2011 – Warszawsko Akademicka Pielgrzymka Metropolitalna „Wojska Polskiego” na Jasną Górę
12 grudnia 2011Poznaję Boży świat / 2012 – Hiszpania, Camino Francés. Dzień 9 – Fromista, 25 km
9 kwietnia 2012Sieradz, 28 lutego 2012
Pragnę dziś zamieścić piękne wspomnienie o księdzu Henryku Wieczorku pióra sieradzanki, mieszkającej obecnie w Łodzi, pani Ireny Witkowskiej z d. Teodorczyk. Pierwszy jej tekst na stronie Sieradz-Praga.pl nawiązywał do niezwykłej książki pani Ity Turowicz I wszystko w sny odchodzi… i można go przeczytać w zakładce Listy do Autorki. Pani Irena m.in. tak napisała o tej książce: Dzięki Pani memuarowi odżywa tak bardzo wiele wspomnień (podobnie jak u wielu uczestników spotkania w sieradzkim magistracie), że czasami wstaję w nocy, by powtórnie przeczytać pewne fragmenty.
Dzisiaj pani Irena pragnie podzielić się swoim pięknym zapamiętaniem „Niezłomnego” kapłana, śp. księdza Henryka Wieczorka. Przywołując w pamięci wspomnienia z młodzieńczych lat, pisze, jak dużą rolę odegrał w jej życiu ten kapłan. Ponieważ w tekście pojawia się wspomnienie jego pasji – malarstwa – pozwoliłem sobie dodać kilka zdjęć obrazów, które namalował ksiądz Wieczorek. Za udostępnienie ich pragnę podziękować ks. dr. Tadeuszowi Miłkowi z parafii NMP Królowej Polski w Sieradzu.
Łukasz Piotrowski
***
Wspomnienia pani Ireny Witkowskiej z d. Teodorczyk o ks. Henryku Wieczorku
W dniu 21 lutego 2012 roku na cmentarzu w Kłocku pożegnaliśmy księdza Henryka Wieczorka. Dla mnie – kapłana nieodłącznie związanego z Sieradzem, a dawniej, szczególnie z domem zakonnym Sióstr Urszulanek w Monicach. Do dziś mam przed oczami jego wysoką postać, zmierzającą w niedzielny poranek na mszę św. o godzinie 10. Charakterystycznie ubrany w pelerynę i czarny kapelusz, przez co nosił przydomek Zorro. Podczas sumy spowiadał w konfesjonale stojącym naprzeciw wejścia na ambonę. Po czym sam odprawiał następną mszę. Moja ciocia i wujek Bielawscy z Częstochowy, ilekroć byli w Sieradzu, zawsze starali się iść na mszę, podczas której kazanie głosił ksiądz Wieczorek. Były one dla nas wyjątkowe – nie ze względu na obecne czasem treści polityczne, zaczerpnięte z Radia Wolna Europa, bo te znaliśmy niemal na pamięć, jako że tato był namiętnym słuchaczem tej rozgłośni – ale ze względu na spojrzenie kaznodziei na otaczającą rzeczywistość. Do dziś gdzieś błądzi w zakamarkach pamięci sformułowanie: „…Ksiądz się musi modlić za tych, co gadają pod chórem, za tych, co śpią w ławkach i tych, którzy się modlą” albo przy okazji przekazywania informacji o nadaniu sakry biskupiej przez Ojca Świętego kolejnym kapłanom „Podobno pierścienie, które otrzymali, mają szlachetne kamienie. Czy tak jest, czy też są syntetyczne, nikt nie będzie dochodził, bo nie wypada sprawdzać Papieża”. Wtedy to bawiło i zastanawiało. Teraz po latach uważam, że ksiądz Wieczorek pokazywał nam, iż nawet takie sytuacje mają ludzkie oblicze ze wszystkimi słabościami.
W uroczystość św. Szczepana kultywowano zwyczaj obsypywania księdza ziarnem owsa na pamiątkę ukamienowania pierwszego męczennika. Byłam kiedyś przerażona, zobaczywszy, jak rolnicy nie szczędząc ziarna, z wielką zapalczywością celują w kapłana. Rozpromieniłam się, ujrzawszy zadowoloną twarz księdza Wieczorka, radego chyba z faktu, że tradycja w narodzie nie ginie.
Był kapłanem budzącym wielki respekt. Kiedy rozpoczynała się na Krakowskim Przedmieściu kolęda, dzieci interesował najbardziej fakt, po której stronie chodzi ks. Wieczorek. Bały się, że to on złoży ich rodzinie wizytę duszpasterską, ponieważ był bardzo surowy i wymagający. Zeszyty do katechezy musiały być w doskonałym porządku, a i na krótki egzamin z podstaw wiary należało być przygotowanym.
W moim życiu ksiądz Wieczorek odegrał ważną rolę. Jako licealistka rozważałam, co w przyszłości chciałabym robić. Jednym z planów było studiowanie architektury. W rozmowie z Grażyną Nitecką, wtedy studentką chyba już czwartego roku architektury we Wrocławiu, usłyszałam, że pobierała u księdza lekcje rysunków. Zajęcia te okazały się potem bardzo pomocne, zwłaszcza w kontekście ćwiczeń z malarstwa podczas studiów i dlatego namawiała mnie, bym spróbowała przekonać księdza do udzielenia mi lekcji. Oczywiście nie miałam odwagi, by samej rozmawiać z księdzem, tylko wysłałam mamę. Ksiądz się zgodził. W pierwszych zajęciach uczestniczyli również ministranci, a później dołączyła Dzidka Kowalczyk (która w przeciwieństwie do mnie faktycznie zdawała na architekturę, kończąc ją potem na PŁ). Wracając do pierwszych zajęć – w odróżnieniu od ministrantów – byłam nieludzko spięta i nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani słowa.
Kiedyś ksiądz polecił nam, byśmy udali się do okalającego klasztor sadu, gdzie pasły się krowy, i jeden z chłopców rzucił wesoło, że chyba będziemy rysowali krówki, na co nasz nauczyciel: „Portretów rodzinnych dzisiaj nie będzie”. W duchu śmiałam się niemiłosiernie, ale zachowywałam powagę. Kolejna lekcja, która utkwiła mi w pamięci, również w plenerze. Jesienny zachód słońca i polecenie, by namalować rosnącą w pobliżu brzozę. Coś tam starannie mazaliśmy i w pewnym momencie ksiądz wziął ode mnie pędzel i na białej korze mojego drzewa namalował fioletowe cienie. Szok. I wtedy zobaczyłam, że rzeczywiście w świetle zachodzącego słońca tak wygląda kora. Nie jest wcale biała! Podczas dalszych lekcji malowaliśmy martwe natury przygotowane przez naszego nauczyciela. Zwykle na początku objaśniał nam, na co mamy zwrócić uwagę i przekazywał istotne wskazówki, a później pozwalał szaleć pędzlem po kartonie według własnego uznania. Na koniec omawiał efekty naszej pracy. Bardzo ciekawym doświadczeniem było przedstawianie nam jego własnych prac malarskich w różnym świetle, łącznie z kwarcowym.
Mimo że ostatecznie nie wybrałam architektury, to lekcje te odegrały i wciąż spełniają w moim życiu ważną rolę. Pracując w szkole jako matematyczka, zostałam uznana za „specjalistkę od spraw plastycznych” z okazji różnych uroczystości, począwszy od dekoracji, a kończąc na stronie graficznej wszelkiego rodzaju dyplomów. Obecnie będąc na emeryturze, wykorzystuję zdobytą wówczas wiedzę w pracy charytatywnej na rzecz Stowarzyszenia „Muminki” w mojej parafii. Bardzo żałuję, że nigdy nie przełamałam się, by po latach raz jeszcze i szczególnie serdecznie podziękować księdzu Wieczorkowi za te wspaniałe spotkania, które nauczyły mnie innego spojrzenia na świat, łącznie z tym lekko ironicznym wejrzeniem we własne słabości. Dlaczego nigdy nie podeszłam i nie pozdrowiłam go bardzo serdecznie, jak wielokrotnie miałam ochotę to uczynić? Miałam świadomość, że jest to wielki intelekt. Często prosił, byśmy wrzuciły z Dzidką do skrzynki listy adresowane do utytułowanych osób z UJ. Wielokrotnie widziałam go spacerującego po sieradzkich wałach z Antoine’em Cierplikowskim. Czułam zbyt wielki respekt i szacunek i nie zdobyłam się na ten ludzki gest, który odkładałam na później. Zegnaj, mój Drogi Nauczycielu.
Irena Witkowska
(dla znajomych Goga)
Łódź
***
Zobacz także: