Wspomnienia Janusza Kurkowskiego

Wspomnienia Ewy Janiak-Stanisławiak
19 sierpnia 2018
2018 – 408. Piesza Pielgrzymka Sieradzka na Jasną Górę. Apel Jasnogórski! (2018-08-20)
20 sierpnia 2018
Wspomnienia Ewy Janiak-Stanisławiak
19 sierpnia 2018
2018 – 408. Piesza Pielgrzymka Sieradzka na Jasną Górę. Apel Jasnogórski! (2018-08-20)
20 sierpnia 2018
Udostępnij to:
Moje świadectwo minionych lat
Janusz Kurkowski

Droga, Szanowna Pani!

Książką „I wszystko w sny odchodzi” sprawiła mi Pani ogromną miłą niespodziankę. Kupiłem już kilka egzemplarzy i obdarowuję krewnych.

Nazywam się Janusz Kurkowski, rocznik 1938.
Sieradzanin z urodzenia, częstochowianin z wyboru od 1966 roku.

Po przeczytaniu książki czuję potrzebę dania własnego świadectwa tamtych minionych lat.

Przed II wojną światową mieszkałem z rodzicami, Cecylią (1912-1976) i Władysławem (1911-1996) w Sieradzu przy ulicy Ogrodowej, blisko Kolegiackiej, w drewnianym parterowym domku, którego właścicielem był mecenas Edmund Wyganowski (zamordowany przez Niemców wraz z grupą zakładników 14 listopada 1939 roku).

Po zbombardowaniu Wielunia 1 września 1939 roku rodzice postanowili uciekać przed Niemcami. Dziadek Tomasz Kurkowski (miał 76 lat) na propozycję ucieczki powiedział ojcu: „Władziu, co mnie staremu mogą zrobić Niemcy?”.  I został. Tymczasem Niemcy po wkroczeniu do Sieradza zebrali jakąś grupę ludzi (w tym dziadka) i popędzili pieszo na Złoczew-Kępno. Dziadek już się nie odnalazł. Gdzieś w drodze zginął w niewiadomych okolicznościach. A rodzice z bratem (2 lata) i ze mną (1 rok) dojechali przez Zduńską Wolę w okolice Borszewic koło Łasku. Po przejściu Niemców wróciliśmy z przygodami (zerwane mosty) szczęśliwie do domu, do Sieradza.

Wojny we wrześniu 1939 roku nie mogliśmy wygrać. Polska osamotniona, dużo słabsza gospodarczo i militarnie od Niemiec, dodatkowo zaatakowana przez Sowietów od wschodu („nóż w plecy”), musiała przegrać. Utraciliśmy tak ciężko wywalczoną po I wojnie światowej niepodległość.

W Sieradzu mieszkało przed wojną dużo Żydów. Ojciec dobrze wspominał sąsiadkę Rachelę Rajch. Miała syna Józefa (Joska). Byli potem w getcie sieradzkim (ulice Szewska, Sukiennicza, Zamkowa). W sierpniu 1942 roku Żydów z getta wywieziono do Chełmna nad Nerem (blisko Koła), gdzie prawdopodobnie wszyscy zginęli.

Nas przesiedlono z Ogrodowej na ulicę Zamkową 8, do dwuizbowego małego mieszkania na poddaszu. Blisko Rynku, Sukienniczej, kamienicy Laubego. Wodę nosiliśmy z Rynku (pompowało się z trudem), albo bliżej z pompy na Zamkowej (obok mleczarni, gdzie po wojnie mieściła się na piętrach szkoła podstawowa nr 3).

W czasie okupacji ojciec pracował w zakładzie obuwniczym (był z zawodu szewcem) przy ulicy Warszawskiej (dom blisko banku na Rycerskiej). Zakład prowadził Polak pochodzenia niemieckiego Hercog (Herzog). Pochodził z okolic Stolca koło Złoczewa. Był dobrym człowiekiem. Pomógł ojcu uniknąć wywózki na roboty do Niemiec.

=======

Brat ojca, stryj Franciszek Kurkowski (1890-1942), mieszkał tuż za ładnym drewnianym domem Rażniewskich na Krakowskim Przedmieściu, w głębi podwórka (mały domek drewniany). Stryj był szewcem i ojciec od niego nauczył się zawodu. Miał czworo dzieci. W obejściu posiadali krowę. Po ocieleniu cielaka zabito. Dowiedzieli się o tym Niemcy (przypadek albo donos) i za nielegalne zabicie własnego cielaka sąd niemiecki skazał stryja na pół roku więzienia. Karę odbywał w sieradzkim więzieniu. Tam stryja zamęczono w 1942 roku.

Jego córka Anna pracowała w landraturze (mieszczącej się w budynku liceum) i uprosiła landrata, żeby ciało wydano do domu. Pogrzeb odbył się z Krakowskiego Przedmieścia na cmentarz przy ówczesnej ulicy Cmentarnej, potem Armii Ludowej, dzisiaj Wojska Polskiego.

Zaraz po wojnie widziałem groby więźniów sieradzkich przy grobie stryja – usypane ziemne mogiłki z wbitymi drewnianymi tabliczkami, na których wypalone były tylko numery więźniów.

Syn stryja, Antoni Kurkowski (rocznik 1931) we wrześniu 1939 miał pójść do drugiej klasy szkoły podstawowej. Po śmierci ojca, mając jedenaście lat, pracował w niemieckiej firmie zwanej „grunsztykiem”, zajmującej się m.in. rozbiórką domów. Po wojnie dobrze się uczył, nadrabiał szybko zaległości. Był ministrantem. Wspominał, że ksiądz proboszcz Apolinary Leśniewski podarował mu królika. Powiedział: „Antoś, ten ładny króliczek będzie twój”. Antoni (Antoś) zdał maturę w Łodzi jako ekstern. Zdawał razem z Maurem Starowiczem, któremu wtedy nie poszczęściło się. Po maturze Antoni ukończył seminarium duchowne we Włocławku. Do emerytury był kapłanem diecezji włocławskiej. Obecnie mieszka w domu księży emerytów we Włocławku-Michelinie. Ma 80 lat.

Z czasów wojny niewiele pamiętam. Oddziały wojska niemieckiego maszerowały trójkami. Utkwiła mi w pamięci melodia ich marszowej pieśni („Heili, Heilo”). Pamiętam motocykle BMW z koszami i Niemców w hełmach, długich nieprzemakalnych płaszczach z karabinami. Lekkie czołgi na ulicy Zamkowej i Sukienniczej, na których szkolono niemieckich żołnierzy. Widywałem idących ulicą Kolegiacką młodych Niemców z organizacji Hitlerjugend. Okna na noc były zasłaniane czarnymi papierowymi roletami.

Sieradz był włączony do Rzeszy jako tzw. Kraj Warty (Warthegau, Wartheland), pieniądze były niemieckie (marki i fenigi). Wraz z wynagrodzeniem za pracę ojciec otrzymywał kartki żywnościowe. Raz policjant niemiecki ukarał ojca za to, że nie zdjął przed nim czapki. Pamiętam smak niemieckiej marmolady i margaryny. Wybudowane osiedle dla Niemców (przy późniejszej ulicy 23 Stycznia) wtedy nazywano Heimatem.

Najgorsze miało przyjść dla sieradzan pod koniec wojny i to ze strony Rosjan. Ojciec opowiadał, że dwa sowieckie samoloty zwiadowcze przyleciały nad miasto. Początkowo Niemcy ostrzelali je z działek. Potem nadleciały trzy samoloty niemieckie. Działka zamilkły. W walce powietrznej jeden samolot rosyjski został strącony. Pilot wyskoczył na spadochronie i podobno w powietrzu został zastrzelony. A 20 stycznia 1945 roku samoloty sowieckie zbombardowały Sieradz. Bomby spadły m.in. na budynek liceum, dom przy Rycerskiej, dom w Rynku (tam, gdzie był PZGS, a potem dom papierniczy), dom na Zamkowej (naprzeciwko numeru 8), na Pragę.

Zaraz po pierwszych detonacjach ojciec, mama oczekująca czwartego dziecka, brat Marian, siostra Hania i ja przerażeni wybiegliśmy na ulicę. Pobiegliśmy podwórkami obok bożnicy żydowskiej do ogrodów za ulicą Wodną. Pamiętam leżące ciała. Jedna z kobiet ranna w stopę usiłowała się podnieść. Nasz sąsiad pan Sroka stracił wtedy żonę i dwoje dzieci. Nie wiadomo dokładnie, ile osób zginęło. Tablice pamiątkowe przy sieradzkiej farze wymieniają 89 osób. Sądzę, że ofiar było więcej. Takich niepotrzebnych w sensie strategicznym bombardowań było więcej (Lublin). Przed wejściem Rosjan do Sieradza ukryliśmy się w piwnicy domu Łempickich przy Ogrodowej. Piwnice były solidne, o grubych murach i pomieściły dużo osób. I tam zastał nas koniec wojny. Jeszcze jakiś czas byli w Sieradzu bardzo uciążliwi żołnierze sowieccy. Pijani wywoływali awantury i kradli. Zginął Polak Pogoreło postrzelony przez Rosjanina za to, że nie godził się na zabranie konia rolnikowi. Obok naszego domu na Zamkowej zmarł sąsiad po libacji alkoholowej z żołnierzami sowieckimi. Jeszcze przez jakiś czas w koszarach stacjonowali Rosjanie. Dowódcą był major Osipow. Później opuścili Sieradz.

========

W I wojnie światowej moja rodzina również odnotowała straty. W roku 1918 zmarła na tyfus babcia Franciszka Kurkowska. Miała 49 lat. Najmłodszy syn Władysław (mój ojciec) miał wtedy 7 lat. Moja mama Cecylia mieszkała wraz z rodziną w Łodzi (Chojny). Dziadek Józef (ojciec mamy) był stolarzem, mieli własny drewniany dom. Podczas ostrzału artyleryjskiego dom spłonął. Uniknęli śmierci, ale cała liczna rodzina z resztką dobytku na wózku dotarła pieszo aż do Złoczewa, gdzie jakiś czas mieszkali w komórce. Tam dziadek Józef też w 1918 roku zmarł na tyfus. Pozostała babcia z dziećmi. Była bieda. Po kilku latach wyjechali do Zduńskiej Woli. Tam brat mamy, Klemens Szkudlarek, ukończył seminarium nauczycielskie. Znał pana Michała Karskiego, a być może i Teodora Goździkiewicza (czytałem jego ciekawe książki o przyrodzie i okolicach Sieradza).

=========

W 1939 roku Francja i Wielka Brytania nie pomogły Polsce. Od wschodu wkroczyli Sowieci. Z II wojny światowej Polska wyszła bardzo okaleczona. Zginęły miliony ludzi. Wschodnie terytorium Polski (za zgodą USA i Wielkiej Brytanii)  z Wilnem i Lwowem aż do Bugu (do linii Curzona) zajęli Sowieci. Straciliśmy bardzo dużo wartościowych ludzi. Były wywózki na Syberię (na zatracenie), było ludobójstwo na polskich oficerach. Ponad 20 tysięcy zginęło wiosną 1940 roku w Katyniu, Miednoje, Charkowie, Mińsku, Kijowie i innych nieznanych miejscach. Masowo wysyłano Polaków na roboty do Niemiec (np. ojciec Kazimiery Górajówny zmarł na robotach w Austrii). Były przymusowe przesiedlenia. Były obozy koncentracyjne. Polscy księża ginęli w Dachau.  Banderowcy na Wołyniu okrutnie zabijali polskie rodziny, nikogo nie oszczędzając. Powstanie Warszawskie w 1944 roku wykrwawiło się i upadło, ponieważ Sowieci nie pomogli. Więc ta straszna wojna skończyła się, ale właściwie okupacja faszystowskich Niemiec została zastąpiona okupacją sowiecką. Polakom narzucono system komunistyczny sowiecki. Były próby oporu. Dziesiątki tysięcy Polaków zginęły po wojnie w walkach o Niepodległą. Ponad 3 tysiące zabito z wyroków sądów. Tysiące poszły na długie lata do więzień (organizacja „Katyń” Tura z sieradzkiego liceum).  Wybory w 1947 roku zostały sfałszowane. Marszałkiem Polski mianowano Michała Rolę-Żymierskiego (legionistę, potem agenta sowieckiego). Polską rządzili tacy ludzie, jak Bolesław Bierut, Jakub Berman, Hilary Minc.

Zarządzono nacjonalizację przemysłu, reformę rolną, zabierano majątki. Później była kolektywizacja. Zniszczono również handel prywatny i rzemiosło. Religię usunięto ze szkół. Walczono z Kościołem. Uwięziono kardynała Stefana Wyszyńskiego, biskupa Kaczmarka, księdza Apolinarego Leśniewskiego i wielu innych.
Tak więc w tamtych czasach pan Stefan Turowicz nie mógł mieć własnej apteki, ani pan Jan Skrzypczyk własnego zakładu cukierniczego.
I w tych trudnych powojennych latach przyszło nam żyć.

==========

Było raczej biednie. Ojciec zarabiał mało, dorabiał wieczorami, hodował w komórce na węgiel króliki. Inni sąsiedzi mieli kozy, owce, świnie. Pan Adamski (pracował jako woźny w muzeum) trzymał krowę w podwórku domu Laubego. Codziennie wypędzano zwierzęta ulicą Zamkową na Pragę, na łęgi za „zamkiem”.

Ojciec pracował w sklepie „Bata” (na zapleczu sklepu była pracownia obuwia). Na ulicy Krótkiej stały dorożki konne. Kierownikiem sklepu był pan (towarzysz) Szczurek. Nakazał pracownikom zapisać się do partii. W przeciwnym razie groził zwolnieniem z pracy. Ojciec zapisał się do PPS. Po połączeniu PPS i PPR powstała PZPR. Ponieważ ojciec przestał płacić składki, skreślono go z listy członków partii. Bardzo się z tego cieszył. W firmie „Bata” pracował też ekspedient pan Kowalczyk. Uczciwy człowiek, praktykujący katolik. Miał dochodzenie partyjne, ponieważ doniesiono, że jest zbyt aktywnym katolikiem – w czasie procesji nosił sztandar i był członkiem chóru kościelnego. Po kilku latach został podobno prezesem Spółdzielni Ogrodniczej.

 

Po wojnie, w marcu 1945, poszedłem z bratem do pierwszej klasy szkoły podstawowej nr 1. Kierownikiem był pan Jan Kościelski. Pani Maria Krawczykówna uczyła matematyki, a Janina Prorokowa języka polskiego. W „jedynce” uczyłem się do piątej klasy. Z kolegów pamiętam Jurka Jurewicza, Balcerzaka, Gistla. Od szóstej klasy uczyłem się w „trójce” na Zamkowej. Kierowniczką była pani Zofia Mitułowa. Rosyjskiego uczyła pani Wacławek. Pamiętam nauczycielki religii: siostrę Teresę Ogórkiewicz i Annę Zarazkównę. Moją młodszą siostrę Marię uczyły religii siostry Sobelówna i Szewczykówna. Pamiętam siostry szarytki z dużymi kornetami, z ulicy Toruńskiej. Jedna z nich jeździła rowerem i motorowerem. Usunięte ze szpitala, posługiwały mieszkańcom miasta (sam na Toruńskiej brałem zastrzyki).

Pamiętam, jak przed świętem Bożego Ciała kierowniczka „trójki”, pani Mitułowa, groziła, że jeżeli ktoś nie przyjdzie do szkoły, żeby w święto wyjechać na majówkę, to dostanie dwóję ze sprawowania. Mimo groźby szliśmy do kościoła na procesję. Uroczystą. Była orkiestra strażacka, chóry kościelne i tłum wiernych. Siostry urszulanki, dziewczynki sypiące kwiatki.

Były też obowiązkowe uroczystości 1-majowe. Długie przemówienia do zebranych na Rynku, a potem przemarsz ulicami, również Dominikańską koło klasztoru. Ojciec mówił, że pan Szczurek namawiał pracowników, żeby przy klasztorze wznosili okrzyki „Precz z klerem!”. W rezultacie w pochodzie pokrzykiwał tylko towarzysz Szczurek. W roku 1947 (1948?) byłem na koloniach letnich w Piwnicznej Zdroju. Tam syn Szczurka spadł z balkonu i od tej pory do dziś pozostał niepełnosprawny. Słyszałem, że stołuje się u sióstr urszulanek.

W czerwcu 1947 roku byliśmy razem z bratem Marianem u Pierwszej Komunii św. Na pamiątkowym obrazku widnieje podpis „Ks. A. Leśniewski”. Byłem ministrantem w farze. Ministranturę po łacinie znaliśmy na pamięć. Z księży pamiętam jeszcze Jana Szczesiaka i księdza Kanię. Kościelnym był pan Kocik, organistą pan Kazimierz Krajewski. Ksiądz proboszcz Leśniewski podczas kwesty potrząsał metalową tacką, aż słychać było brzęczenie bilonu. Raz byłem z ministrantami (jechaliśmy samochodem ciężarowym) na pielgrzymce w Częstochowie. Na pielgrzymki piesze mówiło się wtedy „kompanie”.

Ciągnęło mnie z bratem Marianem na Pragę, na „zamek”, nad Żeglinę z krzakami wikliny, na „szlaban” (czyli rozlewisko Żegliny przy pierwszym moście), na łęgi za „zamkiem”. Kąpaliśmy się też w Warcie, co było raczej niebezpieczne. Mój ojciec kochał przyrodę. Zabierał nas rowerem na grzyby, na ryby. Znał dużo gatunków ptaków, rozpoznawał je po śpiewie, a nawet po pojedynczych dźwiękach. Jeździłem też sam rowerem za miasto, na poligon, skąd przywoziłem trawę dla królików. Pamiętam uroczystości świętojańskie. Puszczanie wianków na wodzie, wykonanych z rozchodnika (z żółtymi kwiatkami). Zjazd wieczorem kajaków, żaglówek, łodzi udekorowanych zielenią, oświetlonych lampionami, latarkami – na rozlewisku Żegliny przy pierwszym moście (na tzw. szlabanie). W domu były dwa rowery, najlepszy dostępny środek lokomocji. Ojciec łowił ryby na wodach stojących, były to: Prewenda, „Złota woda” blisko Woźnik po zachodniej stronie Warty, „Klasztorne doły” gdzieś blisko Monic i Wiechutek, „Paradzionka” niedaleko „zamku” i stadionu sportowego, stawy po wydobytym torfie w okolicach Dzierlina i Charłupi Małej, starorzecza w Grądach.
Późnym wieczorem, kiedy była rosa na trawie, chodziliśmy po łęgach koło zamku z latarką (na naftę) i zbieraliśmy „rosówki”, dżdżownice, jako przynętę na ryby.
Na łęgu zbierało się też pieczarki i małe grzybki (taneczniki), które mama dodawała do zalewajki. Na Zielone Świątki ściany mieszkań dekorowało się tatarakiem, nazywanym popularnie „łabuziem”. Po procesji Bożego Ciała zabierano z ołtarzy gałązki brzozowe z listkami do domów.

Zeszyty, przybory szkolne kupowaliśmy w sklepie papierniczym „Ogniwo” w Rynku. Do dekoracji choinek używaliśmy papierów kolorowych (robiliśmy z nich łańcuchy) i pasków z papieru, z których robiło się gwiazdki. Na choinkach zawieszane były też małe jabłuszka, cukierki (sople), ciastka własnego wypieku, lameta, świeczki na lichtarzykach. Raz nam choinka spłonęła. Pamiętam bogactwo pięknych polskich kolęd. Mama ładnie śpiewała sopranem.

Po ukończeniu podstawówki uczyłem się w jedynym wówczas sieradzkim liceum (1952-1956). Kiedy zdawaliśmy maturę w maju 1956 roku, Pani kończyła szkołę podstawową nr 2. W liceum nie było nauki religii. Chodziłem na lekcje religii do klasztoru. W zakrystii uczył nas ksiądz Józef Garncarek (zrobił nam na koniec pamiątkowe zdjęcia). Nie było harcerstwa. Było za to ZMP, do którego nie należałem. W mojej klasie „b” uczyli się: Andrzej Bulzacki (brat Pani koleżanki Marii), uczył się bardzo dobrze, był dobrym kolegą. Rajmund Piotrowicz z ulicy Warszawskiej (ojciec Rajmunda zginął z rąk UB w Łodzi), Ryszard Godlewski (syn geodety z 23 Stycznia), Włodek Pertkiewicz z Żabiej, Włodek Lisowski z Rycerskiej, Hania Sobierajska z Polnej (jej młodsza siostra Wanda pracuje obecnie w muzeum). Zawsze najlepiej przygotowane do lekcji były dziewczęta z bursy sióstr urszulanek. Pamiętam Kornelię Lesiak z Brzeźnia (jej starsza siostra w roku naszej matury została urszulanką). W klasach „a” i „c” uczyli się m.in. koledzy: Zbigniew Tomkowski (pracował w Spale w ośrodku sportowym), Wiesław Leśkiewicz, Wojtek Nagler, Majewski, Jagiełło, Zieliński.

Na zdjęciu poniżej, pod kwitnącą jabłonią, wykonanym przez księdza Garncarka po naszej maturze, trzecia z lewej jest Kornelia Lesiakówna. Piąta z lewej to Lucyna Wojewoda, mieszkająca w Warcie. Z prawej ja, a druga z prawej prawdopodobnie Krogulecka. Nie zdała matury, gdyż dyr. Nowakowski miał zastrzeżenia. Za rok zdała maturę w Kaliszu, studiowała w Białymstoku, została lekarzem. Są to wszystko dziewczęta z bursy sióstr urszulanek.

 

Dyrektorem szkoły był pan Jan Nowakowski (zdarzało mu się nie przychodzić na lekcje logiki, którą wykładał). Najlepiej wspominam pana prof. Karola Oleckiego (łacina), panią prof. Marię Klinkawską (wychowawczyni naszej klasy, nazywana Mumią), panią Marię Kodjaszewską (jęz. francuski, astronomia, geografia). Ta szczupła pani (nazywana przez nas Żyrafą), o dużej wiedzy, potrafiła z uczniami odbyć w niedzielę rajd pieszy na trasie Sieradz, Woźniki, Podłężyce, Beleń, Strońsko, Chojne, Wiechucice, Monice, Sieradz.

Pamiętam polonistę prof. Zbigniewa Starowicza, który lubił na lekcjach drzemać, a gdy go zdenerwowano, kazał uczniom pisać na tablicy trudne wyrazy i stawiał z chęcią dwóje. Był sympatyczny polonista Saturnin Kołodziejski. Miał odwagę powiedzieć uczniom, że jeżeli ktoś na pisemnej maturze zrobi błąd ortograficzny, to otrzyma ocenę niedostateczną, choćby nawet należał do ZMP. Pani Groszewska uczyła nas rosyjskiego, pan Albiński chemii, panowie Michalski i Wilczyński fizyki, był wuefiak pan Januszkiewicz, pan Jerzy Paszkowski (matematyk). Po czterdziestu latach, na spotkaniu absolwentów w 1996 roku, dopiero mogłem się przekonać, jak dobrym człowiekiem i nauczycielem była pani prof. Janina Mrozińska. Koło niej gromadziła się największa chyba grupa sympatyków.

Zjazd absolwentów Liceum Ogólnokształcącego w Sieradzu po 40 latach (1956-1996). W pierwszym rzędzie od lewej prof. Paszkowski, prof. Olecki, prof. Januszkiewicz, prof. Mrozińska, prof. Ciołkowska, z biblioteki p. Sobczak, prof. Wilczyński, wyżej z prawej prof. Albiński. Pierwszy z lewej u góry Andrzej Krajewski, syn organisty, trzeci z prawej Wojciech Nagler.

Uczyłem się przeciętnie. O korepetycjach nie było mowy (finanse). Sala gimnastyczna znajdowała się w głównym budynku na parterze. Tam też odbyła się nasza studniówka. Podczas przerw międzylekcyjnych chodziliśmy parami po korytarzu. Przed lekcjami zawsze odbywał się apel i śpiewaliśmy jakąś pieśń (najczęściej „Naprzód, młodzieży świata”). Na placu, gdzie potem dobudowano nową salę gimnastyczną, graliśmy w siatkówkę. Grywaliśmy w siatkówkę także w parku blisko Olendrów Małych. Kiedyś po wojnie był tam kort tenisowy.

Zdjęcie naszej klasy XIb. W pierwszym rzędzie od lewej prof. Olecki, za nim Ireneusz Ślipek i Gizela Ziołowicz,prof. Wilczyński, prof. Januszkiewicz, Anna Sobierajska, prof. Paszkowski i Stanisław Kamasz z Uniejowa. Od góry z lewej ja, Janusz Kurkowski, Wawrzyniec Firlit (oryginał i rozrabiaka), Tadeusz Buczkowski, Jan Stefaniak, Włodek Pertkiewicz, Ewa Pawłowska, Włodek Lisowski, Stanisław Słaby, Kornelia Lesiak, Zdzisława Wiaderek, Mirek Kamiński, prof. Albiński, Barbara Wajroch, Helena Michalska, prof. Mrozińska i Lucyna Wojewoda-Łuczak.

Wiedziałem, że nie mam szans na studia. Pan Skrzypczyk (pracował w ciastkarni „Społem” w Rynku, w kamienicy Skrzypińskich) przynosił do ojca buty do naprawy, a przed Bożym Narodzeniem obdarowywał nas ciastkami – pierniczkami. Dzięki jego wstawiennictwu dostałem pracę w PSS Społem. Był wolny etat w księgowości. Przeprowadzałem kontrole – inwentaryzacje w sklepach spółdzielni. Kilka razy byłem w tym charakterze w sklepie, tzw. jedynce, w kamienicy Melów w Rynku. Z książki dowiedziałem się, że rodzina Turowiczów mieszkała nad sklepem. W latach 1956-1963 kierownikiem „jedynki” był pan Fluderski, potem pan Buda, Kowalowie i pani Kilanowska (oczywiście w grubych okularach). Pan Maur Starowicz był kierownikiem ciastkarni PSS (zagadką są dla mnie jego imiona Maur Sulimir – czyżby korzenie tatarskie?). Kontrolowałem też potężnego pana Kuźnika (pracował z żoną i z córką), pana Stefana Paszkowskiego (obuwie), pana Józefa Leśkiewicza (sprzęt agd), pana Eligiusza Plebana (tkaniny w „domu policyjnym” na Kościuszki). Także pana Skrzypińskiego (ojca Marka).

Interesowałem się sportem. Trochę skakałem wzwyż (spadało się na piasek). W Sieradzu była grupa entuzjastów lekkiej atletyki, szermierki, podnoszenia ciężarów. Pamiętam Edwarda Adamkiewicza (jego ojciec zginął podczas bombardowania 20 stycznia 1945), Polakowskiego, Podwysockiego, Tomkowskiego, Maślaka, Bartosika. Kibicowałem piłkarzom, zimą chodziłem na mecze hokeja. Często chodziło się na filmy do kina „Nysa” obok straży pożarnej, a potem do nowego kina „Piast” na Kościuszki. Jakiś czas byłem członkiem chóru w farze (chór mieszany) i w klasztorze (chór męski).

Przyszłą żonę, częstochowiankę, poznałem przypadkowo podczas uroczystości 1 maja w Sieradzu. Agnieszka (1943-2010) była studentką matematyki na Uniwersytecie Łódzkim, przyjechała do koleżanki Jadwigi Jurczak-Migasiewicz na święto. Kiedy ukończyła studia w 1966 roku (w czasie studiów poumierali kolejno jej rodzice), pobraliśmy się. Przeprowadziłem się do Częstochowy. I tutaj przeżyliśmy razem 44 lata. Mam dwóch synów, obaj pracują na Politechnice Częstochowskiej. Jest czwórka wnucząt. Nie ma już tylko, niestety, Agnieszki. Uczyła matematyki w Liceum medycznym w Częstochowie. Zdjęcia na stronie 319 Pani książki przypominają mi mój ślub z Agnieszką w dniu 5 listopada 1966 roku w kościółku Panny Marii przy Kurii Biskupiej w Alejach NMP w Częstochowie. Do ślubu szliśmy pieszo (5 minut drogi).

O zarobkach w tych czasach lepiej nie mówić. Nie rozpieszczano nas. A jednak – jak te lata szybko minęły…

Za naszych czasów przeżyliśmy pontyfikat papieża Polaka Jana Pawła II – już błogosławionego, a niedługo świętego. To również dzięki Niemu rozpadł się nieludzki, okrutny system komunistyczny.

Ale czy idzie ku lepszemu? Mam poważne wątpliwości. Zawiedliśmy się na Lechu Wałęsie, na takich ludziach, jak Michnik, Kuroń, Geremek, Mazowiecki. Brakuje nam, przynajmniej na szczytach władzy, ludzi oddanych Polsce i rodakom. A tu jeszcze katastrofa pod Smoleńskiem. Liberałowie z Tuskiem w żadnej mierze nie spełniają oczekiwań. Obyśmy doczekali czasów, kiedy wreszcie zacznie iść ku lepszemu…

Pamiętam doskonale aptekę i państwa Turowiczów w białych fartuchach, w skupieniu czytających recepty i wydających lekarstwa. Sam wielokrotnie czekałem w kolejce po leki. A jak czysto było w aptece, jakie ładne meble. Niedawno mogłem obejrzeć w muzeum całe wyposażenie tej pięknej apteki.  Większość osób wymienionych w Pani książce znałem osobiście albo chociaż z widzenia. Pamiętam panią Gadzinowską, uśmiechniętą i stanowczą. Znałem kolegę ojca, szewca, pana Bekiera z ulicy Warckiej (miał kłopoty z oczami).

Na stronie 103 Pani książki rozpoznaję kolegów. Klęczą od lewej: NN, Majewski, Leśniak, Balcerzak, Florczak (był piłkarzem), Gistel (starszy z braci), Marek Krawiec, Jerzy Jurewicz, Wojciech Nagler (jego siostra Małgosia była potem w zakonie karmelitanek blisko Jasnej Góry). Na zdjęciu ze strony 49 z chórem kościelnym rozpoznaję jeszcze Bogusa i Matulewicza z orkiestry strażackiej. Na stronie 65 książki na zdjęciu narzeczonych, lub może już małżeństwa, idących po Rynku, widać bramę kamienicy Skrzypińskich.

W dni targowe (wtorki i piątki) gospodynie wiejskie sprzedawały masło na liściach chrzanu. Osełka masła miała odpowiedni kształt i wgłębienia robione łyżką. Sery białe (klinki) były zawinięte w białe ściereczki. Ojciec z mamą kupowali na targu drób, nabiał, jaja (na mendle), wiązki siana, ospę dla królików. Kapustę kupowało się na sztuki (kopa to 60 sztuk). Był gwar i targowanie się. Dom Rażniewskich na Krakowskim Przedmieściu kupił pan Wojtanka. Chyba był kierownikiem restauracji „Zamkowa”.

Ciekawą osobowością w Sieradzu była pani Krzyżanowska, przedwojenna hrabina. Latem osłaniała oczy przed słońcem daszkiem na gumce. Uczyła prywatnie angielskiego. Pamiętam jej synów Huberta i Józefa, także córkę Elżbietę. Słyszałem, że po śmierci ojca pomagał tej rodzinie ksiądz A. Leśniewski. Sądzę, że kiedyś byli zamożni, a po wojnie zostali pozbawieni majątku.

W książce opisuje Pani panią Jarocińską, która straciła trzech synów w czasie wojny. Na cmentarzu św. Rocha w Częstochowie, blisko kościółka, jest grób rodziny Sosnowskich. Też trzech synów zginęło w czasie wojny. Jerzy, oficer na ORP „Orzeł”, miał 25 lat, Rajmund (31 lat), zamęczony przez gestapo w Warszawie, Włodzimierz (26 lat) zmarł w obozie Bergen-Belsen. Ich mama Stanisława przeżyła 95 lat, a ojciec Antoni 82 lata.

Sieradzanin pochodzenia żydowskiego mówił Pani, że po Żeglinie kiedyś pływały barki. To szerokie starorzecze – od Olendrów Dużych przez Podrzecze (z murem kamiennym, pozostałością po foluszu, manufakturze sukna, przy ulicy Wodnej, niedaleko zakładu stolarza Dudczaka), dalej obok Rybnej i Pragi do rozlewiska przy pierwszym moście – mój ojciec nazywał „Prewendą”. Była to prawdopodobnie Warta lub jej odnoga. Ryby śnięte na rozlewisku przy pierwszym moście, o których Pani wspomina na stronie 78, prawdopodobnie zatruły się ściekami z mleczarni przy ulicy Zamkowej i Rybnej.

Pamiętam duże pożary – w Woźnikach i na Olendrach Małych. Na sieradzkim Rynku po stronie południowej i wschodniej nie było i nie ma bram. Dojazd do podwórek był możliwy od strony ulic Sukienniczej i Ogrodowej. W ładnym domu pana Jakimowicza (blisko liceum) krawiec szył mi spodnie z welwetu. Miał pracownię na pięterku.

Pamiętam księdza Henryka Wieczorka. Ma dziś 98 lat, porusza się z trudem, ale jeszcze posługuje w konfesjonale i uczestniczy w Mszy św. (w koncelebrze) w kościele Najświętszego Serca Jezusowego.

Pamiętam Antka Wojewodę, zawsze był nieduży, krępy. Wymawiał „r ” z francuska. Powiedział kiedyś sąsiadom Zięciakom: „Jestem hałcerzem i stałem na wałcie„. Natomiast jego młodszej siostry Wiesławy nie pamiętam.

W mojej częstochowskiej parafii pw. św. Stanisława Kostki na spotkania rady parafialnej przychodziła urszulanka (mają dom na terenie parafii) siostra Monika Aleksandrowicz. Znała osobiście świętą Urszulę Ledóchowską.

Jakie trudne i skomplikowane były losy wielu polskich rodzin. Wiek XX to przecież okres strasznych wojen. Dzięki Pani książce poznałem bliżej dzieje Pani rodziny, rodziny Lipińskich, Modelskich, Felchnerów, Ciborskich, Nehringów, Melów, Grobelnych, Jarocińskich, Pisuli, sióstr urszulanek.

Z moją siostrą Marią byliśmy kilka razy na sieradzkim cmentarzu i odnaleźliśmy prawie wszystkie groby wymienione przez Panią w książce. Tam też poznaliśmy pana Klubę (matematyka, w liceum uczył w latach 1948-1952), który odwiedzał grób swojej żony, pani Marii Wisińskiej-Kluby, swego czasu kierowniczki muzeum.

Czas nieubłaganie mija. Odchodzą starsze pokolenia, przychodzą nowe, ale tym, co pozostaje, jest pamięć. Pani książka to dobry pamiętnik tamtych czasów, pozostanie w mojej rodzinie jako cenna pamiątka.

Kończąc, życzę Pani rodzinie i mojej rodzinie błogosławieństwa Bożego. Niech dobry Bóg ma nas w swojej opiece, a nasz błogosławiony i niedługo zapewne święty Jan Paweł II – niechaj wstawia się za nami.  Nasi zaś bliscy z sieradzkiego cmentarza niech odpoczywają w pokoju wiecznym.

Janusz Kurkowski
Częstochowa, maj 2011

 

***

Zobacz także:

Udostępnij to: