Znani Sieradzanie / dr Wiesława Łazuchiewicz, człowiek o kryształowym sercu (1935-2019)

Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 5 – Güemes, 28 km / łącznie 109,2 km
17 lipca 2022
Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 6 – Santander, 22 km / łącznie 131,2 km
30 lipca 2022
Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 5 – Güemes, 28 km / łącznie 109,2 km
17 lipca 2022
Poznaję Boży świat / 2021 – Hiszpania, Camino del Norte. Dzień 6 – Santander, 22 km / łącznie 131,2 km
30 lipca 2022
Udostępnij to:

Sieradz, 7 września 2019
aktualizacja: 23 lipca 2022

Każdego dnia – czy to w drodze do sklepu, czy idąc do szkoły albo udając się na niedzielny spacer bądź Eucharystię do kościoła – mijamy dziesiątki osób. Są to nie tylko ludzie młodzi, modnie i ekstrawagancko ubrani, ale w dużej mierze ludzi starsi, na których najczęściej nie zwracamy uwagi, bo młodym się wydaje, że niby co osoba w podeszłym wieku, nierzadko schorowana, może mieć współczesnemu młodemu człowiekowi do zaoferowania. Jedną z takich osób, która poprzez swoją skromność i pobożność mnie urzekała, była Pani doktor Wiesława Łazuchiewicz…

dr Wiesława Łazuchiewicz, człowiek o kryształowym sercu; fot. 15 marca 2019
Nekrolog dr Wiesławy Łazuchiewicz

Panią doktor często spotykałem w klasztorze Sióstr Urszulanek SJK w Sieradzu, gdzie uczęszczała na Mszę św. Miała w sobie coś takiego, że wyczuwało się w niej ogromną dobroć i pokorę wobec życia i drugiego człowieka. Nie znałem jej tragicznej historii z dzieciństwa, wiedziałem tylko, że była lekarzem i to takim z prawdziwego powołania. Kiedy robiłem zdjęcia w sieradzkim klasztorze podczas różnych uroczystości, często Panią doktor widziałem i niejednokrotnie starałem się uwiecznić na swoich fotografiach. Zawsze była elegancko aczkolwiek skromnie ubrana i – jak pamiętam – co niedzielę przyjmowała Pana Jezusa do serca. Na modlitwie była zawsze skoncentrowana i skupiona, tak że kiedy robiłem zdjęcia, nigdy na to nie zwracała uwagi, była jakby wyłączona z tego, co się dzieje dookoła.

Na wiadomość, że Pani doktor Wiesława Łazuchiewicz zmarła, poczułem smutek, bo odszedł od nas człowiek o wielkim potencjale dobra i ciepła w sobie. O dramacie jej dzieciństwa, zesłaniu na Sybir i tułaczce przez Bliski Wschód dowiedziałem się dopiero po Jej śmierci, podczas rozmowy z Andrzejem Stępniem, pasjonatem i znawcą starego szpitala im. św. Józefa w Sieradzu, on ukazał mi szerzej postać doktor Wiesławy Łazuchiewicz. Poprosiłem go wtedy o użyczenie mi materiałów, które posiada w swoim archiwum, by umożliwić sieradzanom bliższe poznanie postaci Pani doktor. Tymi opracowanymi materiałami chcę się z państwem poprzez swoją stronę internetową podzielić.

Pierwszym tekstem będzie biogram, który opracował Andrzej Stępień. Kolejnym – dramatyczne wspomnienia spisane przez redaktora tygodnika „Nad Wartą” Dariusza Piekarczyka. Ostatni tekst stanowią wspomnienia wygłoszone podczas Mszy św. pogrzebowej Śp. doktor Wiesławy Łazuchiewicz przez o. Jerzego Jagodzińskiego, werbisty i misjonarza, które spisał Andrzej Stępień.

 Bardzo mnie cieszy i napawa dumą, że tacy ludzie jak Pani doktor Łazuchiewicz mogą znaleźć godne upamiętnienie na mojej stronie internetowej. Ufam, że o Jej historii będzie mogło dowiedzieć się jak najwięcej osób, szczególnie młodych, którzy nie doświadczyli okrucieństwa czasów wojny. Umiejmy iść przez życie tak jak Śp. doktor Wiesława Łazuchiewicz, która pomimo wielu cierpień nigdy nie straciła wiary, a w drugim potrzebującym lekarskiej pomocy człowieku odnajdywała samego Jezusa Chrystusa.

 

Łukasz Piotrowski

 

Wieczny odpoczynek racz Jej dać Panie, a światłość wiekuista niechaj Jej świeci.
Przez Miłosierdzie Boże, za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny, niech odpoczywa w pokoju wiecznym. Amen.

 

Pani dr Wiesława Łazuchiewicz wraz s. Priscillą Biesiacką witają sieradzkich pielgrzymów powracających do Sieradza z Jasnej Góry; fot. 29 sierpnia 2010
Pani dr Wiesława Łazuchiewicz składa życzenia ks. prał Józefowi Frątczakowi z okazji jubileuszu 60-lecia przyjęcia święceń kapłańskich; fot. 17 czerwca 2012
Moment przyjęcia Komunii Świętej prowadzi do pełnego zjednoczenia z Ciałem i Krwią Chrystusa. To czas, kiedy Bóg nas uświęca i włącza nas do rzeczywistości królestwa Bożego; fot. 23 lutego 2018
Eucharystia przypomina nam o zmartwychwstaniu i w ten sposób sama przynosi nam nowe życie. Częste uczestnictwo we Mszy Świętej daje nowe siły do codziennych zmagań, pokorę, wytrwałość i pokój serca, którego tak bardzo nam nieraz brakuje; fot. 23 lutego 2018
Przyjęcie Komunii Świętej ochrania nas przed popełnieniem grzechu śmiertelnego. Nieraz nie przyjmujemy Komunii ze względu na grzechy lekkie, czujemy się nieczyści. Tymczasem Komunia ochrania nas przed kolejnymi złymi uczynkami i myślami, na które możemy być bez niej bardziej podatni. Bliskość Jezusa wspomaga nasze działanie i prowadzi nas ku właściwie podjętym decyzjom; fot. 23 lutego 2018
“Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). S. Priscilla Biesiacka ze zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK w Sieradzu zawsze służyła pomocną dłonią p. Wiesławie Łazuchiewicz; fot. 23 lutego 2018
Kiedy otwieramy się na Boga tacy, jacy jesteśmy, to On otacza nas swoją miłością i miłosierdziem. Msza Święta prowadzi do pojednania, ponieważ przychodzimy na nią razem ze swoimi słabościami, problemami, grzechami i chcemy je wszystkie oddać Panu Bogu i pozwolić się prowadzić. Dla p. dr Wiesławy Łazuchiewicz uczestniczenie w niedzielnej Eucharystii było czymś naturalnym i wynikało z potrzeby serca; fot. 25 marca 2018
Pani dr Wiesława Łazuchiewicz wraz z innymi wiernymi uczestniczy podczas Wielkiego Tygodnia w adoracji Najświętszego Sakramentu; fot. 29 marca 2018
Adoracja przemienia całe nasze życie przez tę osobistą, całkowitą bliskość z Panem. Jezus obecny w tym sakramencie przychodzi, by mieszkać w nas i pośród, nas. Jego obecność przemienia nas i ożywia. Powoli życie i uczucia Chrystusa stają się naszymi, abyśmy mogli w prawdzie powiedzieć: “Teraz już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20); fot. 29 marca 2018
Boże Ciało – Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa; fot. 31 maja 2018

 

=====================================================

 

Biogram

Wiesława Łazuchiewicz, córka Józefa i Eleonory z Kurków, urodziła się 20 sierpnia 1935 roku w Złoczewie w powiecie sieradzkim. W Sieradzu zamieszkała z rodzicami w roku 1938. W sierpniu 1939 roku czteroletnia Wiesia spędzała lato u rodziny, w miejscowości Murowanka k/Nowogródka. Tam zastał ją wybuch drugiej wojny światowej. W dniu 10 lutego1940 roku wraz z rodziną ciotki została deportowana na Syberię do miejscowości Rosochy w obwodzie Szekursk k/Archangielska. Następnie poprzez Krasnowodsk w Turkmenistanie nad Morzem Kaspijskim trafiła do Isfahanu w Iranie. Tam w Zakładzie Opieki dla Dzieci Polskich uczęszczała do polskiej szkoły. Pod koniec 1945 roku, po likwidacji sierocińca  w Isfahanie, czekała ją dalsza tułaczka. Polskie sieroty wraz z personelem zakładu przez Teheran dotarły do Libanu i tam w okolicach Bejrutu w polskiej kolonii mogły kontynuować naukę w polskiej szkole. Wreszcie jesienią 1948 trzynastoletnia Wiesia wróciła do Polski, do rodzinnego Sieradza. Po ukończeniu szkoły powszechnej kontynuowała naukę w Technikum Handlowym, które ukończyła w czerwcu 1953. Przez rok pracowała jako referendarz w Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Sieradzu. W październiku 1954 rozpoczęła studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Łodzi, uzyskując w dniu 4 lutego 1961 dyplom lekarza medycyny.

Malutka Wiesia w wózku, Złoczew 1936; to i pozostałe zdjęcia pochodzą z arch. Wiesławy Łazuchiewicz
Malutka dziewczynka w koronie stojąca w pierwszym rzędzie to Wiesia Łazuchiewicz; fotografia przedstawia bal w przedszkolu, Złoczew, 26 lutego 1938

Z rodzicami Eleonorą i Józefem; w tle sylwetka XIII-wiecznego podominikańskiego klasztoru Sióstr Urszulanek SJK w Sieradzu, luty 1939
Wiesława Łazuchiewicz już jako młody lekarz pozuje do pamiątkowego zdjęcia z rodzicami, 1961

Na terenie „starego” sieradzkiego szpitala im. św. Józefa, 1963

Lekarz specjalista pierwszego stopnia z zakresu chorób wewnętrznych, specjalista drugiego stopnia w dziedzinie reumatologii.

Współzałożycielka i pierwszy Prezes Wojewódzkiego Oddziału Związku Sybiraków w Sieradzu. Członek Zarządu Miejskiego Polskiego Czerwonego Krzyża.

Odznaczona Srebrnym Krzyżem Zasługi, Medalem 25-lecia PCK przyznanym przez Zarząd Główny PCK, Odznaką Honorową PCK I stopnia. W roku 1996 za wybitne zasługi w rozwoju krwiodawstwa Zarząd Główny PCK  w Warszawie nadał prezesowi Zarządu rejonowego w Sieradzu Wiesławie Łazuchiewicz honorową odznakę „Kryształowe Serce”.

Pracę zawodową rozpoczęła w dniu 1 marca 1961 jako lekarz stażysta wolontariusz, odrabiając staż podyplomowy, a od 1 maja 1961 jako etatowy lekarz stażysta.

Z dniem 1 stycznia 1962 została powołana na stanowisko kierownika Punktu Krwiodawstwa. Jednocześnie pracowała jako asystent w oddziale wewnętrznym, a od 1968 w oddziale reumatologicznym. Z dniem 1 października 1972 roku została powołana na stanowisko z-cy ordynatora oddziału reumatologicznego. Od 1 sierpnia 1995 pełniła obowiązki ordynatora oddziału reumatologicznego. Przez cały czas prowadziła Punkt Krwiodawstwa, a następnie Bank Krwi. Jednocześnie pracowała w poradni reumatologicznej.

Z dniem 28 lutego 1997 przeszła na emeryturę. Zmarła 19 maja 2019 roku w wieku 83 lat.

Pani doktor Wiesława z bratem Zbigniewem i jego żoną
Pani doktor Wiesława Łazuchiewicz w swoim mieszkaniu przy ulicy Dominikańskiej, 2017

Wiesława Łazuchiewicz  przez cały okres pracy dała się poznać jako osoba wyjątkowo solidna, zdyscyplinowana i odpowiedzialna. Jej bardzo rzetelne przygotowanie zawodowe, pracowitość, wyjątkowa skromność, serdeczność i głębokie zaangażowanie w opiekę nad chorymi stawiają ją w pierwszym szeregu ludzi zasługujących na wielki szacunek.

Andrzej Stępień

=====================================================

 

Dziewczynka w białej sukience

W wieku 83 lat zmarła Wiesława Łazuchiewicz, znana niegdyś i ceniona sieradzka lekarka, która jako dziecko przeżyła piekło zesłania na Sybir i tułaczkę przez Bliski Wschód. Dopiero kilka lat po zakończeniu wojny mogła wrócić do domu. Dziewczynka w białej sukience to tekst, który ukazał się w tygodniku „Nad Wartą” w cyklu „Nadwarciańskie rody” z 2013 roku. Ukazuje niesamowite wojenne losy znanej sieradzkiej lekarki Wiesławy Łazuchiewicz.

Dariusz Piekarczyk

 

Isfahan , I Komunia święta Wiesławy Łazuchiewicz, wszystkie zdjęcia pochodzą pochodzą z arch. Wiesławy Łazuchiewicz

Narastało podniecenie w polskim sierocińcu w Isfahanie. To właśnie w tym irańskim mieście, w latach 1942–1944, schronienie znalazło ponad dwa tysiące polskich dzieci, które trafiły tu z armią gen. Władysława Andersa. Większość miała za sobą koszmar katorgi na „nieludzkiej ziemi”. Podniecenie narastało nie bez powodu. Ksiądz Franciszek Tomasik, wespół z siostrami urszulankami Marią Aleksandrowicz i Anną Tobolską, przygotowywał dzieci do Pierwszej Komunii świętej.

– Byłam w tej grupie – wspomina w sieradzkim mieszkaniu przy ulicy Dominikańskiej Wiesława Łazuchiewicz, lubiana i ceniona lekarz reumatolog. – Tak, byłam tam. Miałam wówczas siedem lat. Tak bardzo chciałam pójść do Komunii w białej sukience. Wtedy wydawało się to nierealne. Skąd biała sukienka w Iranie, kraju muzułmańskim, w czasach zawieruchy wojennej? Dobry Bóg, a może anioł czuwał jednak nade mną i innymi dziewczętami. Miałyśmy białe sukienki, o, proszę tylko popatrzeć na zdjęcie. I nawet wiązanka kwiatków i zdjęcie. Tylko rodziców na mojej Komunii nie było …

Jakież to wiatry przywiały siedmioletnią Wiesię do Iranu?

– W roku 1939 rodzice posłali mnie na wakacje pod Nowogródek na kresach Drugiej Rzeczypospolitej – kontynuuje opowieść Wiesława Łazuchiewicz. – W folwarku Murowanka mieszkał kuzyn Jan Barski z żoną Leokadią i rodziną. To były legionista, osadnik wojskowy. Coś tam z wakacji pamiętam, ale ile mogę pamiętać, miałam pięć lat. Pozostał mi na zawsze w pamięci ogromny czarny pies Gieran i konie Kaśka oraz Maciej. Kaśka poszła na wojnę. Wybuchu wojny, wejścia wojsk rosyjskich nie mogę sobie przypomnieć. Za to mroźna noc zimy roku 1940 jest i będzie we mnie zawsze. To była noc wywózki na Sybir. W domu – a dom był solidny, duży, drewniany – pojawili się żołnierze rosyjscy. Ciocia Leokadia płakała i ładowała na sanie pierzyny i inne, jej zdaniem, potrzebne rzeczy. Wuj gdzieś zdołał uciec przed wywózką. Została za to babcia Apolonia, dziadek Szczepan oraz córki wujostwa, Eleonora i Krystyna. Załadowano nas w sanie i na stację kolejową. Pociąg, jechaliśmy i jechaliśmy w bydlęcych wagonach. Nagle, wychodzić, wychodzić. Trafiliśmy do posiołka Rosochy w obwodzie Szenkursk koło Archanielska. Tajga, tajga wszędzie i rzeka ogromna jak morze. To Wołga. Wtłoczyli nas do drewnianych baraków, po kilkanaście rodzin. W barakach stół, ławy i prycze. Na środku piec. Babcia pracowała jako pomoc sanitariuszki. Dziadek przy wyrębie lasu. Dziadek miał u komendanta uważanie, bo posiadał „czasy”, czyli zegarek. Nie przeżył jednak zesłania. Zmarł tam. Ja? Mało pamiętam. Pamiętam zimowe krajobrazy, mróz i głód. Cierpiał pan kiedyś głód? Pewnie nie, to nie wie pan, co to znaczy chodzić wiecznie głodnym z pustym żołądkiem i marzyć o kruszynie chleba.

Isfahan, w środku Wiesława Łazuchiewicz, 1942
Polskie dzieci w Iranie, 1942

Isfahan, 1946
Isfahan – I Komunia święta; fot. 4 czerwca 1946

Matka Boża Libańska, 1947
Bejrut – Boże Ciało, 1948

Na początku sierpnia gruchnęła wieść, że gdzieś tam na południu tworzy się wojsko polskie.
– Ze wszystkich stron, na oślep, wynędzniali zesłańcy szli do stacji kolejowych – opowiada z wypiekami na twarzy pani Wiesława. – I my też ruszyliśmy ku przeznaczeniu. Pamiętam pociąg, wagon bydlęcy z otworem sanitarnym pośrodku. Jechał i jechał. Tak osiem miesięcy. Ludzie padali jak muchy. Zmarłych wyrzucano po prostu z wagonu. Nie było czasu, trumien na pochówki. Przeżyliśmy podróż dzięki babci Apolonii, która zabrała wór pełen zasuszonego kwaśnego chleba.

Pociąg z umęczonymi Polakami dotarł do Krasnowodska w Turkmenistanie nad Morzem Kaspijskim.
– Tam na tyfus zmarła babcia – mówi pani Wiesława. – Zostałyśmy we cztery: ciocia, jej córki i ja. Jednym z ostatnich statków, jaki wypływał z Krasnowodska, ruszyłyśmy do Iranu. Z tej podróży zapamiętałam straszliwy ścisk na statku, upał i zaklejone oczy. Trafiłyśmy w końcu do Isfahanu. Tam kolejna tragedia. Zmarła Krystyna. Do dziś zachował się jej nagrobek w kwaterze polskiej na ormiańskim cmentarzu. Wybiegnę trochę do przodu. Jej siostra Eleonora przeżyła wojnę. Potem już w Teheranie wyszła za Irańczyka. Pozostała tam. Jest obecnie w domu opieki. Ma się nieźle. Ale wróćmy do Isfahanu. Tam trochę odżyłam. Trafiłam do sierocińca, czy jak kto woli – zakładu opieki dla dzieci polskich. Masa dzieci tam była, spokojnie ponad setka. Zapamiętałam Basię i Tadzia Morawskich. Boże jedyny, czy jeszcze żyją? Tam już było nieźle. Regularne posiłki w dużym ogrodzie, codzienne apele, modlitwa. Chodziliśmy do szkoły. Czasem odwiedzali nas przedstawiciele władz polskich, wojskowi, duchowni. Podobno był nawet generał Anders. Może i tak. Co ja tam wtedy… siedem, osiem lat miałam. Eleonora była w innym sierocińcu, dla starszych dzieci. Czasem ją odwiedzałam. A wie pan, w Isfahanie przeżyłam trzęsienie ziemi i noce podczas ramadanu, kiedy strasznie się bałam. Muzułmanie walili wtedy w bramę. Myśmy cichuteńko siedziały. Do dziś boję się głośnego huku. Tam poszłam też do Pierwszej Komunii, w białej sukience. Jakże było to wtedy dla mnie ważne.

Pod koniec 1945 roku zaczęto likwidować sierociniec w Isfahanie. Dzieci, w większości sieroty, miały być rozrzucone po całym świecie. Pani Wiesława dostała przydział do Afryki Południowej.
– Byłam już spakowana i czekałam na transport – mówi dalej. – I wtedy, jakimś cudem, odnalazła mnie ciocia Leokadia. Zabrała mnie, Eleonorę i ruszyłyśmy w dalszą tułaczkę. Tym razem obóz, taki pod namiotami, w Teheranie. Wtedy widziałam szacha perskiego. Byliśmy z wizytą w pałacu. Eleonora wyprowadziła się do miasta. Wynajęła mieszkanie, zaczęła pracę u złotnika. Byłyśmy tam do końca stycznia 1946 roku. Potem kolejny etap tułaczki, libańskie miasto Achuczi. Pyta pan, co dalej? Liban i górskie miasteczko pod Bejrutem. Jaki tam był wtedy spokój. Istniała tam wtedy dość liczna polska kolonia. Wynajmowaliśmy mieszkania od miejscowych. Chodziłam do polskiej szkoły, biegałam po górach. W kościele był polski ksiądz. Jednym słowem: mała Polska w Libanie. To był bodajże najlepszy okres mojej wojennej tułaczki. Byłyśmy tam do jesieni 1946 roku. Potem Bejrut, ale już nie w zorganizowanej grupie rodaków. Polacy rozpierzchli się po mieście. Spotkałyśmy tam wtedy późniejszego kardynała Władysława Rubina. On właśnie w Bejrucie otrzymał święcenia kapłańskie.

Z Bejrutu pani Wiesława z ciocią ruszyły w końcowy już etap drogi do Polski. Statkiem przez Morze Śródziemne do obozu przejściowego pod Mediolanem. Stamtąd pociągiem do Międzylesia koło Warszawy.
– Tam odebrali mnie rodzice, mama Eleonora i tato Józef – kończy swoją opowieść Wiesława Łazuchiewicz. – Nie poznałam ich. Kiedy przyjechałam do Sieradza, inne dzieci patrzyły na mnie jak na jakieś dziwadło. Bo jakże to, skąd ja się tu nagle, ni stąd ni zowąd, wzięłam? Po śniegu nie potrafiłam chodzić, przewracałam się. Bo gdzie tam w Libanie śnieg? Pani Wiesława przyznaje, że coraz częściej odzywa się w niej tęsknota za miejscami, gdzie spędziła wojenne dzieciństwo. Planuje pojechać na wycieczkę do Isfahanu, Teheranu, Bejrutu. W poszukiwaniu dni minionych…

Opracował: Dariusz Piekarczyk

 

 

 

=====================================================

 

Msza św. pogrzebowa Śp. doktor Wiesławy  Łazuchiewicz, Bazylika Mniejsza w Sieradzu, 21 maja 2019 roku, godz. 12

 Kochała tę świątynię, kochała ludzi. Tutaj wykuwała swą wiarę poprzez czynne zaangażowanie w modlitwie, także czynne zaangażowanie w Eucharystii. Również i my, kapłani, chcemy złożyć Najświętszą Ofiarę za pokój Jej duszy. Wyrażam swoją wdzięczność  ks. Zygmuntowi i ks. Jerzemu za ich obecność. Są siostry zakonne urszulanki, jest poczet sztandarowy Związku Sybiraków. Zatem z wdzięcznością chcemy Panu Bogu podziękować za dar Jej życia. Będziemy prosić Boga, aby odpuścił Jej wszelkie grzechy i dopuścił Ją do społeczności zbawionych.

Ks. inf. Marian Bronikowski, proboszcz Bazyliki Mniejszej w Sieradzu

 

***

 

Wspomnienie o Pani Doktor wygłoszone przez ojca Jerzego Jagodzińskiego, misjonarza werbisty (SVD), sieradzanina, pracującego obecnie w Obwodzie Kaliningradzkim, zaprzyjaźnionego ze Śp. doktor Wiesławą Łazuchiewicz

Proszę o chwilę medytacji, refleksji, wykorzystanie czasu Eucharystii, kiedy Śp. doktor Wiesława Łazuchiewicz jest po raz ostatni pośród nas, przynajmniej ciałem.

Nie lubię słowa „pożegnanie”, Rosjanie mają na to bardzo dobry zwrot „ uwidimsja” (увидимся), tzn. coś, co w rozmowie było, co trzeba dokończyć, teraz nie można, ale przyjdzie moment, że zobaczymy się jeszcze raz, nie żegnamy się, liczymy na powtórne spotkanie. Drogie siostry, drodzy bracia, liczę i mam nadzieję, że wszyscy liczymy na powtórne spotkanie z naszą siostrą Wiesławą.

Znaliśmy się od zawsze. Moja dziecięca pamięć sfotografowała Ją (miałem przyjemność znać Jej członków rodziny) zawsze z mamą, eleganckie dwie panie w futerkach, w takich sieradzkich kapelusikach, które robiła Kwapiszowa (nazwisko do sprawdzenia, czy zapisałem poprawnie), pamiętacie taki kapeluszniczy sklep na Kościuszki. Pół Sieradza chodziło w chustach, a pół nosiło eleganckie kapelusiki.

Powiem, że była aniołem, nie przesadzam, jeżeli ktoś by pomyślał o jakichś negatywach, to dlatego, że była normalnym człowiekiem. A była aniołem dlatego, że wymyśliła z innymi aniołami, m.in. z panią Wandą Turowiczową coś takiego. W latach 70., 80. w Polsce sprzedawano pewne lekarstwo na reumatyzm. Pani Doktor wystawiała recepty, pani Wanda kupowała ten lek w aptece i wysyłały mi na Filipiny przez 15 lat. Teraz ta spółka spotkała się tam na Górze. Nie wiem, ilu wyratowały, może 100, może 200, a może 10. To była taka dyskretna anielska robota, nikt o tym nie wiedział. Jestem świadkiem, bo w marcu 1983 roku i mnie to dopadło. Byłem chory, straciłem przytomność i pewna kobieta karmiła mnie tym lekiem, kiedy sobie nie zdawałem sprawy, co się dzieje. Zanim mnie dowieźli do miasta, a trzeba było iść siedem godzin piechotą, nieśli mnie, a  później jeszcze trzy godziny jazdy jeepem. Jestem świadkiem, że palec Boży, palec za wstawiennictwem Pani doktor, przedłużył mi życie, nie mam żadnej wątpliwości. To była taka pomoc, o której Chrystus mówi – Byłem głodny, a daliście Mi jeść, byłem spragniony, a daliście Mi pić, byłem w więzieniu, a nawiedziliście Mnie.

Dzisiejszy Sieradz żegna – chociaż ja mówię „do zobaczenia” – Śp. naszą siostrę Wiesławę. Była u mnie  w Rosji rok temu. Myślałem, że z tymi Jej oczyma rosyjskimi metodami może uda się coś zrobić, nie udało się. Kiedy przyjeżdżała, miałem wątpliwości, jak przyjmie tych moich Rosjan, w końcu po ludzku sądząc – to nacja, która wielkie krzywdy Jej wyrządziła, dzieciństwo Jej zabrała, dziecko wprowadziła w życie dorosłe takimi drzwiami, że nawet największemu wrogowi bym nie życzył. Przyjechała Pani doktor i ze  wszystkimi się zaprzyjaźniła. Dzisiaj będzie w Jej intencji w moim miejscu Msza św., którą wikary odprawi, i jestem pewny, że przyjdzie kilkanaście osób i będzie się modlić za Nią. Jej życie to jest scenariusz nie na jeden film, na parę filmów, a szczególnie to odebrane dzieciństwo, jednocześnie człowiek pełen wigoru, pełen miłości do braci i sióstr. Z Nią był miło rozmawiać. To był człowiek, który myśli to samo, mówi to samo i robi to samo. Dziś to rzadkość, coraz większa rzadkość  w czasach, kiedy ludzie nie wiedzą, co myślą, nie wiedzą, co mówią, nie wiedzą, co robią. U Pani doktor była mowa biblijna: tak, tak, nie, nie i żeby się czegoś dowiedzieć, a szczególnie  po tym ostatnim wypadku, dzwoniłem przynajmniej raz w tygodniu, a najrzadziej  raz na dwa tygodnie. Jednak dowiedzieć się czegoś o jej chorobie było niezwykle trudno, ciągle przerywała:  a co u was, a co u mnie. Takie były to rozmowy. Była organizatorem Związku Sybiraków, była członkiem Żywego Różańca. Była parafianką tutejszej Bazyliki, a podejrzewam, że  w niedziele pojawiała się  na dwóch Mszach św., bo wśród urszulanek miała bardzo dobre przyjaciółki, nie tylko znajome, ale takie od serca, z którymi się rozumiała.

Pani Doktor, dziś się nie żegnamy, mówimy увидимся, modlimy się, a Ty patrząc na nas z góry, świeć swoim chrześcijańskim przykładem, który w dzisiejszych czasach jest tak potrzebny. Panie Boże, bądź dla Niej sędzią nie tylko sprawiedliwym, ale i miłosiernym. Wierzymy w spotkanie w niebie. Amen.

Opracował: Andrzej Stępień

 

 

***

Zobacz także:

Udostępnij to: