Wspomnienia z Warszawskiej Akademickiej Pielgrzymki Metropolitalnej „Wojska Polskiego” na Jasną Górę

2015 – 405. Piesza Pielgrzymka Sieradzka na Jasną Górę. Wspomnienia!
21 października 2018
Wybrani przez Boga / o. Dolindo Ruotolo – Jezu, Ty się tym zajmij!
27 października 2018
2015 – 405. Piesza Pielgrzymka Sieradzka na Jasną Górę. Wspomnienia!
21 października 2018
Wybrani przez Boga / o. Dolindo Ruotolo – Jezu, Ty się tym zajmij!
27 października 2018
Udostępnij to:

Sieradz, 3 listopada 2017

Także w dzisiejszym świecie, nie mniej niż w przeszłości, wiara w Boga chroni człowieka przed zniewoleniami i upokorzeniem, jakie one sprawiają. Dlatego stale potrzebuje ona potwierdzenia i odnowy. Kto raz wybrał Boga, codziennie wybierać Go musi. Jednym przychodzi to łatwiej, innym trudniej, ale nikt nie jest w tych zmaganiach zdany wyłącznie na siebie, ponieważ – zgodnie z tym co mówi Pismo Święte – Bóg, który zapoczątkował w nas dobre dzieło, sam doprowadzi je do końca.

Ks. prof. Waldemar Chrostowski

***

WARSZAWSKA AKADEMICKA PIELGRZYMKA METROPOLITALNA jest znakiem wiary Metropolii Warszawskiej.
Jest to jedna z największych polskich pielgrzymek…

Z Warszawską Akademicką Pielgrzymką Metropolitarną „Wojska Polskiego” pielgrzymowałem na Jasną Górę pięciokrotnie w latach 2009-2013 i tej pielgrzymce chciałbym poświęcić kilka wpisów na swojej stronie internetowej.

Pragnę tu przywołać swoje wspomnienia z tej jakże dla mnie trudnej i wymagającej pieszej wędrówki do Jasnogórskiej Pani. Pomimo, że od ostatniej mojej żołnierskiej pielgrzymki minęły już cztery lata i w tym czasie moje życie diametralnie się zmieniło, wciąż nie potrafiłem o niej dokładnie opowiedzieć. Często do wielu sytuacji – zarówno dobrych, jak i złych – nie jestem w stanie w swoich wspomnieniach od razu powrócić. Na wszystko potrzeba sporo czasu, by to, co było opowiedziane i spisane, było wolne od nieprzyjemnych emocji, przed którymi zawsze przestrzega mnie droga mojemu sercu p. Ita Turowicz. To właśnie warszawska akademicka pielgrzymka metropolitalna w dużym stopniu ukształtowała mnie jako pielgrzyma i pokazała mi, że bez bólu, cierpienia, przebaczenia i wyrzeczenia nie jesteśmy w stanie dojść do zamierzonego celu. To poprzez ofiarowane Panu Bogu cierpienie najlepiej okazujemy naszą bezgraniczną miłość.

Naszym celem tutaj na ziemi powinno być takie życie, by nasza dusza dostąpiła zbawienia i byśmy mogli po śmierci zjednoczyć się z Miłosiernym Bogiem. Tylko w Bogu znajdzie spokój moja dusza, od Niego przychodzi moje zbawienie [Psalm 62]. Droga, którą kroczy chrześcijanin nie jest wcale łatwa, bo wymaga niejednokrotnie ogromnego poświęcenia. Jednak człowiek, który kroczy za Panem Jezusem, nie musi się niczego lękać i pomimo różnych życiowych niepowodzeń i upadków powinien nieustannie Mu ufać.

Ktoś kiedyś prawdziwie powiedział, że „wspomnienia są jak perły – mają w sobie coś z klejnotów i coś z łez”. Dla mnie każde zdjęcie takie właśnie wspomnienia przywołuje. Z Warszawską Akademicką Pielgrzymką Metropolitalną wiąże się również ciekawa historia związana z moją córeczką Klarą, ale o tym napiszę więcej już na samym końcu moich wspomnień. Jako dumny tata wspomnianej już dwójki wyjątkowych dzieci chciałbym Państwu o nich opowiedzieć, bo są one dla mnie kimś wyjątkowym, małym cudem, kocham je nad życie i są dla mnie inspiracją nie tylko w życiu codziennym, ale i w prowadzeniu przeze mnie strony internetowej Sieradz-Praga.pl. Ta urocza i żywiołowa dziewczynka o kręconych włosach, którą można zobaczyć na poniższym zdjęciu, to Klara, rocznik 2015 (uśmiech). Z kolei ten mały tygrysek to Kacper – zaledwie o rok młodszy braciszek Klary. Kacperek cierpi na Dziecięce Porażenie Mózgowe, ale – jak przystało na prawdziwego mężczyznę – jest bardzo dzielny i konsekwentnie poprzez rehabilitację dąży do celu, by któregoś dnia samodzielnie zacząć chodzić. Te dwa małe szkraby są dla mnie największym darem, który otrzymałem od Pana Boga, za co jestem Mu jako Jego sługa niezmiernie wdzięczny. Dzieci są dla mnie źródłem wielkiej radości. Wiedzcie, moje dzieci, że tata zawsze będzie przy Was, że nadejdzie taki dzień, że będziemy znowu wszyscy razem.

Moje dwa najsłodsze Aniołki, Klarusia i Kacperek. Zdjęcie troszkę mało aktualne, bo zrobione 28 października 2016 r., ale innego wspólnego niestety nie posiadam. Z prawej strony uśmiechnięty i radosny Kacperek podczas rehabilitacji w dniu 13 czerwca 2017 r.

Zanim przejdę do swoich wspomnień, to chciałbym jeszcze zaprezentować kilka fotografii, które wykonałem w trakcie mojej służby wojskowej, którą pełniłem w 15 Sieradzkiej Brygadzie Wsparcia Dowodzenia. Nie był to dla mnie łatwy czas i pomimo, że dzisiaj moje życie potoczyło się zupełnie inaczej, to pokładam ciągle ufność w Panu Bogu, że taka była Jego wola. Staram się jedynie w swoim sercu zachować te dobre wspomnienia, które mi towarzyszyły w trakcie całej służby wojskowej. Niestety tych dobrych wspomnień było mniej aniżeli tych złych. Jeżeli ktoś poczuł się dotknięty moją złą postawą albo kogoś skrzywdziłem w trakcie całej mojej służby, to z całego serca przepraszam i proszę o wybaczenie, bo jestem tylko małym, błądzącym, grzesznym i nic nie znaczącym człowiekiem.

Pamiątkowe zdjęcie z moją babcią Marysią tuż przed wyjściem z domu i udaniem się do koszar w celu odbycia służby wojskowej. Babcia była bardzo wzruszona tym, że chcę iść do wojska, bo – jak pamiętała z opowieści mojego dziadka –w wojsku jest złe traktowanie i lepiej żebym pozostał w domu; fot. 7 lutego 2007.

W dniu 10 marca 2007 r., miesiąc po wcieleniu w szeregi armii, jako poborowi żołnierze udaliśmy się wraz z kolegami na wycieczkę patriotyczną do Warszawy, w której programie było m.in. zwiedzanie Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej.

W roku 2007 służba wojskowa była jeszcze dla wszystkich „mężczyzn” obowiązkowa i trwała 9 miesięcy. Do wojska zgłosiłem się jako ochotnik w dniu 7 lutego 2007 r. Były to lata, w których nie było jeszcze smartfonów, tabletów, facebooka, a internet nie był tak dobrze rozpowszechniony. Wolny czas, o ile nie można było wyjść na przepustkę, często spędzaliśmy, grając z kolegami w karty bądź na pracach porządkowych.

W dniach 7-17 maja 2007 roku uczestniczyłem wraz z ppłk. Zbigniewem Wesołowskim, ówczesnym szefem sztabu 15 SBWD w międzynarodowej pielgrzymce wojskowej do Lourdes. Z Panem pułkownikiem jako jedyni z naszej jednostki braliśmy udział w tej pielgrzymce, która wywarła na mnie ogromne wrażenie. Po dziesięciu latach powrócę ponownie do tego świętego miejsca, by jeszcze raz spojrzeć Matce Bożej z Lourdes w oczy. W tym miejscu pragnę Panu pułkownikowi z całego serca podziękować za jego opiekę, troskę i życzliwość; fot. 12 maja 2007.

Służbę wojskową w latach 2007-2015 pełniłem w 15 Sieradzkiej Brygadzie Wsparcia Dowodzenia. Powyższa fotografia została wykonana w trakcie prac porządkowych przy sieradzkich pomnikach. Pomnik, który widać na fotografii, jest poświęcony członkom Polskiej Organizacji Wojskowej poległym za Ojczyznę. Znajduje się on na rogu ulicy Kościuszki i Ogrodowej w Sieradzu; fot. 20 marca 2012.

Moja przygoda z Warszawską Akademicką Pielgrzymką Metropolitalną „Wojska Polskiego” rozpoczęła się w czerwcu 2009 roku, kiedy byłem żołnierzem zawodowym i swoją służbę pełniłem w batalionie łączności w 15 Sieradzkiej Brygadzie Wsparcia Dowodzenia. Pomimo, że byłem żołnierzem z zaledwie dwuletnim stażem, to o tej wojskowej pielgrzymce nigdy wcześniej nie słyszałem. Uczestniczyłem co prawda w 2007 roku jako żołnierz służby zasadniczej w międzynarodowej pielgrzymce żołnierskiej do Lourdes we Francji, lecz piesza pielgrzymka żołnierska na Jasną Górę była mi zupełnie obca. I tak było do wspomnianego już czerwca, kiedy to od swojego przełożonego dowiedziałem się, że zastępca dowódcy batalionu wytypował mnie do pójścia na wspomnianą pielgrzymkę i w związku z tym mam się u niego zameldować.

Pielgrzymka ta – jak się dowiedziałem – miała odbyć się w dniach 4-14 sierpnia i miała być traktowana jako podróż służbowa. W pierwszej chwili byłem tą decyzją zaskoczony i troszkę zniesmaczony, ponieważ po pierwsze do takich przedsięwzięć religijnych nikogo nie powinno się zmuszać (szczególnie rozkazem), a po drugie w sierpniu miałem już zaplanowaną sieradzką pielgrzymkę, na którą chciałem po raz kolejny wyruszyć. Udając się niechętnie do dowódcy batalionu, usłyszałem tylko, że trzeba kogoś wytypować, a że jestem osobą religijną, to padło na mnie. Odpowiedziałem, że mogę sobie nie poradzić, bo pomimo, że jestem żołnierzem, to nie mam aż tak dobrej kondycji do wędrowania. Tym bardziej, że w sierpniu mam zaplanowany urlop i wybieram się na moją sieradzką pielgrzymkę i dwóch pieszych pielgrzymek w tym samym miesiącu mogę nie przejść. Dowódca uspokoił mnie, że jestem młody i że sobie na pewno ze wszystkim poradzę. Jak widać z przełożonymi, a szczególnie w wojsku, nie ma dyskusji, więc tylko przytaknąłem: „Tak jest!” i wyszedłem. Dzisiaj jedynie za tamtą decyzję mogę podziękować, bo faktycznie sobie ze wszystkim lepiej bądź gorzej poradziłem, a przy okazji nabrałem jako pielgrzym nowego doświadczenia i wiele podczas wszystkich pielgrzymek zrozumiałem. W tym miejscu pragnę podziękować swoim przełożonym, że mogłem nie tylko pielgrzymować jako żołnierz Wojska Polskiego przez kolejnych pięć lat z Warszawy na Jasną Górę, ale i w jakimś stopniu reprezentować swoją macierzystą jednostkę wojskową (uśmiech).

W swoich wspomnieniach będę opierał się przede wszystkim na pierwszej swojej pielgrzymce, którą odbyłem w 2009 roku dlatego, że z nią mam nie tylko najwięcej wspomnień, ale i najbardziej utkwiła w mojej pamięci. Kolejne pielgrzymki, w których uczestniczyłem, w kolejnych latach były już mi znane i wiedziałem, na co mogę liczyć i z jakimi problemami będę musiał po raz kolejny jako pielgrzym się zmierzyć. Chcę również wspomnieć, że podczas drugiej pielgrzymki w 2010 roku na Jasną Górę pielgrzymowałem wraz ze swoim bratem Dominikiem, który był bardziej wytrzymały od swojego młodszego brata i był dla mnie na tym szlaku wsparciem, za co mu bardzo dziękuję.

Jak zostałem poinformowany, z naszej brygady w pielgrzymce miało wziąć udział jeszcze dwóch żołnierzy, z którymi miałem się skontaktować w celu omówienia szczegółów. Zazwyczaj z jednostki wojskowej, w której służyłem, w peregrynacji uczestniczyło zaledwie 3-4 osób. Trzeba pamiętać, że lipiec i sierpień to czas urlopów. Przy czym każdy żołnierz z reguły wykorzystuje przysługujące mu dni wypoczynku w całości. Dlatego tak niewielu jest chętnych do pielgrzymowania.

Opiekunem naszej kilkuosobowej grupy co roku był chor. Arkadiusz Ciszewski, doświadczony pielgrzym, który wraz ze swoim synem Mateuszem od kilku lat systematycznie uczestniczył w pielgrzymce. W 2010 roku, gdy po raz drugi szedłem w pielgrzymce wojskowej, dołączył do mnie mój brat Dominik. Było to dla mnie ważne, wspaniale było wspólnie pielgrzymować na tym wymagającym szlaku. Bardzo się cieszyłem, że w drodze do Matki Bożej nawzajem mogliśmy się wspierać i sobie pomagać. To jest bardzo ważne, by w chwilach kryzysu i słabości nie być samemu, by mieć oparcie w bliskiej sercu osobie.

Po skontaktowaniu się z naszym pielgrzymkowym opiekunem dobrze wiedziałem już nie tylko, jak owa pielgrzymka wygląda, lecz także to, na co muszę być przygotowany i co ze sobą zabrać. Dowiedziałem się wtedy, że nasza żołnierska pielgrzymka będzie tylko jedną z kilkunastu innych o charakterze cywilnym, które w tych samych dniach będą pielgrzymowały na Jasną Górę. Cała Warszawsko Akademicka Pielgrzymka Metropolitarna na Jasną Górę liczyła kilka tysięcy pielgrzymów, co robiło na mnie duże wrażenie, bo nigdy w tak licznej i zróżnicowanej peregrynacji nie uczestniczyłem.

Pielgrzymka to w moim uznaniu przede wszystkim ludzie, którzy tworzą wspólnotę. Każdy pielgrzym to odrębna historia, często trudna czy bolesna oraz intencja, którą przez całą drogę niesie skrywaną w swym sercu. Pan chorąży zaznaczył, że w tych dniach będziemy reprezentować naszą Brygadę i mamy się godnie zachowywać. Z tonu jego głosu mogłem wywnioskować, że będzie panowała dyscyplina i że może nie być kolorowo. Wspomniał, że wielu żołnierzy podczas pielgrzymki będzie zamieniało buty wojskowe na adidasy albo sandały, co dla niego jest niedopuszczalne i karygodne. Początkowo zgadzałem się z tym, że żołnierz ma wyglądać jak żołnierz, ale z czasem zrozumiałem, że do końca nie jest to dobre stwierdzenie. Mówię to dzisiaj jako już troszkę bardziej doświadczony pielgrzym, który na przestrzeni pięciu lat – pomimo ogromnego nieraz bólu – nigdy nie założył innych butów poza obuwiem wojskowym. Do wspomnianego obuwia powrócę jeszcze później. Jeśli z kolei chodzi o naszego opiekuna, chor. Arkadiusza Ciszewskiego, to – jak się okazało – nie był dla nas aż tak bardzo wymagający. W momentach kryzysowych był dla mnie wsparciem i zawsze mogłem na niego liczyć, za co Panu, Panie Arku, z całego serca dziękuję.

A to właśnie nasz pielgrzymkowy opiekun chor. Arkadiusz Ciszewski podczas jednego z postojów. Była to już piąta i zarazem ostatnia piesza pielgrzymka wojskowa, w której wziąłem udział; fot. 8 sierpnia 2013.

W 2009 roku poza pielgrzymką warszawską miałem już za sobą kilka sieradzkich pieszych pielgrzymek na Jasną Górę, bo tak naprawdę moja przygoda z pielgrzymowaniem rozpoczęła się w 2005 roku, czyli w roku śmierci papieża Jana Pawła II. Miałem już rozeznanie, jak wygląda piesze pielgrzymowanie i na co należy zwrócić uwagę. W czerwcu 2009 roku udałem się z piękną i wzruszającą pielgrzymką autokarową do Włoch. Tym drugim moim zagranicznym wyjazdem byłem bardzo oczarowany i zachwycony. Był to czas, w którym zrozumiałem, że chciałbym, jeżeli będzie taka wola Pana Boga, każdy swój urlop wypoczynkowy poświęcić na pielgrzymowanie i poznawanie nowych świętych miejsc. Przez takie dalsze bądź krótsze wędrówki i podróże mogłem lepiej zgłębić tajemnice wiary i poznać, czym jest dla mnie chrześcijaństwo i kim dla młodego człowieka jest tak naprawdę Jezus Chrystus, do którego zbliżam się każdego dnia.

Przed każdą pielgrzymką – czy to sieradzką czy warszawską – należało się przede wszystkim dobrze spakować – tak, żeby niczego nie zapomnieć. Zawsze się wtedy troszkę denerwowałem, czy sobie ze wszystkim poradzę, czy nie nabawię się podczas wędrówki kontuzji. Jednak w głębi serca swoją pielgrzymkę, trud, zmęczenie zawierzałem Panu Jezusowi i Matce Bożej. Skoro Pan Jezus cierpiał za nasze grzechy i oddał swoje życie za mnie i za Ciebie drogi czytelniku, to kim jesteśmy, żeby użalać się nad sobą i martwić swoim ziemskim przemijającym życiem?

Kiedy zbliżał się dzień wyjazdu, w dniu 4 sierpnia 2009 roku, wtedy jeszcze jako „singiel” (uśmiech) pożegnałem się ze swoimi rodzicami, bratem, ukochaną babcią, która wtedy jeszcze była z nami obecna. Patrząc na te zdjęcia, na których jest z nami nasza babcia w moim sercu pojawia się z jednej strony smutek, który jest ludzkim odruchem człowieka, a z drugiej strony radość, bo jako człowiek wierzący jestem przekonany, iż dusza każdego człowieka pragnie tylko jednego: zjednoczenia z Bogiem. Jako chrześcijanin wiem, że nadejdzie kiedyś taki dzień, w którym po drugiej stronie znowu się spotkamy, bo przecież nasze ziemskie życie jest tylko krótką wędrówką po krętej i wyboistej drodze, która nas prowadzi do wieczności. Dla mnie są to bardzo ważne rodzinne wspomnienia, które będę zawsze pielęgnował i o których będę pisał. Pragnę, by mieszkały one w moim sercu do końca moich dni. Nie tylko te wszystkie piękne wspomnienia i przeżycia, ale też i te smutniejsze jako tata będę starał się przekazywać również i swoim ukochanym dzieciom: Klarusi i Kacperkowi, by nigdy nie zapomniały, że każde życie człowieka powołane jest do świętości i jedności z Panem Bogiem.

Nadejdzie, kochana babciu, kiedyś taki dzień, że się znowu spotkamy lecz nie w tym, a innym świecie. Przed wyruszeniem na pielgrzymi szlak należało zrobić wspólne zdjęcie z naszą babcią Marysią, z którą mieszkaliśmy na sieradzkiej Pradze; fot. 4 sierpnia 2009 i 2010.

W dniu 4 sierpnia 2009 roku zostaliśmy odwiezieni z macierzystej jednostki służbowym samochodem do 10 Pułku Samochodowego w Warszawie. Tam mieliśmy nocleg, by następnego dnia z samego rana mogli udać się do Katedry Wojska Polskiego na uroczystą Mszę Świętą. Zanim to jednak nastąpiło, mieliśmy czas wolny. Wówczas wraz z kolegami i bratem nieraz udawaliśmy się na krótki spacer po Warszawie. Była to ostatnia noc przed wyruszeniem w daleką drogę, podczas której mogliśmy się dobrze wyspać. W kolejnych dniach o takich warunkach mogliśmy jedynie pomarzyć. Później – jako pielgrzym – zrozumiałem, że człowiek, chcąc jeszcze bardziej przypodobać się Panu Bogu, powinien się bardziej umartwiać i to, co jest uznawane za komfort, powinno się w miarę możliwości na pielgrzymce odrzucać.

To była ostatnia noc, kiedy to w 10 Pułku Samochodowym w Warszawie spaliśmy na tapczanach wojskowych; fot. 4 sierpnia 2009

W Łazienkach Królewskich w Warszawie można spotkać dostojne pawie, przy których nie mogło zabraknąć oczywiście pamiątkowego zdjęcia; fot. 4 sierpnia 2010

Pierwszy dzień pielgrzymki przypadał na 5 sierpnia 2009 roku. Rozpoczęliśmy go oczywiście uroczystą Eucharystią celebrowaną o godz. 5.30 w Katedrze Polowej przez Biskupa Polowego Wojska Polskiego, gen. dyw. Tadeusza Płoskiego. Należy w tym miejscu wspomnieć, że ks. bp Tadeusz Płoski w dniu 10 kwietnia 2010 roku zginął wraz z 95 osobami na pokładzie w katastrofie samolotu Tu-154 pod Smoleńskiem. Na uroczystej Mszy św. zebrali się wszyscy żołnierze i osoby cywilne, które miały wziąć udział w pielgrzymce. Nie zabrakło również rodzin, znajomych, którzy przyszli pożegnać swoich bliskich. Tego wspomnianego dnia czułem się trochę samotnie i obco, bo brakowało mi takiego pożegnania, jakie przed pielgrzymką sieradzką fundowało nam wielu mieszkańców Sieradza.

O poranku, kiedy Warszawa budzi się do życia, Katedra Wojska Polskiego wygląda wręcz imponująco; fot. 5 sierpnia 2010

Naprzeciwko katedry znajduje się monumentalny pomnik ku czci bohaterów Powstania Warszawskiego. Przy tym okazałym pomniku pamiątkowe zdjęcie zrobił sobie kolega Marcin wraz z moim bratem Dominikiem; fot. 5 sierpnia 2010.

Dla ks. bp Tadeusza Płoskiego, który w latach 2004-2010 był biskupem polowym Wojska Polskiego, była to ostatnia Msza Święta, którą odprawił dla żołnierzy biorących udział w Międzynarodowej Pieszej Pielgrzymce Wojskowej na Jasną Górę; fot. 5 sierpnia 2009

W 2011 roku bardzo miłym i wzruszającym momentem było dla mnie pożegnanie, jakie wraz ze swoim mężem Stanisławem sprawiła mi p. Ita Turowicz, ceniona i zasłużona (m.in. za sprawą wydanych przez siebie książek) sieradzanka mieszkająca na stałe w Warszawie. Pomimo wczesnej godziny musieli przecież wstać i udać się do oddalonej o kilka kilometrów od swojego mieszkania Katedry, by nie tylko pożegnać swojego znajomego pielgrzyma z Sieradza, ale również zapewnić o swojej modlitwie. Dziękuję również za podarowane tego dnia na drogę pyszne czekolady, które zostawiłem sobie na przysłowiową czarną godzinę (uśmiech). Takich pięknych momentów nie sposób zapomnieć, bo te chwile sprawiają, że człowiekowi przybywa siły do pielgrzymowania, bo cenna jest świadomość, że ktoś o nas myśli i za nas się szczerze modli. Dziękuję, droga p. Ito, za to, że pamiętaliście w tych dniach o mnie.

Przed Katedrą Wojska Polskiego wraz z p. Itą Turowicz i jej mężem Stanisławem; fot. 5 sierpnia 2011

Po zakończonej Eucharystii kolumna pielgrzymki zaczęła się formować. Każdy pielgrzym miał ze sobą podręczny bagaż, a bagaż główny znajdował się na samochodzie, który udawał się na nasze obozowisko. Nasza kilkunastoosobowa grupa z Dowództwa Garnizonu Warszawa miały taki komfort, że nasze bagaże transportował autokar wojskowy. Autokar z DGW towarzyszył nam również w każdej kolejnej pielgrzymce wojskowej. To było dla nas, pielgrzymów, spore udogodnienie, bo wszystkie rzeczy trzymaliśmy w jednym miejscu. Po wyruszeniu spod katedry udaliśmy się kilkaset metrów dalej na Plac Zamkowy, na którym znajduje się Zamek Królewski i kolumna króla Zygmunta III Wazy. Na Placu Zamkowym odbyło się powitanie wszystkich grup biorących udział w pielgrzymce. Cały plac był wypełniony pielgrzymami, zaproszonymi gośćmi i tutaj odbyło się oficjalne pożegnanie pielgrzymów. Swoje słowo i błogosławieństwo skierował do nas metropolita warszawski ks. kard. Kazimierz Nycz, który również żegnał wszystkich pątników przez kolejne lata. To były chwile, podczas których wszystkie grupy znajdowały się razem, bo kolejne postoje ze względu na liczbę pielgrzymów odbywały się zazwyczaj w tych samych miejscowościach, ale w różnych odstępach czasu. Jedne grupy, które kończyły swój odpoczynek wyruszały, a na ich miejsce wchodziły kolejne grupy. Wszyscy pielgrzymi spotykali się prawie każdego dnia na wspólnej Eucharystii. Wówczas można było zobaczyć, jak wielu ludzi w każdym wieku w pieszej pielgrzymce udaje się na Jasną Górę.

Na Placu Zamkowym odbyło się oficjalne pożegnanie wszystkich pielgrzymów biorących udział w Warszawskiej Akademickiej Pielgrzymce Metropolitarnej na Jasną Górę; fot. 5 sierpnia 2009

Wszystkich pielgrzymów biorących udział w pielgrzymce żegnał m.in. ks. kard Kazimierz Nycz, metropolita warszawski i ks. bp Józef Guzdek, biskup polowy Wojska Polskiego; fot. 5 sierpnia 2011

Wyjście z Placu Zamkowego zrobiło na mnie duże wrażenie, a szczególnie gdy przemierzaliśmy stolicę Polski, Warszawę, w drodze na pierwszy postój. Wśród gapiów byli tacy, którzy pielgrzymom machali na pożegnanie, bili brawo, krzyczeli: „Brawo wojsko”, życzyli wytrwałości i dobrej drogi, niejednokrotnie też pragnęli ucałować Krzyż. To był miły i wzruszający widok, który przywoływał z zakamarków pamięci moją sieradzką pielgrzymkę. Największą grupą było wojsko i to właśnie ona robiła na ludziach największe wrażenie. Może dlatego, że piękny obraz stanowią polscy żołnierze maszerujący do Matki Bożej ramię w ramię z żołnierzami z innych państw, a szczególnie z żołnierzami niemieckimi. Pokonując kolejne kilometry jako pielgrzym, spotykałem się z gościnnością i hojnością mieszkańców nie tylko samej Warszawy, lecz także innych miejscowości, które znajdowały się na naszym pielgrzymim szlaku. Nasz opiekun chor. Ciszewski wspominał, że pierwszego dnia będzie tyle jedzenia przygotowanego przez mieszkańców, że nikt głodny nie będzie. Była to prawda, a to, co zobaczyłem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Ludzie przygotowywali dla wszystkich pielgrzymów mnóstwo smacznego jedzenia. Rozmaitych pokarmów, wśród których były kanapki, ciasta, napoje, owoce, było pod dostatkiem.

No to ruszyliśmy! Na czele „idzie” Krzyż, a tuż za nim żołnierze niosący flagi państw, które danego roku brały udział w międzynarodowej pielgrzymce na Jasną Górę; fot. 5 sierpnia 2009

Takich obrazków było znacznie więcej, lecz zawsze bardzo mnie takie reakcje ludzi wzruszały. Większość Polaków nie wstydzi się swojej wiary i przynależności do Kościoła; fot. 5 sierpnia 2013.

Bywało również i patriotycznie. Wówczas rozpierały mnie radość i duma z tego, że jestem Polakiem i że mogę w swoim kraju publicznie wyznawać swoją wiarę w Jezusa Chrystusa; fot. 5 sierpnia 2013.

Z moim bratem na pierwszym naszym postoju. Dla mnie była to już druga pielgrzymka wojskowa, a dla mojego brata Dominika pierwsza. Tuż za nami mieszkańcy Warszawy, którzy przygotowali dla pielgrzymów m.in. kanapki, herbatę, by nikt nie był głodny; fot. 5 sierpnia 2010.

Kiedy wszyscy już się najedli i zbierali siły na kolejny odcinek, ta starsza Pani chodziła między pielgrzymami i roznosiła kanapki, prosząc byśmy wzięli sobie na drogę i żeby nic im nie zostało, bo to wszystko jest przygotowane specjalnie dla nas. Mój brat oczywiście nie omieszkał odmówić; fot. 5 sierpnia 2010.

Proszę zobaczyć, jakie pyszności były dla pielgrzymów przygotowane. Pączki, słodkie bułki, naleśniki, woda, a na kolejnych stołach również i owoce. Gościnność Polaków jest przeogromna i znana na całym świecie; fot. 5 sierpnia 2010.

Również dzieci dzieliły się tym, co wcześniej przygotowały. Każdy nawet najmniejszy gest się liczył; fot. 5 sierpnia 2009.

Pierwszego dnia hojność ludzi była przeogromna. Domowe ciasto, kolorowe kanapki, ogórek zielony mmm… nic tylko pielgrzymować (uśmiech). Z całego serca Wam za to dziękujemy; fot. 5 sierpnia 2009.

Z każdym kolejnym kilometrem coraz silniej odczuwało się zmęczenie tym bardziej, że nie było się przyzwyczajonym do długich wędrówek w ciężkim mundurze i butach wojskowych. Wiedziałem, że potrzeba jeszcze trochę czasu, aby buty, które miałem na sobie się rozchodziły. Po pierwszym postoju wielu żołnierzy postanowiło zamienić buty na bardziej wygodne. Trzeba też pamiętać, że większość żołnierzy uczestniczyła w pielgrzymce wojskowej pierwszy raz i nie wiedziała, czym jest trud i wysiłek takiego pielgrzymowania. Szczególnie, że pielgrzymka trwała aż dziesięć dni i część żołnierzy – jak wynikało z rozmów z nimi – pielgrzymowała nie z własnej woli, lecz na rozkaz dowódcy. Moim zdaniem, jeżeli żołnierz stwierdzi, że musi zmienić buty na bardziej wygodne, że w tych wojskowych nie jest już w stanie dalej iść, to powinien to uczynić. Lepiej dojść o własnych siłach, niż po pierwszym dniu nabawić się poważnej kontuzji, która wykluczyłaby z dalszego pielgrzymowania. Wypadało by jednak, by te sportowe buty były w kolorze czarnym, dzięki czemu nie kontrastowałyby z mundurem. Niestety niektórych żołnierzy ponosiła fantazja, zakładali np. białe adidasy, co wyglądało mało poważnie, a wręcz śmiesznie. Byli tacy żołnierze i to nawet starsi rangą, którzy maszerowali w kolorowych sandałach, w których pod stopą umieszczali podpaskę (uśmiech), co wyglądało żenująco i zakrawało o profanację munduru żołnierza Wojska Polskiego. Pragnę nadmienić, że w naszej pielgrzymce brali również udział żołnierze z innych państw (np.: ze Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Ukrainy, Litwy, Łotwy). Restrykcyjne podejście armii amerykańskiej czy niemieckiej do obuwia żołnierza skutkowało tym, iż pielgrzymi mieli chore stopy, które wymagały interwencji medycznej i uniemożliwiały dalszą wędrówkę. Trzeba pamiętać, że każda piesza pielgrzymka, a szczególnie żołnierska, to nie tylko ogromny wysiłek fizyczny, ale przede wszystkim wysiłek psychiczny, z którym trzeba było umieć sobie radzić.

W drodze na pierwszy nocleg towarzyszyły nam modlitwy, wygłaszano konferencje i śpiewano pieśni nie tylko religijne, lecz także wojskowe (np.: My pierwsza Brygada, Białe róże, Hej, hej ułani, O mój rozmarynie, Piechota, Serce w plecaku), co tylko podkreślało naszą wojskową tożsamość i podnosiło na duchu utrudzonych żołnierzy. W oczach mijanych ludzi, a szczególnie osób starszych, bardziej doświadczonych przez życie, można było dostrzec łzy.

Zastanawiałem się, jak będzie mój pierwszy nocleg wyglądał i jaka będzie panowała w naszym obozowisku atmosfera. Podczas pierwszej pielgrzymki wojskowej zaopatrzyłem się w niewielki namiot, który po dotarciu na postój należało oczywiście rozłożyć, następnie napompować materac, a rano wszystko poskładać. Z tym moim nieszczęsnym namiotem nie mam dobrych wspomnień. Zdarzały się deszczowe noce, podczas których namiot zaczął trochę przeciekać, co było strasznym doświadczeniem. Na dodatek było w nim zimno, przed pójściem spać musiałem się więc ciepło ubrać, by nie zmarznąć i nie zachorować. W następnych dniach, kiedy ból nóg był coraz większy, a stopy piekły, kładąc się spać, wystawiałem swoje palące stopy na zewnątrz namiotu, by je jakkolwiek schłodzić. Może to się wydawać dziwne i śmieszne, ale bardzo mi to pomagało i odczuwałem znaczną ulgę. W kolejnych latach, nabrawszy większego doświadczenia, korzystałem z namiotów, które każdego dnia rozkładali żołnierze z logistyki, którzy zajmowali się całym wojskowym obozowiskiem. Był to ogromny komfort, iż po dotarciu na postój, znajdowaliśmy już przygotowane obozowisko. Wystarczyło szybko się przebrać, zająć sobie kolejkę do ciepłego prysznica, a następnie udać się na kolację, by na koniec dnia o godzinie 21 wziąć udział w duchowej łączności z Jasną Górą w Apelu Jasnogórskim. To wszystko sprawiało, że było nam o wiele łatwiej od grup cywilnych. Toteż rósł mój podziw dla pozostałych pielgrzymów, a szczególnie ludzi starszych. Mam wiele uznania dla podjętego przez nich trudu i ich ofiarności, gdyż byli zdani tylko i wyłącznie na siebie i życzliwość innych ludzi.

W trakcie całej pielgrzymki poruszaliśmy się po bardzo zróżnicowanym terenie, co niejednokrotnie wymagało od pielgrzymów jeszcze większego wysiłku; fot. 11 sierpnia 2011

W takich wojskowych namiotach spali nie tylko żołnierze, ale i osoby cywilne związane z wojskiem, które uczestniczyły w pielgrzymce wojskowej; fot. 10 sierpnia 2012

Po dojściu na obozowisku pierwsze co robiłem, to szybko udawałem się pod prysznic, żeby później zbyt długo nie czekać w kolejce; fot. 5 sierpnia 2011

A to już moja pierwsza pielgrzymka podczas której spałem w takim marnym prowizorycznym namiocie, z którym nie mam zbyt dobrych wspomnień. Najważniejsze jednak, że się nie poddałem i udało mi się wytrwać do końca; fot. 9 sierpnia 2009.

W następnych latach swojego pielgrzymowania spałem już w takich wojskowych namiotach. Praktycznie każdego dnia zajadałem się wojskowymi konserwami, które otrzymywaliśmy z rana i które bardzo mi smakowały; fot. 8 sierpnia 2012.

Z moim szefem chor. Ciszewskim w oczekiwaniu na kolację, której nigdy nie opuścił. Ulubioną potrawą naszego opiekuna były wojskowe śledzie w śmietanie, które pochłaniał w ogromnych ilościach (uśmiech); fot. 10 sierpnia 2011.

Gdy pielgrzymowałem z bratem, posiłki spożywaliśmy zazwyczaj wspólnie; fot. 5 sierpnia 2010

Każdy kolejny dzień na pielgrzymim szlaku wyglądał podobnie. Pora pobudki zmieniała się zależnie od planów danego dnia. Bywało tak, że wstawaliśmy o godzinie 6 rano, ale i były takie dni, gdzie trzeba było wstać już przed godziną 4, co nie było zbyt mile widziane przez wszystkich śpiochów. Pielgrzymów budziła powszechnie znana religijna pieśń: „Oto jest dzień, który dał nam Pan”. W pierwszych dniach poranek w takiej tonacji był miłym akcentem rozpoczynającym dzień, jednak z czasem, gdy ogarniało nas dojmujące zmęczenie, mieliśmy tego serdecznie dosyć (uśmiech). Po porannej toalecie udawaliśmy się na naszą żołnierską stołówkę, by zjeść śniadanie i zaopatrzyć się w wodę. Po tym wszystkim przychodził czas na krótki odpoczynek, by zebrać siły na dalszą drogę. Podkreślę raz jeszcze, że jako grupa wojskowa nie mogliśmy narzekać na warunki, które panowały w naszym obozowisku. Ciepła woda, całkiem smaczne (jak na wojsko przystało) posiłki, przygotowane namioty, opieka medyczna – o nic nie musieliśmy się troszczyć i martwić, bo wszystko było wcześniej zorganizowane i zaplanowane. Jedynym zadaniem żołnierza było dobrze wypocząć, by rano wraz z innymi pielgrzymami wyruszyć w kolejny etap.

Każdy dzień rozpoczynaliśmy od odśpiewania Godzinek o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, poczym przychodził czas na poranną modlitwę. W samo południe jednoczyliśmy się na wspólnym odmawianiu modlitwy Anioł Pański, a godz. 15 przeznaczaliśmy na Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Zmierzch dnia był porą na Różaniec, a w piątek była rozważana Droga Krzyżowa. Jak widać na brak modlitwy nikt nie mógł narzekać. Każdy dzień był wypełniony modlitwą, konferencjami i śpiewem. W trakcie wędrówki był również czas na rozmowę, dzięki czemu pielgrzymi mogli się lepiej poznać. Według podobnego scenariusza przebiegały wszystkie pielgrzymki wojskowe, w których uczestniczyłem.

Pielgrzymka to nie tylko modlitwa, śpiew, lecz także poznawanie nowych osób. Z naszym niemieckim kolegą z Bundeswehry; fot. 8 sierpnia 2010.

Nie mogło zabraknąć wspólnego zdjęcia z amerykańskim księdzem kapelanem, który również brał udział w pielgrzymce i który wspierał swoich amerykańskich żołnierzy; fot. 7 sierpnia 2010

Z p. Edmundem, którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam. Panie Edmundzie dziękuję za wszystkie rozmowy, jakie przeprowadziliśmy w trakcie pielgrzymek; fot. 7 sierpnia 2012.

Tego młodzieńca o imieniu Bartek, który pielgrzymował z grupą amarantową, poznałem podczas swojej pierwszej pielgrzymki w 2009 roku. W kolejnych latach również się spotykaliśmy na pielgrzymim szlaku; fot. 5 sierpnia 2013.

W następnych dniach pielgrzymowania zmęczenie zarówno fizycznie, jak i psychicznie coraz bardziej dawało mi się we znaki, ale pomimo bólu nie poddawałem się. Na noclegach brakowało mi mojej rodziny, często o niej myślałem i wręcz wydawało mi się, że w pewnym momencie chyba o mnie zapomniała. W chwilach kryzysu jedyne, czego tak naprawdę potrzebowałem, to wsparcie od najbliższych. Opatrzność Boża czuwała nade mną, bo kiedy pod wieczór w obozowisku doświadczałem ogromnego zmęczenia, a nawet zwątpienia, zadzwonił do mnie telefon. Numer wydawał mi się obcy, ale kiedy odebrałem, natychmiast rozpoznałem ten głos. Tego wieczoru zadzwonił do mnie ks. dr Tadeusz Miłek, ówczesny proboszcz parafii pw. Najświętszej Maryi Panny – Królowej Polski w Sieradzu. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tym telefonem. Ks. Tadeusza Miłka poznałem kilkanaście miesięcy wcześniej za sprawą mojej strony internetowej Sieradz-Praga.pl. Ksiądz proboszcz wcześniej wyraził swoją wdzięczność za to, że wykonałem i zamieściłem na swoim portalu kilka zdjęć kościółka, w którym pełnił posługę. Mieliśmy co prawda z ks. Tadeuszem jedynie kontakt mailowy, a numerami telefonu nigdy się nie wymieniliśmy. Okazało się, że ksiądz poprosił o mój numer pewnego znanego mi parafianina. Bardzo się ucieszyłem z rozmowy z nim, bo w momencie, w którym zmagałem się z poważnym kryzysem, przyszedł mi z pomocą właśnie ks. Tadeusz Miłek. Od tego czasu prawie każdego wieczoru ze sobą rozmawialiśmy, to było dla mnie niesłychanie ważne, że ktoś o mnie pamięta i tym kimś jest ksiądz z parafii, do której przecież nie należę.

Pielgrzymka warszawska to nie tylko wędrowanie, wspólna modlitwa, rozmowy z innymi pielgrzymami, lecz także – albo i przede wszystkim – walka z samym sobą i ze swoimi słabościami, czego i ja jako pielgrzym doświadczałem niemal każdego dnia. W roku 2010, kiedy pielgrzymowałem razem z bratem, było lżej, bo wiedziałem, że mogę na niego liczyć. W kolejnych latach wiedziałem, z czym wiąże się warszawska pielgrzymka i na co muszę być przygotowany, dlatego było troszkę łatwiej.

Nasze pierwsze wspólne zdjęcie z ks. dr Tadeuszem Miłkiem zrobione podczas 398 Pieszej Pielgrzymki Sieradzkiej na Jasną Górę. Nasza serdeczna przyjaźń trwa do dziś, z czego się bardzo cieszę; fot. 22 sierpnia 2008.

Gdy nasza pierwsza piesza pielgrzymka wojskowa przemierzała kolejne kilometry, do grupy dołączyła się pewna kobieta, która poprowadziła krótką konferencję na temat Szkaplerza Karmelitańskiego. Przyznam szczerze, że wcześniej termin „Szkaplerz” obił mi się o uszy, ale nigdy specjalnie się nie zagłębiałem w jego tajemnice. Kobieta ta jednak w sposób bardzo ciekawy i interesujący przybliżyła wszystkim uczestnikom pielgrzymki piękną historię Szkaplerza. Do dzisiaj mam w pamięci, w jaki przejmujący i oddany sposób o Nim opowiadała. Informacjami na temat Jego historii i mocy dzieliła się nie tylko z naszą grupą wojskową, która była przecież najliczniejsza, ale również z pozostałymi grupami cywilnymi i szerzyła kult do Matki Bożej Szkaplerznej. Również podczas kolejnych pielgrzymek towarzyszyła nam ta oto kobieta i dawała swoje świadectwo. Była gorliwą czcicielką Szkaplerza i zachęcała wszystkich do Jego noszenia. Szkaplerza samemu nie można sobie założyć, musi to zrobić kapłan wypowiadający specjalną modlitwę, dlatego wielu żołnierzy, słysząc o Nim zapewne pierwszy raz, postanowiło go nabyć. Również i ja to zrobiłem, by być jeszcze bliżej Matki Bożej. Po skończonej konferencji nasi księża powiedzieli, że Ci wszyscy, którzy będą chcieli przyjąć Szkaplerz, będą mieli do tego okazję na ostatnim uroczystym apelu, który odbędzie się na Przeprośnej Górce. W kolejnych latach przyjmowanie Szkaplerza odbywało się podczas różnych Apeli Jasnogórskich. Ja natomiast swój Szkaplerz schowałem głęboko do plecaka, bo chciałem, żeby mi go założył nie ksiądz kapelan, a ksiądz, który stał się moim przyjacielem i wsparciem. Jest nim wspomniany wcześniej ks. dr Tadeusz Miłek. Po powrocie z pielgrzymki udałem się do niego na wieczorną Mszę św. i po jej zakończeniu, gdy wierni opuścili już świątynię, wzruszony stanąłem przed ołtarzem i ks. Tadeusz z modlitwą na ustach założył mi go na szyję. Był to dla mnie wyjątkowy moment, który w mej pamięci pozostanie na zawsze. Szkaplerz Karmelitański noszę do dziś, do czego zachęcam również i Was. Warto poznać jego historię i otworzyć się na łaski, jakie obiecała Matka Boża tym wszystkim, którzy będą go nosić.

Szkaplerz w znaczeniu religijnym oznacza strój, który jest znakiem zewnętrznym przynależności do bractwa, związanego z jakimś konkretnym zakonem. Znak przynależności do Maryi; fot. 12 sierpnia 2010

Od siedmiu wieków szkaplerz Dziewicy Maryi z Góry Karmel jest znakiem zaaprobowanym przez Kościół i przyjętym przez zakon karmelitański jako zewnętrzny wyraz miłości do Maryi, dziecięcego zaufania wobec niej oraz zaangażowania się w naśladowanie życia Matki Pana. W nocy z 15 na 16 lipca 1251 r. w Aylesford Maryja ukazała się pewnemu generałowi w otoczeniu aniołów. Wskazując na szkaplerz, powiedziała: To będzie przywilejem dla ciebie i wszystkich karmelitów – kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego; fot. 12 sierpnia 2010

Na trasie wspólnego pielgrzymowania spotykaliśmy ciekawych ludzi, którzy nas serdecznie pozdrawiali. Z taką otwartością ze strony obcych nam osób mieliśmy do czynienia szczególnie w pierwszym dniu pielgrzymki, o czym pisałem na początku mej relacji. Na szczęście również podczas kolejnych etapów wędrówki takich osób nie brakowało. Te przypadkowe spotkania były dla mnie tak sympatyczne, że zawsze starałem się na swoich fotografiach uwiecznić barwne i charakterystyczne postacie miejscowych. Najwięcej wzruszeń na pielgrzymim szlaku dostarczyli mi jednak ludzie starsi, którzy swoją postawą dawali mi dużo siły na dalszą drogę. To właśnie te osoby do dzisiaj chowam w szczególnych zakamarkach swojej pamięci.

Nawet polska młodzież salutowała wojskowej pielgrzymce; fot. 5 sierpnia 2009

Nie zabrakło również wojskowego weterana w stopniu porucznika, który oddając honor, serdecznie nas pozdrawiał; fot. 5 sierpnia 2011

Starszy Pan, widząc, że idzie pielgrzymka, zaczął na swojej harmonii grać pieśni patriotyczne; fot. 7 sierpnia 2011

Na ile tylko tej sędziwej Pani pozwalało zdrowie, co roku ofiarowała pielgrzymom upieczony przez siebie pyszny jabłecznik, o czym i ja sam miałem okazję się przekonać. W dzisiejszych czasach można w sklepach kupić wszelakie wypieki, ale takich ciast, które robiły nasze babcie, z niczym nie można porównać; fot. 10 sierpnia 2010

Nawet mały kotek był zdziwiony takim tłumem, który mijał jego dom; fot. 13 sierpnia 2009

Ten Pan – jak łatwo wywnioskować z jego wyglądu – szczególnie pozdrawia jedną grupę żołnierzy; fot. 14 sierpnia 2012

Na powyższej fotografii u mego boku stoi uczestnik Powstania Warszawskiego i ksiądz w stopniu majora w jednej osobie. Spotkanie go na Jasnej Górze to dla mnie wielki zaszczyt; fot. 14 sierpnia 2012

Wspólne pielgrzymowanie ma i tę zaletę, iż pozwala na poznanie niezwykłych ludzi, którzy dają wzór swoją postawą, a tym samym zapadają głęboko w pamięć. W trakcie mojej pierwszej pielgrzymki miałem przyjemność poznać młodego, nieśmiałego człowieka, żołnierza, który również brał udział w pielgrzymce wojskowej. Ten młody człowiek bardzo mi imponował zarówno swoją skromnością, jak i głęboką wiarą. Z Mirkiem (bo tak miał na imię) zdążyłem się zaprzyjaźnić. Zapytany o powód, dla którego poszedł na pielgrzymkę, odpowiedział, że szuka swojego powołania, że chciałby swoje życie poświęcić Panu Bogu. Wyznał, że tak naprawdę nie wiąże swojej przyszłości z wojskiem, gdyż bardzo chciałby zostać zakonnikiem, dlatego też udał się na pielgrzymkę, ufając, iż peregrynacja pomoże mu rozeznać powołanie. Niektóre odcinki naszego szlaku przemierzaliśmy razem. Utkwił mi w pamięci obraz Mirka, który pod koniec bardzo męczącego dnia wyciągnął różaniec i w ciszy oddał się modlitwie. Mówił mi wtedy, że chce się wyciszyć, że potrzebuje modlitwy. To był czas, kiedy pod względem fizycznym było mi naprawdę ciężko i powiem szczerze, że nie umiałbym tak jak on w pełni skoncentrować się na modlitwie. Kiedy spoglądałem na niego, z podziwem dostrzegałem, iż ten młody człowiek zupełnie oddany jest modlitwie różańcowej. Na jego twarzy nie było jakiegoś grymasu, bólu, lecz wyraz pełnego zaufania i zawierzenia Matce Bożej. Jak później mi powiedział, różaniec starał się odmawiać 2-3 razy dziennie. Gdy na postoju większość pielgrzymów z lubością oddawała się odpoczynkowi, on wyciągał ze swojego podręcznego plecaka Pismo Święte, czytał je, a następnie z czułością całował. Czasami miałem wrażenie, że kroczę u boku świętego. Mirek był – jak sam przyznał – z natury nieśmiały i nie miał odwagi, by podejść do zakonnika i z nim porozmawiać, i w ten sposób odnaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania. Widząc, jak bardzo potrzebuje takiej rozmowy, starałem się mu pomóc i pierwszy podchodziłem do księdza bądź osoby zakonnej i zaczynałem rozmowę. Następnie zostawiałem go samego, żeby mógł z duchownym przedyskutować interesujące go kwestie. Bardzo cieszył się z tych rozmów, a pod koniec pielgrzymki powiedział mi, że po powrocie odejdzie z wojska i wstąpi do zakonu. Kiedy pielgrzymka się zakończyła i minęło trochę czasu, chciałem zadzwonić do niego, ale telefon był już wyłączony. W kolejnej pielgrzymce brał udział jego starszy opiekun. Zapytany o Mirka, potwierdził, iż chłopak odszedł z wojska i wstąpił do zakonu. Mam nadzieję, że któregoś dnia się spotkamy i powrócimy do naszych wspomnień ze wspólnej pielgrzymki wojskowej. Bardzo bym tego pragnął i bardzo się cieszę, że mogłem Cię poznać i że Pan Bóg postawił mi Ciebie, Mirku, na mojej drodze.

Z Mirkiem na naszym wojskowym obozowisku w oczekiwaniu na Apel Jasnogórski; fot. 8 sierpnia 2009

Piękny widok: młody człowiek z wielkim szacunkiem traktuje Pismo Święte. Mirek na odpoczynku często sięgał po Pismo Święte. Jakby więcej było takich ludzi, to świat pewnie byłby o wiele lepszy; fot. 9 sierpnia 2009

Pamiątkowe zdjęcie z bratem zakonnym, który bardzo ciekawie opowiadał nam o swoim powołaniu oraz o zgromadzeniu, do którego należy. Mirek był zachwycony rozmową, która dała mu odpowiedzi na nurtujące go pytania; fot. 11 sierpnia 2009

Wszyscy, którzy brali udział w jakiejkolwiek pieszej pielgrzymce, zapewne życzyliby sobie, żeby w trakcie całej drogi najlepiej w ogóle nie padało, by była zawsze piękna, słoneczna pogoda, a temperatura nie przekraczała dwudziestu paru stopni Celsjusza. Oto idealne warunki do pielgrzymowanie, ale cóż… pomarzyć przecież każdemu wolno. W trakcie tych moich pięciu pielgrzymek wojskowych były i takie, w których deszczu było bardzo niewiele, ale i takie, podczas których pogoda nas nie rozpieszczała i niejednokrotnie doszliśmy do obozowiska przemoknięci do suchej nitki. Takich dni nie wspominam dobrze, bo w przemokniętym mundurze, butach, a do tego w chłodzie bardzo ciężko się szło. Również na postojach, które zazwyczaj odbywały się na otwartych przestrzeniach, trudno mówić o odpoczynku, gdy wszystko było skąpane w strugach deszczu. W pamięci mam również taki dzień, w którym było bardzo upalnie i duszno, co zapowiadało nadchodzącą burzę. Zmierzając na nocleg, zastanawiałem się, czy uda nam się zdążyć przed zbliżającą nawałnicą. Na szczęście się udało, ale jak tylko doszliśmy do obozowiska rozpętała się porządna wichura i nadeszła burza z ulewnym deszczem. Padało tak mocno, że wszystkie rzeczy trzeba było trzymać na łóżkach polowych, bo większość terenu, na którym rozstawiono namioty, znalazła się pod wodą. Jako wojsko mieliśmy taki komfort, że po dojściu na obozowisko czekały na nas odpowiednie namioty wyposażone w specjalne dmuchawy, za sprawą których przemoknięte mundury oraz buty rano były suche. Na grupy cywilne, które były zdane tylko na siebie bądź na ludzi dobrej woli, patrzyłem pełen podziwu. Nasza grupa wojskowa po dojściu na nocleg miała wszystko przygotowane. Czekała na nas kolacja, ciepły prysznic, namioty z łóżkami. Jednym słowem idealne warunki do pielgrzymowania. Grupy cywilne musiały same o wszystko się zatroszczyć. Oczywiście ludzie przyjmowali pielgrzymów pod swój dach, udostępniali podwórka, stodoły, ale wszystko to za mało i dla wielu wciąż brakowało miejsca. Każdy pielgrzym musiał mieć swój namiot, miski do umycia się, butle z gazem w celu zagotowania wody na herbatę. O suszarkach, prostownicach do włosów, które kobiety praktycznie każdego dnia używają można było jedynie zapomnieć. Kiedy to piszę, przychodzi mi namyśl sieradzka pielgrzymka, którą martwi zwykle nawet niewielki deszcz, a przecież sieradzka pielgrzymka trwa tylko trzy dni. Jakiś czas temu, gdy spisywałem swoje „popielgrzymkowe refleksje” dotyczące sieradzkiej pielgrzymki, wspominałem o tym, że jak ktoś chce doświadczyć prawdziwego pielgrzymowania, to powinien chociaż raz wziąć udział w takiej jak opisywana tu przeze mnie pielgrzymka, by doświadczyć, czym jest pielgrzymi trud.

Zazwyczaj z pogody mogliśmy być bardzo zadowoleni. Bywało również bardzo upalnie, dlatego niejednokrotnie w trakcie takiego dnia mogliśmy się schłodzić zimną wodą; fot. 5 sierpnia 2012

Nie łatwo się pielgrzymuje, kiedy temperatura powietrza przekracza 30°C; fot. 10 sierpnia 2010

W trakcie upalnych dni taki odpoczynek w lesie każdemu przynosił sporą ulgę; fot. 8 sierpnia 2009

Odpoczynek pielgrzymów na jednej z wiejskich posesji. Najważniejsze, że choć podczas takiego krótkiego odpoczynku nie padało nam na głowę; fot. 11 sierpnia 2009

Niejednokrotnie podczas pielgrzymki tak mocno padało, że wszyscy byli cali przemoknięci i nawet specjalne przeciwdeszczowe kurtki nic nie pomagały. Cóż, istotą pieszego pielgrzymowania jest to, iż nigdy nie wiemy, co podczas wędrówki nas spotka; fot. 13 sierpnia 2009

Mieszkańcy, u których zatrzymywały się grupy cywilne, byli bardzo życzliwi i starali się pielgrzymom jak najlepiej pomóc; fot. 8 sierpnia 2012

Grupy cywilne były zdane wyłącznie na siebie i musiały o wszystko same zadbać; fot. 6 sierpnia 2012

Wyposażenie prawdziwego pielgrzyma; fot. 12 sierpnia 2011

Jeden z bardziej ekskluzywnych noclegów na pątniczym szlaku, czyli spanie na sianie w stodole; fot. 12 sierpnia 2010

Po całodziennym wędrowaniu wszyscy pielgrzymi o godzinie 21 w modlitewnej łączności z Jasną Górą zbierali się na Apelu Jasnogórskim. To był ten moment, w którym nasz wzrok kierowaliśmy w stronę Jasnej Góry, by Matce Bożej zawierzyć naszą drogę i nasze intencje, które nosimy w sercu. Na każdym apelu było krótkie rozważanie, którym księża dzielili się z nami w kilku językach. Była również śpiewana Barka, ukochana pieśń naszego umiłowanego ojca św. Jana Pawła II. Często w tych miejscowościach, w których zatrzymywaliśmy się na nocleg, na Apel Jasnogórski przychodzili miejscowi, by wspólnie z nami się modlić. Byli pod wrażeniem modlitwy i postawy wszystkich żołnierzy. Z tymi, którzy nie znają historii Apelu Jasnogórskiego, podzielę się bardzo ciekawym tekstem, na który swego czasu natrafiłem w Internecie.

Zwyczaj wieczornej modlitwy w duchowej łączności z Królową Polski rozpowszechnił się podczas drugiej wojny światowej, zwłaszcza wśród młodzieży. Dzięki ks. kard. Stefanowi Wyszyńskiemu nie tylko członkowie Rycerskiego Zakonu Krzyża i Miecza, lecz wszyscy Polacy, a nawet ludzie z całego świata, gdziekolwiek się znajdują – w godzinie Apelu zwracają się w modlitwie do Matki Bożej Częstochowskiej.

W okresie terroru stalinowskiego, kiedy władza otwarcie walczyła z Bogiem, Prymas Polski ks. kard. Stefan Wyszyński został uwięziony. Kiedy ta bolesna wiadomość dotarła na Jasną Górę, Ojcowie Paulini podjęli szczególną modlitwę w jego intencji. 8 grudnia 1953 r. na Jasnej Górze zapoczątkowali codzienną modlitwę zwaną Apelem, a ksiądz kardynał, choć był w więzieniu, łączył się duchowo z Jasną Górą i błogosławił całemu Narodowi. Od tamtej pory codziennie stajemy na jasnogórski Apel. Każdego dnia wieczorem, o godzinie 21.00, przenosimy się myślami na Jasną Górę, klękamy przed obrazem Matki Bożej. Gdziekolwiek jesteśmy – czy w pracy, czy na ulicy, w kinie lub na zabawie – stajemy przy naszej Matce i Królowej.

O tej godzinie na Jasnej Górze bije największy dzwon Królowej Polski – „Maryja”. Przypomina, że Matka Boża od 300 lat nosi polską koronę. Maryja wzywa nas na Apel do swojego tronu. Jego słowa powtarzamy wszyscy razem – lecz jednocześnie każdy składa przyrzeczenie osobiście: „Jestem! Pamiętam! Czuwam!”.

Wanda Kapica
RadioMaryja.pl

Apele Jasnogórskie odbywały się zazwyczaj na polach należących do mieszkańców miejscowości, w których zatrzymywaliśmy się na nocleg; fot. 8 sierpnia 2010

Na naszych apelach nie mogło zabraknąć oczywiście radosnego śpiewu, który ubogacał modlitwę; fot. 8 sierpnia 2010

Pomimo coraz większego zmęczenia większości pielgrzymom dopisywał humor i rozpierała ich radość, że mogą być tutaj i brać udział w pielgrzymce wojskowej. Chrześcijanin to przede wszystkim człowiek radosny; fot. 8 sierpnia 2010

Nieodłącznym elementem pielgrzymki jest przede wszystkim codzienna Eucharystia. Ona skupiała wszystkie grupy pielgrzymkowe. Eucharystia jest ucztą ofiarną — uobecnieniem Ostatniej Wieczerzy Jezusa ze swoimi uczniami. Eucharystia jednoczy człowieka z Bogiem i uczy nas przebaczenia. Każdego dnia inna grupa pielgrzymkowa zajmowała się przygotowaniem Eucharystii, a co za tym idzie była odpowiedzialna m.in. za oprawę muzyczną podczas sprawowanej liturgii. Dla pielgrzymów był to również czas, by troszkę odpocząć i nabrać sił przed kolejnym etapem marszu. Przed rozpoczęciem Mszy św. przed ołtarzem ustawiali się nie tylko pielgrzymi trzymający emblematy pielgrzymkowe, lecz także żołnierze dzierżący flagi narodowe. Eucharystii przewodniczyli wszyscy księża, diakoni, ministranci, którzy brali udział w pielgrzymce. Ewangelia była czytana w kilku językach, by również żołnierze pochodzący z innych krajów mogli usłyszeć, co danego dnia Pan Jezus chce im powiedzieć. O Eucharystii w jednej z książek pięknie napisał wybitny i ceniony biblista ks. prof. Waldemar Chrostowski:

«Kościół żyje dzięki Eucharystii [Ecclesia de Eucharistia vivit]. Ta prawda wyraża nie tylko codziennie doświadczenie wiary, ale zawiera w sobie istotę tajemnicy Kościoła» – te słowa otwierają encyklikę św. Jana Pawła II O Eucharystii w życiu Kościoła, ogłoszoną w Wielki Czwartek 2003 r. Ukazują Eucharystię, najświętszy z siedmiu sakramentów, jako fundament, źródło i cel duchowego życia wyznawców Jezusa Chrystusa oraz najważniejsze spoiwo tożsamości i owocności posłannictwa Kościoła.

Teologiczna refleksja nas Eucharystią (gr. eucharistia znaczy „dziękczynienie”), oparta na uznaniu jedności całej Biblii, na którą składa się Stary i Nowy Testament, wydobywa i podkreśla jej trzy zasadnicze wymiary. Na ich tle tym mocniej uwydatnia się znaczenie Eucharystii we wszystkich dziedzinach życia Kościoła oraz wyznawców Jezusa Chrystusa, który zawsze jest obecny i działa w swoim Kościele.

Łukasz Piotrowski

Cdn…

Udostępnij to: