsiorowski nie tylko żwir, piach i materiały budowlane. Przez wiele lat powoził także karawanem. – Z tym karawanem, to miałem utrapienie – wspomina. – Pogrzeb wyznaczony na godzinę 14, a ja muszę rzucać robotę, biegiem do domu, myć się, bo byłem na przykład na składzie węgla i przeprzęgać konie do karawanu. Na pogrzeb spóźnić się przecież nie można. Jak by to wyglądało?! Pyta pan, jak zaczęło się z karawanem? W zakładzie pogrzebowym u Dudczaka jeździł jeden taki Majewski, ale się rozpił. Ja miałem ładną parę ciemnych koni i Dudczak mówi: „Wacek, zgódź się, pojeździsz trochę i kogoś znajdę”. Tak zeszło mi kilkanaście lat.

Z miłością do koni człowiek się rodzi i do końca życia nosi ją w sercu. Jest to dla mnie wyjątkowa fotografia, którą zrobiłem Wacławowi Tęsiorowskiemu na jubileuszowej 400 sieradzkiej pieszej pielgrzymce na Jasną Górę; fot. 27 sierpnia 2010

Ważną rolę w życiu Wacława Tęsiorowskiego odgrywała jego żona Marianna, którą bardzo kochał i szanował do ostatnich dni jej życia. Marianna Tęsiorowska zmarła 26 czerwca 2015 r. w wieku 80 lat i została pochowana na sieradzkim cmentarzu parafialnym. Powyższe zdjęcie wykonałem 18 listopada 2012 r. na uroczystym poświęceniu przez J.E. ks. biskupa Wiesława Meringa odnowionego placu wokół Kolegiaty Sieradzkiej

Znaczącą rolę w życiu naszego rozmówcy odegrały i odgrywają nadal, sieradzkie pielgrzymki na Jasną Górę. Pan Wacław doliczył się, że był w Częstochowie co najmniej 28 razy. Dziś nie sposób dokładnie policzyć.
– Jak to się zaczęło? Jedna z pierwszych powojennych pielgrzymek, o ile nie pierwsza odbyła się drogą kolejową – opowiada. – Tak, kolejową, tylko że w takich odkrytych wagonach, jak przewodzi się węgiel, czy cement. Mieliśmy stołeczki do siedzenia. Ale co to za pielgrzymka?! Przychodzi do mnie proboszcz fary, Apolinary Leśniewski i mówi: „Wacek, namów chłopów z Męki, Kłocka, Bogumiłowa, Dzigorzewa, Charłupi Małej i pojedźmy na Jasną Górę wozami. Nikt wcześniej wozami nie jeździł”. Podchwyciłem pomysł proboszcza. Pojechaliśmy w ponad 30 wozów. Wozy przykryte plandekami. Panie kochany, jakie to było wtedy wydarzeni! Ludzie wychodzili na drogę, machali nam, pozdrawiali. Jak wjechaliśmy na Rynek Wieluński w Częstochowie, postój. Kto miał stroje sieradzkie, przebierał się w nie, powiewały nasze chorągwie z fary. Jak wchodziliśmy, ludzie oniemieli. Nikt wcześniej nie widział takiej pielgrzymki. I jeszcze panu powiem, że ja, jak każdy sieradzak, miałem swoją chorągiew, z którą wchodziłem na Jasną Górę. I nawet dziś też ten ostatni odcinek idę. Ostatnio było mi jednak trudno, myślałem że padnę, ale wszedłem. Jak już przychodzi sierpień, to jestem w innym świecie, zaczynam myśleć o naszej sieradzkiej pielgrzymce. W końcu mówię sobie: Wacek Bóg dał ci zdrowie, idź podziękować.

Historyczna fotografia przedstawiająca dwóch najbardziej znanych pielgrzymkowych wozaków biorących udział w jubileuszowej pieszej pielgrzymce sieradzkiej na Jasną Górę. Andrzej Adrian jest dobrym kolegą Wacława Tęsiorowskiego; fot. 23 sierpnia 2010

Kiedy szła 400 pielgrzymka sieradzka, po raz ostatni pan Wacław pojechał wozem.
– Konia pożyczyłem od Adriana z Olendrów – mówi. – Nie chciał zupełnie jeść, jakiś dziwny był. Karmiłem go po drodze jabłkami. Jakoś dojechaliśmy do Częstochowy. Tam stanąłem na jednym z podwórek. Zjadł trawy, wytarzał się, otrząsnął, to ja wtedy splunąłem, bo splunąć trzeba, taki zwyczaj. I wie pan, pomogło. Do Sieradza szedł jak trzeba. Koń bez podkowy? Za nic w świecie.

– Kowal nad kowale to był Wiktor Prysiński, który miał zakład na Warszawskiej, a potem na POW – mówi Wacław Tęsiorowski. – Był jeszcze Ziółkowski w Męce i Tokarski w Woźnikach. A ja proszę pana, przez prawie całe zawodowe życie kułem konie sam, tak, sam. Podpatrzyłem, jak to się robi. Kuł pan kiedyś konia? Pewnie nie. Podkowy to kupowało się surówki, potem trzeba je było wyrobić, poprzebijać dziury, tak żeby weszły ufnale, czyli specjalne gwoździe. Kopyto to trzeba obszparować. Do tego jest specjalny nóż. Kopyto nie może przerosnąć, bo próchnieje. Zanim nałoży się podkowę trzeba je wyczyścić, tak żeby młotek głos dawał taki specyficzny. I podkowa, broń Boże, na kopycie tańczyć nie może. Ja tam zawsze w kopyto wbijałem sześć gwoździ, a kowale potrafili i po 10. Po co?

Pan Wacław dorożkarzem nigdy nie był, bo i też dorożkarskiej tradycji w Sieradzu nie było. Przez pewien czas Tęsiorowscy mieli jednak bryczkę, piękną przedwojenną, na gumowych kołach.
– Kupiliśmy ją od państwa Danielewiczów – mówi pani Marianna. – Elegancka była, po prostu sznyt. Pamiętam raz, mąż założył szpakowate konie i jedziemy na przejażdżkę. I wtedy słyszę, jak ktoś mówi: „jadą jak przed wojną”.

Zawsze sercem jest z sieradzką pielgrzymką, której przez wiele lat z takim zapałem i oddaniem służył. My, sieradzcy pielgrzymi, ogromnie się cieszymy i dziękujemy Panu, kiedy na wałach Jasnej Góry wita Pan utrudzonych pielgrzymów; fot. 24 sierpnia 2016

Wacław Tęsiorowski jest bardzo skromnym i wierzącym człowiekiem. Z rąk ks. Jarosława Szpolorowskiego, który w latach 2012-2016 był kierownikiem sieradzkich pielgrzymów, przyjmuje do swojego serca Pana Jezusa pod postacią chleba; fot. 4 czerwca 2017

Z całą pewnością Wacław Tęsiorowski to barwna postać w bogatej historii naszego miasta. Cieszy się ogromnym szacunkiem sieradzan. Na zdjęciu w trakcie uroczystej procesji Bożego Ciała wita go serdecznie i dziękuje za przybycie ks. prałat Marian Bronikowski, proboszcz parafii pw. Wszystkich Świętych w Sieradzu; fot. 15 czerwca 2017

Pan Wacław jest dla mnie Wielkim autorytetem; fot. 22 sierpnia 2017

– Nie jeżdżę już od sześciu czy siedmiu lat – mówi król sieradzkich wozaków. – Teraz to już jakoś jest, ale na początku to myślałem, że zwariuję. Konie to moja miłość. Jadę choćby do sanatorium w Ciechocinku, to potrafię z tamtymi dorożkarzami przesiedzieć i kilka godzin. Pyta pan, czy gdybym jeszcze raz się urodził, to poszedłbym tą samą drogą? Dziś nie ma miejsca dla wozaków. Taki TIR, proszę pana, zmiecie z szosy wóz i konia. Ale nie żałuję swojego życia, pracowite było. W Sieradzu dożyjemy z żoną swoich dni, tu nasze miejsce, tu nasz dom, tu wszyscy mnie znają. Jak wyjdę na ulicę, to nie da się spokojnie przejść, tylu znajomych, gdzie nam byłoby lepiej?

tekst: Dariusz Piekarczyk
wybór fotografii i podpisy: Łukasz Piotrowski
źródło: sieradz.naszemiasto.pl z dn. 14 marca 2014

 

 

***

Zobacz także:

Udostępnij to: